Trwa upalny i
parny lipiec. Na szczęście od czasu do
czasu pada deszcz, więc ziemia z radością przyjmuje każdą życiodajną kroplę. I
wszystko w ogrodach i na polach rośnie wspaniale. Jest pięknie, bujnie,
pachnąco. Lato wprost wymarzone, lato takie, jakie być powinno.
Oczywiście
człowiek z wiekiem coraz więcej marudzi, bo trudniej niż niegdyś upał znosi, coraz
bardziej ceniąc sobie wygody i umiarkowaną, przewidywalną pogodę. Jednak
pamięta dobrze, że w młodości i dzieciństwie nie narzekał w takich
okolicznościach, ale po prostu cieszył się gorącym latem. Od razu nasuwają mi
się następujące, wciąż bardzo intensywne wspomnienia. Ja – mała dziewczynka w
latach 70-tych ubiegłego wieku, ubrana w bawełnianą sukienkę i sandałki razem z
innymi dzieciakami bez zmęczenia całe dnie hasałam po podwórkach, trawnikach,
placach zabaw. Taplałam się w kałużach. Piszczałam radośnie i boso tańczyłam w
deszczu. Zrywałam porzeczki i kwaśne jabłka w ogródkach działkowych i chrupałam
je ze smakiem a sok kapał mi po spoconej, brudnej brodzie. Zachłannie piłam
mamine kompoty albo gazowaną wodę ze szklanego, napełnianego w specjalnym
punkcie syfonu. Kładłam się wprost na trawie, plotłam wianki z kwiatów
koniczyny i łapałam biedronki, prosząc je by leciały do nieba po kawałek
chleba. Jak udało mu się wycyganić parę groszy od mamy biegałam do cukierni po
wyśmienite lody truskawkowe i śmietankowe serwowane tam między dwoma
chrupiącymi waflami. Na twarzy wykwitały mi wciąż nowe piegi, w duszy i ciele
wirowały szampańskie bąbelki czystego szczęścia, wolności, bezczasu. Do domu
szłam tylko na obiad albo po grubą pajdę chleba z masłem i ogórka zielonego do
chrupania. Wszystko co ważne, radosne i wspaniałe działo się przecież na
dworze. Na przebywanie w czterech ścianach szkoda było marnować czasu. A jak padał deszcz brało się książkę i
siadało przy oknie na całe godziny przepadając w świecie przygód i przeżyć Ani
z Zielonego Wzgórza, Tomka Sawyera albo bohaterów Trylogii Sienkiewicza…
Czekało się jednak zawsze na powrót dobrej pogody. I ledwie tylko słońce
ponownie zaświeciło, ledwie namalowało tęczę na niebie już leciało się do nowej
zabawy. Taka była gorąca i cudowna, wyczekana przez cały rok pora wakacji.
Trwał pozbawiony zmartwień lipiec, potem już nieco mniej beztroski (z uwagi na
zbliżający się wrzesień) sierpień. Chciało się aby wakacje nigdy się nie
kończyły. Aby słonko zawsze tak wspaniale świeciło. Aby nic nie musieć, niczego
się nie bać a jedynie oddychać pełną piersią i cieszyć się życiem.
Tak to było…A
dzisiaj? Dzisiaj, choć pogoda jest
bardzo podobna do tamtej, sprzed kilkudziesięciu lat, to jednak w zupełnie inny
sposób jest nam rzeczywistość w mediach przedstawiana. Natrętna, wszechobecna
propaganda bezustannie straszy klimatycznym Armagedonem, suszą, ociepleniem, a
nawet końcem świata spowodowanym przez działalność człowieka. I coraz mniej
pozostawia się miejsca i możliwości na zwyczajną radość, na cieszenie się tym, co
jest, na ufne oczekiwane na to, co będzie. My ludzie mamy się czuć winni, że
oddychamy, rozmnażamy się, pracujemy, wytwarzamy tony zbędnych rzeczy oraz, co
najważniejsze, ogrom straszliwych gazów cieplarnianych, podróżujemy i nie
wiadomo po co zamiast siedzieć na miejscu rozłazimy się po całym globie jak
natrętne robactwo... Wszak to wszystko szkodzi naszej kochanej planecie. I dla
jej dobra lepiej byłoby, gdybyśmy zaczęli się w tym wszystkim ograniczać. A
najlepiej byśmy wrócili do epoki kamienia łupanego, lub (co dla planety byłoby
najkorzystniejsze), by było nas o wiele mniej…Do tego zdają się dążyć czołowi
politycy europejscy i nie tylko. Mamy być biedni dla dobra klimatu…Biedni,
podporządkowani coraz dziwaczniejszym prawom, ograniczeni milionem zakazów i
regulacji, inwigilowani i podglądani przez powszechne kamerki i czujniki, niepotrzebni
w swej masie i wypierani zewsząd przez sztuczną inteligencję.
Wielu młodych tak
mocno uwierzyło w tę klimatyczną propagandę, tak bardzo przestraszyło się tego
nadciągającego końca świata, że tworzy
coś w rodzaju bojówek, które nie wahają się przed niczym aby uświadomić reszcie
bezmyślnej ludzkości w jakim jest niebezpieczeństwie. Ekoterroryści oblewają czym się da dzieła sztuki w muzeach,
przywiązują się łańcuchami do drzew albo z zapałem przyklejają się do jezdni
czy płyt lotnisk, chcąc poprzez to ekstremalne,
dziwaczne działanie zwrócić uwagę na palący problem z ociepleniem klimatu oraz
pilne jego zapobieżenie. Właśnie zauważyłam na jednym z portali informację, iż
kilkoro takich delikwentów tak mocno przykleiło się do płyty niemieckich
lotnisk, że jest problem z ich odklejeniem, że być może grozi im nawet
amputacja dłoni…Cóż, niektórzy mogliby nazwać taką sytuację karą boską na
bieżąco. Jednakże nie sądzę by nawet tak przykre następstwa ekoterrorystycznych
działań miały zniechęcić do nich pozostałych ofiarnych bojowników. Mam wrażenie,
że każde nowe pokolenie ma potrzebę by integrować się z rówieśnikami i w silnej
grupie razem o coś walczyć, angażować się mocno w jakąś ideę a idea walki z
globalnym ociepleniem wydaje się bardzo na czasie a do tego ma pewną
niezaprzeczalną i znaczącą cechę – jest poprawna politycznie. A zatem jest
wspierana przez polityków, media, szkoły, przekupionych specjalnymi grantami
naukowców i ekspertów. Niech nikt nie ośmiela się wątpić ani w sam fakt
globalnego ocieplenia ani w to, że jest ono winą człowieka. To prawdy nowej
wiary, nowej religii. Trzeba jej ulec, podporządkować się. Odstępcy i
negacjoniści będą na siłę edukowani a jak to nie pomoże karani społecznym ostracyzmem, pozbawiani środków do życia i usuwani z przestrzeni publicznej . Już dziś poprawność polityczna jest tym,
co z butami wchodzi w życie każdego, wywierając na jego egzystencję oraz
poczucie wolności coraz większy wpływ. A obawiam się, że w przyszłości będzie z
tym jeszcze gorzej…
Ostatnie
Pokolenie w kłopotach. Aktywistom klimatycznym grozi amputacja rąk | naTemat.pl
Widziałam
niedawno w necie ciekawą mapkę. Pokazywała ona z lewej Europę lat dziewięćdziesiątych
a z prawej obecną. Na każdej z tych mapek zaznaczone były temperatury panujące
w poszczególnych stolicach krajów. Bardzo podobne do siebie. Nieomal bliźniacze
w latach przeszłych i teraźniejszych. Tyle, że mapka z lat dziewięćdziesiątych
podpisana była po prostu – „Pełnia lata” a mapka obecna nosi znacznie bardziej
złowieszcze miano – „Pogodowy Armagedon”. Cóż, wszystko zależy zatem od puntu
widzenia a co więcej od aktualnych potrzeb politycznych i wpływu, jaki dany
obrazek ma wywierać na społeczeństwa.
Szukając
informacji na temat temperatur panujących latem w naszym kraju przed laty na
portalu historycznym znalazłam ciekawy artykuł o najgorętszym do tej pory
lecie, jakie miało miejsce w 1921 roku. Temperatury sięgały wówczas 40 stopni
Celcjusza w cieniu a opisy związanych z takim upałem okoliczności są bardzo
podobne do obecnych. Gorąc, susza, czekanie na deszcz, niskie plony, braki
wody, zasłabnięcia i udary…Wspomina się też w owym artykule o jeszcze większych
temperaturach, jakie panowały w Polsce w wiekach średnich. Było tak ciepło, że
uprawiano wówczas w wielu miejscach winogrona…
Najgorętsze
lato w historii Polski pod względem rekordów temperatur. W 1921 roku było ponad
40 stopni w cieniu | HISTORIA.org.pl - historia, kultura, muzea, matura,
rekonstrukcje i recenzje historyczne
Widziałam też
inny obrazek. Przedstawiał on mapę świata z zaznaczoną tam na niebiesko malutką
Europą. Europą, która jedyna w skali świata stosuje i ma zamiar stosować
ogromne ograniczenia w zakresie emisji CO2. Ograniczenia, które sprawią, że już
wkrótce życie w Unii Europejskiej stanie się nieznośne dla jej obywateli. Każdy
z nas słyszał chyba o dyrektywie Fit for 55 (zbiorze praw i zakazów związanych
z diametralnym ograniczeniem emisji gazów cieplarnianych), a więc wie o czym
mówię. A podpis pod owym obrazkiem brzmi – „Nadal wierzysz, że ten skrawek ma
uratować życie na ziemi?” Cóż, nie ma znaczenia, czy my obywatele w to wierzymy
czy nie. Na nasze nieszczęście wierzą w nie, czy też udają, iż wierzą politycy,
czyli ci, od których zależy nasz los.
Klimatyczne szaleństwo Unii Europejskiej
ma zbawić cały świat. W jaki sposób? Nie wiadomo. Mimo to narzuca się nam takie
a nie inne absurdalne wzory myślenia i
postępowania, podstępnie i zakulisowo realizując przy tym cudze interesy. Raz
jest to Big Pharma, raz wielkie korporacje, raz banki i bogate elity, chcące
jeszcze bardziej się wzbogacić. Jednak wmawia się nam, iż cały czas wszystkim
im chodzi jedynie o dobro ludzkości, całej natury a przede wszystkim naszej
matki – Ziemi. Cenzuruje się lub ośmiesza odważających się myśleć inaczej.
Walec poprawności politycznej nie znosi żadnych odstępstw od wymyślanych przez
siebie nowych wizji i norm. Nie tylko zresztą w dziedzinie zmian klimatycznych.
Ostatnie lata pokazują coraz wyraźniej jak bardzo jesteśmy wszyscy podatni na
manipulację i zbiorową psychozę. Nie dziwota więc, iż politycy widząc, jak
łatwo społeczeństwa dają się omamiać, ogłupiać, obarczać odpowiedzialnością, zobojętniać przy tym na naprawdę ważne sprawy
takie jak ich swobody obywatelskie, prawa do pracy i zdrowia, że owi politycy
dokręcają jeszcze śrubę i zacierają ręce, że tak dobrze idzie im ten diabelski
plan totalnego zniewolenia i zupełnej kontroli ludzkości.
Zdaje się, iż z
klimatem na ziemi jest tak, że raz bywa tu cieplej, raz chłodniej. To
naturalny, zależny głównie od słońca cykl przemian. Pisze o tym wielu,
uciszanych przez mainstream naukowców i badaczy. Klimat zmieniał się na
przestrzeni dziejów po wielekroć a działalność człowieka oraz w ogóle liczba
ludności na świecie niewiele miała tu do rzeczy. Trudno wszak podejrzewać byśmy
w średniowieczu wytwarzali więcej, niż obecnie CO2. Nie było wszak wówczas
samochodów, samolotów, ogromnych farm hodowlanych, dymiących fabryk, kopalni i
hut. No i ludzi żyło wówczas o wie mniej, niż w we współczesnych czasach. Co
nie przeszkadza, iż było wtedy jeszcze
cieplej, niż jest teraz. Czy tamtejsze ocieplenie było zatem ludzką zasługą?
Czy wobec tego nie jest jakimś rodzajem antynaukowego, sztucznie preparowanego
bełkotu i bezczelnego antropocentryzmu obarczanie ludzkości winą za to jak
ciepło jest obecnie? Jednak dajemy sobie to wciskać, potulnie pozwalamy się
zaganiać za druty nowego rodzaju obozu koncentracyjnego, mając nadzieję, że nie
będzie tak źle, że jak tylko będziemy posłuszni, to damy radę ocalić odrobinę
zwyczajnej codzienności, prostego szczęścia…Coraz trudniej nam odsiać prawdę od
kłamstw, coraz więcej czasu i wysiłku z naszej strony wymaga dotarcie do istoty
rzeczy. Zatem wielu z nas w ogóle przestało to robić. Jesteśmy zmęczeni, zniechęceni,
otępiali od natłoku propagandy i manipulacji, od piętrzących się niemożności.
Coraz mniej nam się chce. Popadamy w bezwład…
Jednak są
dziedziny życia, w których nadal wiele zależy od nas. Na pewno na świecie za
dużo jest plastiku, wszelkich odpadów, zużytych rzeczy w ogóle i możemy starać
się ograniczać ich kupno, możemy
sprzątać po sobie i utrzymywać w czystości nasze otoczenie. Jednak uważam, że
winą za tę ogromną ilość śmieci obarczać należy głownie producentów a nie jak
teraz, konsumentów. Wystarczy wejść do pierwszego lepszego sklepu by dostrzec,
że większość produktów pakowanych jest w plastikowe woreczki, pudełka i butelki, a w składzie owych
produktów spożywczych coraz więcej jest podejrzanych, chemicznych utrwalaczy i
konserwantów. Wszędzie zalegają tony wymyślnych i nowoczesnych towarów oraz sprzętów ( sztucznie postarzanych aby zepsuły się zaraz po okresie gwarancyjnym). A wszystko to krzykliwie kolorowe, otoczone agresywną,
wszechobecną reklamą. „Musisz to mieć!”, „Jesteś tego warta!” „Dzisiaj wielka
promocja!” itp., itd…A my, oczadzona żądzą posiadania tłuszcza, mamy to tylko
kupować, kupować, kupować…A potem wyrzucać, wyrzucać, wyrzucać( pilnie wszystko
segregując, rzecz jasna)…I chorować, chorować, chorować…Tyle, że coraz trudniej
do lekarza się dostać, a jak się już człowiek dostanie, to i tak niewiele z
tego wynika, bo lekarz zainteresowany jest nie tyle naszym wyzdrowieniem, co
wypisywaniem kolejnych i kolejnych recept…
Jaki będzie ten
przyszły świat? Aż strach pomyśleć. Dlatego tym bardziej wypada się cieszyć
tym, co jest teraz. Poić się do syta pełnią dojrzałego lata. Napawać jego
bajecznymi kolorami i smakami, ciepłymi, spokojnymi wieczorami, kumkaniem żab,
cykaniem świerszczy, zapachem róż i maciejki, dobrymi chwilami zwyczajnej
codzienności…I to właśnie bezwstydnie czynię, nasycając się tym cudownym latem
na zapas. Jednak niekiedy nawiedza mnie niepokojące pytanie…Czy takie odejście
w swoje prywatne szczęście, w swoje sielskie tu i teraz nie aby jest
tchórzliwym schowaniem głowy w piasek? Czy nie jest naiwnym zaprzeczaniem złu,
które bez ustanku tryumfalnie kroczy po świecie i niepowstrzymywane przez
nikogo zagarnia coraz więcej dziedzin życia? Czy taka wewnętrzna emigracja nie
wydaje się przeczekiwaniem owego zła w dziecinnej ufności, że samo zniknie albo
okaże się wkrótce tylko koszmarnym snem? Pewnie tak właśnie jest. Jednak mam
uczucie, iż poza pisaniem na blogu o tych swoich niewesołych spostrzeżeniach, o
dręczących obawach i przeczuciach, poza dzieleniem się nimi z osobami
zachodzącymi tutaj, niewiele więcej mogę zrobić. A napisawszy znowu wracam do
mojej prywatnej, pełnej zieleni i spokoju przestrzeni. Wracam, w nadziei, że to
co znam i cenię przetrwa te dziwne czasy, że ci których kocham będą istnieć i otaczać
mnie jeszcze przez długie lata i że będą to lata dobre i spokojne…