Strony

piątek, 28 lipca 2023

Wstawaj, szkoda dnia…

 


 

   Po wyjątkowo zimnej jak na lipiec nocy obudziłam się między czwartą a piątą rano i obserwowałam spoza różowych zasłon w sypialni zmieniające się światła i wyraziste barwy rodzącego się dnia. Nie umiałam się zdecydować, czy wstać, czy jeszcze usiłować zasnąć. Kot ufnie spał na moich piersiach wyciągnięty na całą długość i trochę żal mi było go budzić. Cezary też jeszcze smacznie sobie chrapał. Psy wypuszczone w nocy do ogrodu też pewnie mocno spały ułożone gdzieś w swoich ulubionych miejscach, zmęczone wcześniejszym ujadaniem przy płocie. Tylko ode mnie sen całkiem już odbieżał, jako i od słonka coraz śmielej sobie za oknem poczynającego.



- Rzadko ostatnio zdarzają się tak piękne wschody. Naprawdę szkoda w łóżku leżeć, gdy tam dzieją się takie cuda! Wstawaj kobieto, szkoda dnia! – podjęłam w końcu ostateczną decyzję i odłożywszy delikatnie na bok półprzytomnego kota a potem okrywając troskliwie kocem zupełnie rozkopanego męża ubrałam się szybciutko, złapałam aparat fotograficzny i wyszłam do ogrodu.



   Była piąta rano. Jesienny nieomal chłód od razu uderzył w moje rozgrzane nocnym spoczynkiem ciało. Ale nie było to przykre uczucie. Niosło ze sobą rzeźkość, świeżość oraz delikatny zapach skoszonej trawy. Psy natychmiast wyszły mi na powitanie. Obskoczyły dookoła i dalejże oblizywać mi dłonie, popiskiwać radośnie, pokazywać znacząco na drzwi wejściowe. Widać było, że chętnie poszłyby do domu aby ukokosic się na kanapie i swoich legowiskach.

- Zaraz przyjdę, moje kochane psiaki. Poczekajcie tu na mnie chwilkę! – wyszeptałam gładząc pieszczotliwie puszyste, psie główki. Nie było czasu do stracenia, bo kolory wschodu zmieniały się z minuty na minutę. Z odcieni czerwieni przechodzić zaczęły w róże, fiolety, oranże i żółcie.

 - Chyba ostatni raz podobny spektakl barw widziałam tutaj zimą! – stwierdziłam i minąwszy rozczarowane moim odejściem psy cicho zamknęłam za sobą bramkę.



   Niebo przybrało właśnie barwę pąsowo-pomarańczową a słońce, które jeszcze chwilę wcześniej schowane było za wzgórzami teraz zaświeciło mi prosto w oczy. Żeby zatem uchwycić na zdjęciach urodę tego poranka musiałam kucnąć i fotografować słoneczny blask poprzez czerń krzewów i smukłe sylwetki traw, kwiatów i ziół porastających łąki rozciągające się naprzeciw mojego domu.



   Potem poszłam przed siebie a momentami nawet biegłam chcąc uchwycić stale zmieniające się odcienie nieba, świetliste obrąbki chmur,  rubinowe promienie tańczące na trawach i drzewach, dodające im niezwykłych barw i złocistej poświaty.



   Byłam w tym porannym świecie całkiem sama. Nade mną trwało pomalowane w  wiele fantastycznych kolorów niebo. Na obrzeżach pól zaczęły dopiero wychodzić z nocnego cienia kształty dzikich kalin, wierzb oraz baldachów biedrzeńców. Poza moimi krokami nie było słychać zupełnie nic. Żaden traktor ani samochód nie zakłócał ciszy i niezwykłości tego poranka. Nawet ptaki nie zdążyły się jeszcze rozśpiewać a owady rozdzwonić i rozbrzęczeć na łąkach. W nielicznych, rozsianych między wzgórzami domach ludzie pewnie jeszcze spali albo właśnie przecierali zaspane oczęta. Miałam uczucie jakbym weszła w jakiś obraz i nierzeczywiście wędrowała w głąb czyjegoś artystycznego, rodzącego się dopiero zamysłu.




   Cała moja wędrówka nie trwała dłużej niż dwadzieścia minut. Szybko fantastyczne barwy świtania zbladły a potem całkiem zniknęły. Zaczynał się nowy, lipcowy dzień. Jeszcze nie wiadomo jaki. Jeszcze wszystko było przed nim i przede mną. Wracałam do domu nieco zziębnięta, ale przepełniona pulsującą w każdej cząstce ciała energią. W duszy też pełgał swobodnie jakiś dawno nie widziany tam płomyk. Odetchnęłam głęboko a potem uśmiechając się otworzyłam furtkę i w towarzystwie uszczęśliwionych moim powrotem psów ufnie weszłam w błyszczącą poranną rosą codzienność…

 








* Pomysł na tytuł dzisiejszego posta zapożyczyłam od zespołu Dwa plus jeden, który śpiewał kiedyś taką właśnie piosenkę!:-)



Aktualizacja! 
Wczorajszy dzień poza spektakularnym wschodem słońca podarował mi jeszcze jedno zachwycenie. Około południa, gdy lekko mżyło a chłód nie zachęcał do wyjścia na zewnątrz.patrząc przez okno na ganku zauważyłam swobodnie pasące się na łące sarenki. Tuż za płotem naszego ogrodu widać było matkę i dziecko obgryzające beztrosko świeże listki młodych drzew oraz ziół. Ten widok aż prosił się o sfotografowanie. Ale jak to zrobić by nie spłoszyć zwierzątek? Otworzyłam drzwi. Na szczęście nie skrzypnęły, jak to zazwyczaj z nimi bywa. Okazało się, że wiatr wieje w moją stronę. Korzystając zatem z tej sprzyjającej okoliczności (wiedziałam, że sarenki nie wyczują mojego zapachu) wzięłam aparat fotograficzny i wyszłam z domu po czym pochylona nisko podkradłam się cichutko w pobliże płotu. Tam, chowając się za warzywnikiem i śliwami, wstrzymując niemal oddech, ze wzruszeniem i przejęciem obserwowałam tę piękną,  rudą parkę. No i oczywiście pstrykałam zdjęcia. Trwało to kilka chwil do czasu aż zwierzęta spostrzegły mnie i zaczęły się oddalać. Bardzo szybko zniknęły w leśnym gąszczu...Ponieważ mieszkam pod lasem już wiele razy zdarzyło mi się widzieć w okolicach sarny, jelenie i koziołki. Jednak przeważnie biegły gdzieś w oddali i zanim zdążyłam złapać aparat fotograficzny, już ich nie było. Tym razem pasły się bardzo blisko naszego domu. Stały albo poruszały się powoli.  I dzięki temu nareszcie mogłam je uwiecznić na zdjęciach...










czwartek, 20 lipca 2023

Tak, jak być powinno…

 

   


 

   Trwa upalny i parny lipiec.  Na szczęście od czasu do czasu pada deszcz, więc ziemia z radością przyjmuje każdą życiodajną kroplę. I wszystko w ogrodach i na polach rośnie wspaniale. Jest pięknie, bujnie, pachnąco. Lato wprost wymarzone, lato takie, jakie być powinno.



   Oczywiście człowiek z wiekiem coraz więcej marudzi, bo trudniej niż niegdyś upał znosi, coraz bardziej ceniąc sobie wygody i umiarkowaną, przewidywalną pogodę. Jednak pamięta dobrze, że w młodości i dzieciństwie nie narzekał w takich okolicznościach, ale po prostu cieszył się gorącym latem. Od razu nasuwają mi się następujące, wciąż bardzo intensywne wspomnienia. Ja – mała dziewczynka w latach 70-tych ubiegłego wieku, ubrana w bawełnianą sukienkę i sandałki razem z innymi dzieciakami bez zmęczenia całe dnie hasałam po podwórkach, trawnikach, placach zabaw. Taplałam się w kałużach. Piszczałam radośnie i boso tańczyłam w deszczu. Zrywałam porzeczki i kwaśne jabłka w ogródkach działkowych i chrupałam je ze smakiem a sok kapał mi po spoconej, brudnej brodzie. Zachłannie piłam mamine kompoty albo gazowaną wodę ze szklanego, napełnianego w specjalnym punkcie syfonu. Kładłam się wprost na trawie, plotłam wianki z kwiatów koniczyny i łapałam biedronki, prosząc je by leciały do nieba po kawałek chleba. Jak udało mu się wycyganić parę groszy od mamy biegałam do cukierni po wyśmienite lody truskawkowe i śmietankowe serwowane tam między dwoma chrupiącymi waflami. Na twarzy wykwitały mi wciąż nowe piegi, w duszy i ciele wirowały szampańskie bąbelki czystego szczęścia, wolności, bezczasu. Do domu szłam tylko na obiad albo po grubą pajdę chleba z masłem i ogórka zielonego do chrupania. Wszystko co ważne, radosne i wspaniałe działo się przecież na dworze. Na przebywanie w czterech ścianach szkoda było marnować czasu.  A jak padał deszcz brało się książkę i siadało przy oknie na całe godziny przepadając w świecie przygód i przeżyć Ani z Zielonego Wzgórza, Tomka Sawyera albo bohaterów Trylogii Sienkiewicza…



   Czekało się jednak zawsze na powrót dobrej pogody. I ledwie tylko słońce ponownie zaświeciło, ledwie namalowało tęczę na niebie już leciało się do nowej zabawy. Taka była gorąca i cudowna, wyczekana przez cały rok pora wakacji. Trwał pozbawiony zmartwień lipiec, potem już nieco mniej beztroski (z uwagi na zbliżający się wrzesień) sierpień. Chciało się aby wakacje nigdy się nie kończyły. Aby słonko zawsze tak wspaniale świeciło. Aby nic nie musieć, niczego się nie bać a jedynie oddychać pełną piersią i cieszyć się życiem.



   Tak to było…A dzisiaj?  Dzisiaj, choć pogoda jest bardzo podobna do tamtej, sprzed kilkudziesięciu lat, to jednak w zupełnie inny sposób jest nam rzeczywistość w mediach przedstawiana. Natrętna, wszechobecna propaganda bezustannie straszy klimatycznym Armagedonem, suszą, ociepleniem, a nawet końcem świata spowodowanym przez działalność człowieka. I coraz mniej pozostawia się miejsca i możliwości na zwyczajną radość, na cieszenie się tym, co jest, na ufne oczekiwane na to, co będzie. My ludzie mamy się czuć winni, że oddychamy, rozmnażamy się, pracujemy, wytwarzamy tony zbędnych rzeczy oraz, co najważniejsze, ogrom straszliwych gazów cieplarnianych, podróżujemy i nie wiadomo po co zamiast siedzieć na miejscu rozłazimy się po całym globie jak natrętne robactwo... Wszak to wszystko szkodzi naszej kochanej planecie. I dla jej dobra lepiej byłoby, gdybyśmy zaczęli się w tym wszystkim ograniczać. A najlepiej byśmy wrócili do epoki kamienia łupanego, lub (co dla planety byłoby najkorzystniejsze), by było nas o wiele mniej…Do tego zdają się dążyć czołowi politycy europejscy i nie tylko. Mamy być biedni dla dobra klimatu…Biedni, podporządkowani coraz dziwaczniejszym prawom, ograniczeni milionem zakazów i regulacji, inwigilowani i podglądani przez powszechne kamerki i czujniki, niepotrzebni w swej masie i wypierani zewsząd przez sztuczną inteligencję.



   Wielu młodych tak mocno uwierzyło w tę klimatyczną propagandę, tak bardzo przestraszyło się tego nadciągającego końca świata,  że tworzy coś w rodzaju bojówek, które nie wahają się przed niczym aby uświadomić reszcie bezmyślnej ludzkości w jakim jest niebezpieczeństwie. Ekoterroryści  oblewają czym się da dzieła sztuki w muzeach, przywiązują się łańcuchami do drzew albo z zapałem przyklejają się do jezdni czy płyt lotnisk,  chcąc poprzez to ekstremalne, dziwaczne działanie zwrócić uwagę na palący problem z ociepleniem klimatu oraz pilne jego zapobieżenie. Właśnie zauważyłam na jednym z portali informację, iż kilkoro takich delikwentów tak mocno przykleiło się do płyty niemieckich lotnisk, że jest problem z ich odklejeniem, że być może grozi im nawet amputacja dłoni…Cóż, niektórzy mogliby nazwać taką sytuację karą boską na bieżąco. Jednakże nie sądzę by nawet tak przykre następstwa ekoterrorystycznych działań miały zniechęcić do nich pozostałych ofiarnych bojowników. Mam wrażenie, że każde nowe pokolenie ma potrzebę by integrować się z rówieśnikami i w silnej grupie razem o coś walczyć, angażować się mocno w jakąś ideę a idea walki z globalnym ociepleniem wydaje się bardzo na czasie a do tego ma pewną niezaprzeczalną i znaczącą cechę – jest poprawna politycznie. A zatem jest wspierana przez polityków, media, szkoły, przekupionych specjalnymi grantami naukowców i ekspertów. Niech nikt nie ośmiela się wątpić ani w sam fakt globalnego ocieplenia ani w to, że jest ono winą człowieka. To prawdy nowej wiary, nowej religii. Trzeba jej ulec, podporządkować się. Odstępcy i negacjoniści będą na siłę edukowani a jak to nie pomoże karani społecznym ostracyzmem, pozbawiani środków do życia i usuwani z przestrzeni publicznej . Już dziś poprawność polityczna jest tym, co z butami wchodzi w życie każdego, wywierając na jego egzystencję oraz poczucie wolności coraz większy wpływ. A obawiam się, że w przyszłości będzie z tym jeszcze gorzej…

 

Ostatnie Pokolenie w kłopotach. Aktywistom klimatycznym grozi amputacja rąk | naTemat.pl

 


   Widziałam niedawno w necie ciekawą mapkę. Pokazywała ona z lewej Europę lat dziewięćdziesiątych a z prawej obecną. Na każdej z tych mapek zaznaczone były temperatury panujące w poszczególnych stolicach krajów. Bardzo podobne do siebie. Nieomal bliźniacze w latach przeszłych i teraźniejszych. Tyle, że mapka z lat dziewięćdziesiątych podpisana była po prostu – „Pełnia lata” a mapka obecna nosi znacznie bardziej złowieszcze miano – „Pogodowy Armagedon”. Cóż, wszystko zależy zatem od puntu widzenia a co więcej od aktualnych potrzeb politycznych i wpływu, jaki dany obrazek ma wywierać na społeczeństwa.



   Szukając informacji na temat temperatur panujących latem w naszym kraju przed laty na portalu historycznym znalazłam ciekawy artykuł o najgorętszym do tej pory lecie, jakie miało miejsce w 1921 roku. Temperatury sięgały wówczas 40 stopni Celcjusza w cieniu a opisy związanych z takim upałem okoliczności są bardzo podobne do obecnych. Gorąc, susza, czekanie na deszcz, niskie plony, braki wody, zasłabnięcia i udary…Wspomina się też w owym artykule o jeszcze większych temperaturach, jakie panowały w Polsce w wiekach średnich. Było tak ciepło, że uprawiano wówczas w wielu miejscach winogrona…

 

Najgorętsze lato w historii Polski pod względem rekordów temperatur. W 1921 roku było ponad 40 stopni w cieniu | HISTORIA.org.pl - historia, kultura, muzea, matura, rekonstrukcje i recenzje historyczne

 


   Widziałam też inny obrazek. Przedstawiał on mapę świata z zaznaczoną tam na niebiesko malutką Europą. Europą, która jedyna w skali świata stosuje i ma zamiar stosować ogromne ograniczenia w zakresie emisji CO2. Ograniczenia, które sprawią, że już wkrótce życie w Unii Europejskiej stanie się nieznośne dla jej obywateli. Każdy z nas słyszał chyba o dyrektywie Fit for 55 (zbiorze praw i zakazów związanych z diametralnym ograniczeniem emisji gazów cieplarnianych), a więc wie o czym mówię. A podpis pod owym obrazkiem brzmi – „Nadal wierzysz, że ten skrawek ma uratować życie na ziemi?” Cóż, nie ma znaczenia, czy my obywatele w to wierzymy czy nie. Na nasze nieszczęście wierzą w nie, czy też udają, iż wierzą politycy, czyli ci, od których zależy nasz los. 



   Klimatyczne szaleństwo Unii Europejskiej ma zbawić cały świat. W jaki sposób? Nie wiadomo. Mimo to narzuca się nam takie a nie inne  absurdalne wzory myślenia i postępowania, podstępnie i zakulisowo realizując przy tym cudze interesy. Raz jest to Big Pharma, raz wielkie korporacje, raz banki i bogate elity, chcące jeszcze bardziej się wzbogacić. Jednak wmawia się nam, iż cały czas wszystkim im chodzi jedynie o dobro ludzkości, całej natury a przede wszystkim naszej matki – Ziemi. Cenzuruje się lub ośmiesza odważających się myśleć inaczej. Walec poprawności politycznej nie znosi żadnych odstępstw od wymyślanych przez siebie nowych wizji i norm. Nie tylko zresztą w dziedzinie zmian klimatycznych. Ostatnie lata pokazują coraz wyraźniej jak bardzo jesteśmy wszyscy podatni na manipulację i zbiorową psychozę. Nie dziwota więc, iż politycy widząc, jak łatwo społeczeństwa dają się omamiać, ogłupiać, obarczać odpowiedzialnością,  zobojętniać przy tym na naprawdę ważne sprawy takie jak ich swobody obywatelskie, prawa do pracy i zdrowia, że owi politycy dokręcają jeszcze śrubę i zacierają ręce, że tak dobrze idzie im ten diabelski plan totalnego zniewolenia i zupełnej kontroli ludzkości.



   Zdaje się, iż z klimatem na ziemi jest tak, że raz bywa tu cieplej, raz chłodniej. To naturalny, zależny głównie od słońca cykl przemian. Pisze o tym wielu, uciszanych przez mainstream naukowców i badaczy. Klimat zmieniał się na przestrzeni dziejów po wielekroć a działalność człowieka oraz w ogóle liczba ludności na świecie niewiele miała tu do rzeczy. Trudno wszak podejrzewać byśmy w średniowieczu wytwarzali więcej, niż obecnie CO2. Nie było wszak wówczas samochodów, samolotów, ogromnych farm hodowlanych, dymiących fabryk, kopalni i hut. No i ludzi żyło wówczas o wie mniej, niż w we współczesnych czasach. Co nie przeszkadza, iż  było wtedy jeszcze cieplej, niż jest teraz. Czy tamtejsze ocieplenie było zatem ludzką zasługą? Czy wobec tego nie jest jakimś rodzajem antynaukowego, sztucznie preparowanego bełkotu i bezczelnego antropocentryzmu obarczanie ludzkości winą za to jak ciepło jest obecnie? Jednak dajemy sobie to wciskać, potulnie pozwalamy się zaganiać za druty nowego rodzaju obozu koncentracyjnego, mając nadzieję, że nie będzie tak źle, że jak tylko będziemy posłuszni, to damy radę ocalić odrobinę zwyczajnej codzienności, prostego szczęścia…Coraz trudniej nam odsiać prawdę od kłamstw, coraz więcej czasu i wysiłku z naszej strony wymaga dotarcie do istoty rzeczy. Zatem wielu z nas w ogóle przestało to robić. Jesteśmy zmęczeni, zniechęceni, otępiali od natłoku propagandy i manipulacji, od piętrzących się niemożności. Coraz mniej nam się chce. Popadamy w bezwład…



   Jednak są dziedziny życia, w których nadal wiele zależy od nas. Na pewno na świecie za dużo jest plastiku, wszelkich odpadów, zużytych rzeczy w ogóle i możemy starać się  ograniczać ich kupno, możemy sprzątać po sobie i utrzymywać w czystości nasze otoczenie. Jednak uważam, że winą za tę ogromną ilość śmieci obarczać należy głownie producentów a nie jak teraz, konsumentów. Wystarczy wejść do pierwszego lepszego sklepu by dostrzec, że większość produktów pakowanych jest w plastikowe woreczki,  pudełka i butelki, a w składzie owych produktów spożywczych coraz więcej jest podejrzanych, chemicznych utrwalaczy i konserwantów. Wszędzie zalegają tony wymyślnych i nowoczesnych towarów oraz sprzętów ( sztucznie postarzanych aby zepsuły się zaraz po okresie gwarancyjnym). A wszystko to krzykliwie kolorowe, otoczone agresywną, wszechobecną reklamą. „Musisz to mieć!”, „Jesteś tego warta!” „Dzisiaj wielka promocja!” itp., itd…A my, oczadzona żądzą posiadania tłuszcza, mamy to tylko kupować, kupować, kupować…A potem wyrzucać, wyrzucać, wyrzucać( pilnie wszystko segregując, rzecz jasna)…I chorować, chorować, chorować…Tyle, że coraz trudniej do lekarza się dostać, a jak się już człowiek dostanie, to i tak niewiele z tego wynika, bo lekarz zainteresowany jest nie tyle naszym wyzdrowieniem, co wypisywaniem kolejnych i kolejnych recept…



   Jaki będzie ten przyszły świat? Aż strach pomyśleć. Dlatego tym bardziej wypada się cieszyć tym, co jest teraz. Poić się do syta pełnią dojrzałego lata. Napawać jego bajecznymi kolorami i smakami, ciepłymi, spokojnymi wieczorami, kumkaniem żab, cykaniem świerszczy, zapachem róż i maciejki, dobrymi chwilami zwyczajnej codzienności…I to właśnie bezwstydnie czynię, nasycając się tym cudownym latem na zapas. Jednak niekiedy nawiedza mnie niepokojące pytanie…Czy takie odejście w swoje prywatne szczęście, w swoje sielskie tu i teraz nie aby jest tchórzliwym schowaniem głowy w piasek? Czy nie jest naiwnym zaprzeczaniem złu, które bez ustanku tryumfalnie kroczy po świecie i niepowstrzymywane przez nikogo zagarnia coraz więcej dziedzin życia? Czy taka wewnętrzna emigracja nie wydaje się przeczekiwaniem owego zła w dziecinnej ufności, że samo zniknie albo okaże się wkrótce tylko koszmarnym snem? Pewnie tak właśnie jest. Jednak mam uczucie, iż poza pisaniem na blogu o tych swoich niewesołych spostrzeżeniach, o dręczących obawach i przeczuciach, poza dzieleniem się nimi z osobami zachodzącymi tutaj, niewiele więcej mogę zrobić. A napisawszy znowu wracam do mojej prywatnej, pełnej zieleni i spokoju przestrzeni. Wracam, w nadziei, że to co znam i cenię przetrwa te dziwne czasy, że ci których kocham będą istnieć i otaczać mnie jeszcze przez długie lata i że będą to lata dobre i spokojne…



niedziela, 9 lipca 2023

Był świat…

 



 

Były miasteczka, wsie,  ogródki

Gdzie róże kwitły pośród bylin

Ludzkie wzrastały radości, smutki

Światła i blaski codziennej chwili

 

Rolnicy, kupcy i stolarze

Chłopcy, dziewczyny, starcy, dzieci

Ich powtarzalność zwykłych zdarzeń

Ich świat niezmienny od stuleci

 

Żyli zwyczajnie w swej krainie

Ufali sobie, boskim siłom

Nie przypuszczali, że to zginie

Tak jakby nigdy nic nie było

 

Nie ma tam ruin i cmentarzy

Bezmiar pól dzikich, gdzie wiatr dmucha

Bo tylko wiatr wciąż trwa na straży

Lecz nie ma komu go posłuchać

 

Zapiekłą rdzą pokryte sierpy

I nie ma komu ścinać zboża

Lecz księżyc nadal lśni tam srebrny

Oświetla puste w krąg bezdroża

 

Gdzieś w dołach śmierci, w studniach, rowach

Tkwią jeszcze ślady dawnych pieśni

Lecz coraz bardziej się to chowa

Zanika w chaszczach niepamięci

 

Więcej wiadomo dziś o Troi

Którą po wiekach odkopano

Lecz to jest tylko polski Wołyń

A to już przecież nie to samo…*

 

 

*Czytam ostatnio sporo o tym co działo się osiemdziesiąt lat temu na Wołyniu, Podkarpaciu, w Galicji, na Kresach Rzeczpospolitej. W gminnej bibliotece jest dużo literatury na ten temat. Mnie jednak najbardziej przemówiły do serca dwie pozycje. Jedna, to monografia miasteczka Kisielin i jego okolic napisana przez Włodzimierza Sławosza Dębskiego pt. „Było sobie miasteczko. Opowieść wołyńska”. Druga to kilkutomowa powieść beletrystyczna autorstwa Joanny Jax, książka mocno osadzona w realiach tamtych czasów pt. „Saga wołyńska” (T.1 „Głód”, T.2 „Wojna”, T.3 „Exodus”) .