Strony

wtorek, 27 czerwca 2023

Gorące lato…

 

  


    Lato, lato wszędzie…A z nim bujność ogromna w ogrodzie, zieleń w każdym odcieniu, wspaniałe, szmaragdowe witraże a do tego kwiatów wszelkich moc. 





   Jednak niestety, nie ma róży bez kolców.  Cudom tym letnim towarzyszy obezwładniające gorąco, ulewne deszcze, tropikalna duchota oraz wszędobylskie mszyce i mrówki a na dodatek gryzące gzy, muchy i komary. Trzeba w cień się co chwilę chronić, dużo wody pić by się nie odwodnić no i spryskiwać się czymś co pozwoli odgonić choć na chwilę tych natrętnych, owadzich krwiopijców. Mało co jednak na nie pomaga. Cała już jestem pogryziona…Do tego zaczęły się już pojawiać męczące, upalne noce. A skoro się pojawiły, to przypomniał mi się przedwojenny utwór śpiewany przez Hankę Ordonównę – „Piosenka o zagubionym sercu”.



   A mnie zachciało się przeinaczyć trochę słowa tej piosenki. Pobawić się nimi beztrosko. Poniżej efekt tej mojej słownej zabawy. Tekst ten da się odśpiewać, do czego serdecznie zachęcam.  Można coś powymyślać do tej melodii i rymować dalej w komentarzach!:-))

 


Noce upalne…

Ludzie kochani, ludzie kochani! Cuda się czasem zdarzają

Nocą czerwcową, sny razem z jawą w jedno się dziwnie splatają

 

Noce takie są upalne i komary spać nie dają

A za oknem mej sypialni psy uparcie wciąż szczekają…

 

Znów się wiercę, bo coś bzyczy, mknie po łydce potu struga

Do ogrodu lecę boso, chociaż to godzina druga

 

Nagle wpadłam w jakiś portal, och tej nocy, tej czerwcowej

Jakimś cudem się znalazłam w środku zimy, ach, grudniowej

 

Gdzież te noce, te upalne, gdy komary spać nie dają

Bo w ogrodzie, gdzie nie spojrzę, wielkie śniegi zalegają

 

Ludzie kochani, ludzie kochani! Cuda się czasem zdarzają

Nocą czerwcową, sny razem z jawą w jedno się dziwnie splatają

 

Biegnę w bieli nadal bosa, lecz nie czuję zimna wcale

Chociaż chwilę temu tkwiłam w dusznym zmroku i upale

 

No i jakże się nie cieszyć z tej ochłody w środku lata

Więc  unoszę się ze szczęścia, śpiewam, tańczę, prawie latam

 

Nagle coś mnie obudziło, to kichnięcie, chyba moje

Znowu jestem w mej sypialni i bzykadeł wokół roje

 

Noce takie są upalne i komary spać nie dają

A za oknem mej sypialni psy uparcie wciąż szczekają…


 


 

sobota, 17 czerwca 2023

Pieśń natury...

 


Ziemia napojona oddycha z łatwością

Dzieli się z naturą wodą i miłością

Sypie w krąg skarbami, co z jej serca płyną

Jak matka, co nie skąpi niczego dziecinom

 


Nucą żaby w stawie jej pochwalne pieśni

Wtórują im dzięcioły, szpaki na czereśni

Wiatr świszcze w gałęziach, łąki grają w chórze

Śpiewają coś cichutko nawet pnące róże

 


W diamentowym lśnieniu do twarzy jest listkom

Pod ciężarem kropel kłaniają się nisko

Łubiny, bzy, malwy, lilie i tawuły

Niesie się dokoła szept ich wdzięczny, czuły

 


Mruczą coś ochoczo pomidorów krzewy

Od strony ogórków także płyną śpiewy

Łączą się z sałaty pieniami i groszku

Brzmią hymny, ballady – wszystkiego po troszku

 


Ślimaki spontanicznie układają wiersze

W euforię je wprawiają te codzienne deszcze

Komary radośnie swe melodie bzyczą

Bo na wielkie uczty w tej wilgoci liczą

 


Grzyby, mchy, poziomki szepczą leśne baśnie

O cudzie odrodzenia, co je zbudził właśnie

Drzewa łączą nad nimi przyjaźnie ramiona

Zielona dąbrowa mżawką roztańczona

 


A człowiek? On jak zawsze marudzi, narzeka

Wszak to jest specjalność każdego człowieka

Trudno zadowolić tę dziwną istotę

Dla której deszcz i słońce są tylko kłopotem

 


W kole niedosytu - przesytu zaklęta

Zmęczona codziennością a znudzona w święta

Nigdy w sam raz dobra, nigdy w sam raz szczęścia

Miast widzieć sukcesy, dostrzega potknięcia

 


Miast zaśpiewać w deszczu wraz z całą naturą

W domu tkwi istota, gdzie z miną ponurą

Wspomina, co było, tęskni za odmianą

Odgradza się od życia grubą taflą szklaną

 


A ziemia napojona razem z niebem szczodrym

Patrzą w ludzkie serca  swym spojrzeniem modrym

I szepczą – bierz co dają i na nic nie czekaj

Jak myślisz, czy ich prośby dotrą do człowieka…?

 


czwartek, 8 czerwca 2023

Mądrość roślin…

 


 


   Niewiele osób zastanawia się nad mądrością roślin, a przeważnie nawet jej nie zauważa, tak jakby jej wcale nie było. Co innego zwierzęta. O ich inteligencji się mówi, bada, szuka podobieństw między nimi a nami, ludźmi.  A przecież rośliny to także istoty żywe, które czują, doznają, wiele wiedzą i zdumiewająco dużo potrafią. A pewnie i w jakiś sposób myślą. Owa mądrość roślin manifestuje się przeróżnie (np. w umiejętności pamiętania, przewidywania czy unikania przykrych doznań, czy też w nieoczekiwanej reakcji na pozytywne bodźce).  Jednak mnie ostatnio zadziwia owa mądrość w kontekście umiejętności  przetrwania. Zadziwia, a jednocześnie budzi wiele skojarzeń z zachowaniem ludzkim. Czegoś ważnego uczy a także daje widoki na nagłe odrodzenie siły stłamszonych dotąd ludzi, na ożywienie w nich nowej, uzdrawiającej nadziei, na podjęcie działań, które mogą zmienić przyszłość. Myślę, że bardzo to potrzebne ludziom, którzy na pozór są tak zobojętniali, tak wypruci z ochoty do działania i wiary w jego skuteczność, że zdają się bardziej podobni do zgadzających się na wszystko bez sprzeciwu osłabionych roślinek, niż do żywych, myślących  istot ludzkich.

                                                   ekspansywne chabry górskie


   Ale do rzeczy. Jakaż to obserwacja natury pobudziła mnie do dzisiejszych rozważań? Otóż mam w ogrodzie wielką, okrągłą rabatę, na której środku od lat rósł sobie radośnie i swobodnie posadzony tam niegdyś przeze mnie wrotycz. Bardzo lubię to zioło, jego zapach i wygląd. Cenię też jego zdrowotne właściwości (przeciwzapalne, przeciwwirusowe, przeciwbólowe, odstraszające kleszcze). Wiele razy zresztą pisałam o wrotyczu na tym blogu. Otóż w tym roku mój wrotycz znikł.  Nie pojawił się na wiosnę o swojej zwykłej porze. Natomiast bardzo bujnie porosły na tej samej rabacie posiane w zeszłym roku łubiny oraz przesadzone tam przez kilku laty chabry górskie. I o ile łubiny trzymały się grzecznie przydzielonego sobie północnego kąta kwietnika i nikomu przez to nie zagrażały, to chabry rozrosły po całym dostępnym miejscu, stwarzając gęsty, zwarty busz, nie dający szans na dostęp do światła innym, mniej ekspansywnym roślinom. Jednak przez pewien czas nie dostrzegałam tego, jak bardzo zawłaszczające przestrzeń są te rośliny a przeciwnie, naiwnie cieszyłam się ich obfitym kwitnieniem, tym, że dzięki nim nie mam problemu z plewieniem, bo w ich pobliżu nawet chwasty zdawały się nie rosnąć. Widząc jednak, że chabry panoszą się ponad miarę, że swoim buńczucznym, bezlitosnym rozrostem po prostu duszą inne rośliny, że wciąż nie widać ani jednego listka wrotyczu, że nawet mięta rośnie wyjątkowo słabowicie, w końcu postanowiłam wkroczyć na rabatę i spróbować zrobić w królestwie roślin jakiś porządek. Uzbrojona w rękawiczki i wiadro wzięłam się za wyrywanie bezczelnych chabrów.

   Jedne dawały się wyrwać łatwo i wychodziły z ziemi wraz z korzeniami. Inne opierały się z całej siły i musiałam mocno się zapierać by wygrać z nimi. Bardzo szybko okazało się, że wiadro na odpadki nie wystarczy, że muszę całe naręcza tych upartych roślin po prostu wyrzucać na trawę poza rabatę. Po kilku minutach takiego wyrywania leżał już ich tam wielki stos a wciąż nie było widać końca mego działania. Wewnątrz kwietnika okazało się, iż chabrów było o wiele więcej, niż wydawało mi się, gdy stałam jeszcze z boku. Pod dorodnymi, kwitnącymi już okazale wysokimi chabrami,  w ich dusznym, klaustrofobicznym gąszczu rosło mnóstwo młodych chaberków, pełnych jeszcze zamkniętych pąków. Kucałam między nimi przerażona tą niepomierną ilością. Chabry stały wokół mnie w zwartych, pewnych siebie szeregach i zdawały się nie mieć końca. Niby tak piękne i niewinne a jednocześnie tak zwycięskie, nieprzejednane, przekonane o swojej wszechpotędze i wiecznym panowaniu…Czy nie żal mi było tak bezwzględnie pozbywać się tych kwiatów? Tak, przez chwile miałam wyrzuty sumienia, ale zaraz je odegnałam zrozumiawszy, że takim moim drastycznym działaniem prawdopodobnie ocalam życie innych, schowanych w chabrowym gąszczu roślin. I był to chyba ostatni czas na takie zdecydowane porządki, bo jeszcze chwila a nic poza chabrami już by tam nie rosło. A chabry? Pozbyłam się ich tylko z tej jednej rabaty a przecież mają swoje miejsca w innych częściach mego ogrodu, gdzie bez przeszkód mogą sobie rosnąć, błękitnieć i cieszyć tabuny owadów chętnie obsiadających ich śliczne, delikatne kwiecie.

   W końcu w tym szaleńczym pieleniu doszłam do miejsca, gdzie spodziewałam się zastać wrotycz. Mój piękny, pachnący kamforą i dziką łąką wrotycz. Z przykrością jednak odkryłam, że w tak do niedawna obfitującym w to zioło miejscu przetrwało zaledwie kilka jego rachitycznych, zżółkłych łodyżek. Że nie potrafią utrzymać pionu a ziemia wokół nich jest jałowa, sucha i twarda jak kamień.

- Nic już z was chyba biedaczki nie będzie! – westchnęłam ze smutkiem.

- To moja wina! Gdybym się wcześniej wzięła za to pielenie albo gdybym kiedyś nie posadziła tu tych bezwzględnych chabrów, żyłybyście i zdrowo kwitły jak zawsze, w otoczeniu innych, przyjaznych i łagodnych roślin – rozmyślałam i jakoś gorzko zrobiło mi się na duszy. Zrozumiałam wówczas, że tak jak na tej rabacie, tak i w życiu człowiek podejmuje czasem nieprzemyślane decyzje, że próbuje uwierzyć w coś niby pozytywnego i wiele obiecującego co jednak bardzo szybko obraca się przeciw niemu, pokazując szybko swą prawdziwą, niestety wrogą naturę.

- Jednak przecież zawsze istnieje strzępek nadzieji, odrobina szansy na odrodzenie! Może teraz mając miejsce i dostęp do światła jakimś cudem odrodzą się inne rośliny na mojej rabacie? – szepnęłam do siebie wychodząc z wyczyszczonej porządnie rabaty późnym wieczorem.  Ręce miałam pokaleczone i pokłute, swędzące i piekące mimo grubych, gumowych rękawiczek. Uprzątnęłam stosy chabrów, bluszczyka kurdybanka, podagrycznika i pokrzyw. Wyrzuciłam wszystko na obornik.  Jeszcze na koniec przyniosłam kilka konewek zmieszanej z gnojówką wody i podlałam całą rabatę. Nic więcej już zrobić nie mogłam.  

                                                  młodziutki wrotycz

   Minęło kilka a może kilkanaście dni od tamtej pory. Pewnego popołudnia spektakularna burza z  wielką mocą zagrzmiała w naszych stronach, przynosząc krótkotrwałą, lecz silną ulewę. A potem znowu przez kilka dni nic nie padało. Jednak nawet taki jednorazowy deszcz wystarczył by wkrótce cuda zaczęły się dziać na mojej rabacie. Któregoś poranka wyszłam do ogrodu i jak zawsze zajrzałam w pobliże łubinów w poszukiwaniu ślimaków. Na szczęście żadnych mięczaków tam nie było. Były natomiast w wielkiej obfitości maleńkie, zielone siewki nowych roślinek. Przykucnęłam nad nimi żeby się lepiej przypatrzeć i oto odkryłam ze zdumieniem i wzruszeniem, że to przecież mój wrotycz! Wyrósł wcale nie tam, gdzie się go spodziewałam. Nie na dawnym miejscu, ale po bokach rabaty a nawet poza nią. Na jej obrzeżach. Objawił się wprost znikąd. Czy sam się nagle wysiał, czy może roślina wypuściła swe rozległe, mądre korzenie, które zrobiły zwiad i zdecydowały, gdzie mogą dać impuls do kiełkowania? Zachowanie wrotyczu było dla mnie tajemnicze i wręcz magiczne. A na pewno godne podziwu. Wyrwałam jedną z takich maleńkich, wrotyczowych roślinek. Roztarłam ją w palcach i aż oczy przymknęłam z rozkoszy. Ten cudny kamforowy aromat delikatnie pieścił moje nozdrza i sprawiał, że ni stąd ni zowąd kilka łez potoczyło mi się po policzkach. 



                                        widzicie powyżej jaszczurkę?


   Wstałam i jasnym spojrzeniem powiodłam po mojej rabacie. Jej wygląd zupełnie się odmienił. Mięta pieprzowa wypuściła nowe łodygi, bordowiejąc i zieleniąc się radośnie a przy tym pachnąc wyjątkowo ożywczo. Wielobarwnie zakwitły cudem ocalałe po zimie lwie paszcze.  Melisa porosła gęstym, aromatycznym,  cytrynowym listowiem. Gdzieniegdzie widać było kwitnące, dzikie, młode krzaczki poziomek i samosiejki wrotyczu. Błękitniały pogodnie kępy niezapominajek i różowiały orlików. W gąszczu roślin pomykała brązowa jaszczurka. Nad wszystkim z zapałem uwijały się chmary os, pszczół, muszek i bąków. W tyle, niczym strażnicy tych wszystkich czarodziejskich przemian stały i piękniały irysy oraz moje wielobarwne, ogromne łubiny…


    No cóż.  Niby nic wielkiego się wtedy nie wydarzyło. To był zwyczajny, pogodny poranek w cichym, pogórzańskim przysiółku, ale jednak coś wiosennego i świątecznego, jakiś nowy, pełen radosnej nadziei początek zalśnił w krystalicznym powietrzu…


piątek, 2 czerwca 2023

Łubinowy raj…

 



   Nareszcie nadszedł czas kwitnienia łubinów. Porosły w tym roku gęste, wysokie, nad wyraz bujne. Widać je z każdego punktu ogrodu. Mienią się wszystkimi odcieniami różu i fioletu. Przyciągają do siebie chmary bąków i os. Przyciągają mnie wraz z aparatem fotograficznym.






   Od kiedy mieszkam na Pogórzu stałam się wielbicielką tych ślicznych a kojarzących się z wsią kwiatków. Najpierw podziwiałam je w naturze, albowiem na okolicznych polach rosły gdzieniegdzie, posiane wiele lat temu przez sąsiada a potem co roku odradzały się pośród połaci zieleni wraz z feerią swych wspaniałych barw. Potem niestety zanikły. Po części pewnie dlatego, że turyści i przejezdni beztrosko całymi naręczami rwali je na bukiety, nie pozostawiając na łąkach ani jednej rośliny, mogącej dać zaczątek kolejnym pokoleniom. Po części też chyba winą za ich brak można obciążyć ślimaki, dla których te kolorowe kwiaty i wielkie liście stanowią ogromny przysmak. Nieraz widziałam w moim ogrodzie jak w mokrych latach całe watahy tych nagich mięczaków obsiadały łubinowe zakątki. I dalejże obśliniać je, pożerać, unicestwiać. Aż w końcu udręczone w tak bezwzględny sposób łubiny marniały, zanikały, dawały biedaczki za wygraną. 





   Ale ja nie dałam za wygraną! Co kilka lat wysiewam te kwiaty w moim ogrodzie. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się by ich nasiona nie wykiełkowały (w przeciwieństwie do wielu innych roślin). Co więcej, młodziutkie roślinki są tak charakterystyczne poprzez kształt maleńkich listeczków, że nie sposób pomylić ich z innymi i przypadkowo wyrwać podczas pielenia. Wyglądają moim zdaniem niczym miniaturki egzotycznych palm. Rosną szybko i wytrwale. Przesadzam gdzie się tylko da młode siewki żeby nie było ich za dużo w jednym miejscu. Podlewam je. Dbam o to, by chwasty nie zabierały im cennego miejsca i dostępu do światła. Podwiązuję i podpieram, gdy stają się zbyt ciężkie by udźwignąć obwieszone kwiatami łodygi. Na bieżąco usuwam zżółkłe liście. Co dzień rano i wieczorem sprawdzam czy w ich pobliżu nie pojawił się jakiś łakomy ślimak.  I jak na razie w tym roku łubiny rozwijają się wspaniale, ciesząc moje oczy i serce. Jest sucho a to sprawia, że ślimaków nie ma prawie wcale. Natomiast rośliny zdążyły głęboko zapuścić korzenie i dzięki temu pobierają wodę z wiecznie żywych trzewi spękanej po wierzchu od spiekoty ziemi.


   To jest post głownie o łubinach, ale przecież nadeszła pora kwitnienia innych roślin. Różowieją z daleka i pachną oszałamiająco róże pomarszczone.  Kaliny, bzy, tawułki  i jeżyny obsypały się bujnym, białym kwieciem. Krzewuszka wprost oblepiona jest małymi, bordowymi kwiatkami. Fioletowieją irysy. Lada chwila pokażą swą urodę piwonie, lwie paszcze i wielokolorowe róże. Czerwiec bucha barwami, zapachami, doznaniami. Wszystko żyje, rośnie, dojrzewa i z dnia na dzień pięknieje. Wprost nie chce się wychodzić z ogrodu, bo chce się to wciąż podziwiać, wciąż być częścią tego cudu urody natury, jej dobra, prostoty i harmonii. Cudu, który jest ucieczką i zapomnieniem od tego, co gdzieś tam dalej napada człowieka i dręczy. Od tego ciągłego straszenia wszystkim. Od poczucia, że zaraz świat rozleci się na kawałki, bo nie może istnieć w takim kształcie, gdy bezustannie toczy go narastająca wrogość, podejrzliwość, oszustwo i zgnilizna moralna.





Straszenie…

Straszą nas suszą, straszą deszczem

Wszystkim nas straszą. Ile jeszcze?

 

Swobodę słowa chcą odbierać

Wolność myślenia? To nie teraz

Jakaś komisja będzie sądzić

Czy po manowcach możesz błądzić

Otwarcie mówić tak jak zawsze

Albo udawać jak w teatrze

Nowa cenzura sprawi wnet

Że hardy się pochyli łeb

I będzie milczał, bo w milczeniu

Resztka wolności przetrwa w cieniu

Lecz może siły zbierze w końcu

By dać świadectwo w pełnym słońcu

A póki co nadal nas straszą

Palą na stosie wolność naszą

I mamy wierzyć bardzo mocno

W ich bujdy, co jak chwasty rosną

I zagłuszają piękne kwiecie

Dobra, pokoju w naszym świecie

 

Znów straszą suszą, mrozem, deszczem

Życiem nas straszą. Ile jeszcze…?

 





   A tymczasem psy wylegują się beztrosko w ogrodzie, łagodne obłoki płyną po błękitnym niebie, posiane warzywa rosną, róże pachną a stokrotki i  łubiny jak gdyby nigdy nic kwitną…