Ile
między ludźmi zawodów, urazy
Przyzwoitość,
wierność przestały być w cenie
Ciepło
chwil przyjaznych – już się nie przydarzy
Teraz
wrogość, obcość, gorzkie oddzielenie
Ile
między ludźmi prawdy, ile udawania
Ile słów
daremnych, przemilczania, grania
Ile
nieuwagi, przeczulenia, wstydu
Ran
niezabliźnionych, w ukryciu skowytu
Ile
strzałów, razów na oślep zadanych
Kolców
złośliwości, okrutnej krytyki
Odwróć
się człowieku, jużeś obgadany
Na
nic czyny z serca, teraz jesteś nikim
I na
nic wspomnienia, zdają się wstydliwe
(Nawet
krowa zmienia swoje przekonania)
Dziś
liczy się dzisiaj – zda się rośniesz w siłę
Gdy w
chórze innych głosisz cyniczne przesłania
Depczesz
dawne dzieje i drażni cię inność
Lojalność
i honor? Puste gadki - szmatki
Wyrzuty
sumienia? Cóż to za naiwność
Dziś
trzeba iść w stadzie – choćby i do jatki
Ile uczuć, co w pustkę biegną, na mur stale
Nieufności
trafiając, a mimo wszystko dalej
Nadzieją
mizerną żywią się i trwają
Że
znajdą zrozumienie, odzew znów spotkają
Ile
prostej wiary, że dobro wygrywa
A
potem cios w serce, potem bólu fala
Że się w cudzych oczach tyle złości skrywa
I
znowu jęk bezsilny, znów od siebie z dala
Ile rymów dla rymów i
białych wierszy w nicość
A
wciąż tyle w krąg pustki, poraża bezsilność
Moja,
Twoja, Onych, tych co byli, będą…
Byty
oddzielone tamą niepojętą
Słowa
wrzucone w przepaść, w której nic nie znaczą
Lecz
szukają znaczenia z upartą rozpaczą
W
miraże zmienione, w lęk przed odrzuceniem
W
nieufność zawziętą, w kolejne złudzenie
Słowa
w ciemność wsypane, w bezdenną osobność
W inność,
której nie ma, rodzi ją samotność
Droga
po omacku, chociaż w wielkim tłumie
Który
stale blisko, lecz nic nie rozumie
Połatana
łajba z trudem się kolebie
Burta
w burtę płyną, lecz nie widzą siebie
Jeszcze
lśni im z dala serdeczne wspomnienie
Lecz
płyną jak w transie hen na zatracenie
Ile między ludźmi chęci współistnienia
Ile
dróg donikąd szukania, błądzenia
Ja
tutaj, Ty tam, człowieku zza szyby
Daleko
i blisko, naprawdę, na niby
Nieufność
się czai, nuci piosnkę smutną
Kipią
mroczne głębie, bezradność znów rośnie
A
przecież My to Oni, tak dzisiaj, jak jutro
Plecami
do siebie, lecz na jednym moście…
Skąd ten
wiersz…? Czemu ja znowu o tym samym? Bo nadal ośmielam się być idealistką
wołającą na puszczy aż do zachrypnięcia. I dlatego już po raz któryś, do
znudzenia nieomal piszę o obcości i niezrozumieniu wśród ludzi. O ukrywaniu
się, o nieufności i o niczym nieuzasadnionej agresji, o braku szczerości albo o
szczerości nadmiernej, bo z premedytacją raniącej, bo nie znającej kompromisu, o
nieuzasadnionej niczym racjonalnym
niechęci, czy nawet ostracyzmie …
Żyję pod lasem z
dala od miast i dużych zbiorowisk ludzkich. Nie przejmuję się zbytnio cudzą
opinią ani tym, co sobie ktoś na mój temat wyobraża. Odpoczywam tu od błądzenia
w labiryntach skomplikowanych ludzkich powiązań, gdyż razem z mężem mamy bardzo
wąski krąg znajomych a zazwyczaj wystarcza nam do szczęścia własne towarzystwo,
cudownie bezinteresowna i wierna miłość naszych zwierzaków oraz możność swobodnego
obcowania z dziką naturą. Jednak choćbym nie wiem jak uszy i oczy zasłaniała,
to i tak widzę i słyszę co dzieje się w świecie bliskim i dalekim. Zauważam
oczywiście dużo dobra i ciepła, ogrom serdeczności i gorącego pragnienia
bliskości. Dostrzegam też jednak, niestety, tę wszechobecną między ludźmi
wrogość, niezrozumienie, chęć pokazania
swej wyższości, udowodnienia jej za wszelką cenę, nieumiejętność słuchania
bliźniego, jazgotliwość nieznośną, ironiczne uśmieszki, butę i bezczelność
przykrywające niewiedzę oraz kompleks niższości, lęk przed innymi, obawę przed
zranieniem, wycofanie, chowanie się w jedynie bezpieczną norkę swego ukrytego
„ja”… Smutne to wszystko bardzo i bolesne.
Świat blogowy
jest, moim zdaniem, jakimś odbiciem świata rzeczywistego, o czym mimo swego
idealizmu i ufności w siłę dobra przekonuję się na własnej skórze. Jednak nadal
naiwnie pragnęłabym aby w tej na poły wirtualnej, na poły realnej krainie panowała
życzliwość, szczerość i śmiałość w wypowiadaniu się, w wyrażaniu tego, co się
myśli, w jawnym i pełnym wzajemnego szacunku byciu. Przecież po to między
innymi te blogi są by bez obaw móc wyrażać siebie, by mieć odzew u podobnych
sobie ludzi, by nie bać się mówić o tym, co dla nas ważne. By nawiązywać
przyjaźnie i serdeczne znajomości. I by nawet, gdy się one kończą, nie deptać
wspomnień po nich, ale starać się do tych wspomnień uśmiechać, ożywiać w sobie
to, co było dobrem a usypiać to, co było złem…
Niestety,
okazuje się, iż jako w życiu tako i na
blogach. Obecne czasy sprawiają, że między lubiącymi się kiedyś i szanującymi
się wzajemnie ludźmi pojawiają się podziały, bariery nie do obalenia,
przepaście nie do pokonania, głębokie, zlodowaciałe, straszące ostrymi krawędziami
rozpadliny. Tak, jakby każdemu z nas w oczy wpadły maleńkie kawałki
zaczarowanego lustra Królowej Śniegu…Tak jakbyśmy nie byli już sobą, ale swymi
sobowtórami – tylko z wyglądu podobnymi do dawnych siebie, ale wewnętrznie
kompletnie się od dawnych „ja” różniącymi. Być może z ludźmi zawsze tak było,
ale mam uczucie, iż teraz te zjawiska widać wyraźniej, tak jakby występowały
częściej, niż kiedyś. Przyjaciele przestają być przyjaciółmi. Jedni członkowie
rodziny nie chcą mieć nic do czynienia z innymi jej członkami. Znajomi nie
poznają się na ulicy. A tu na blogach przestaje się odwiedzać i komentować
u tych, co mają inne poglądy, inne
patrzenie na rzeczywistość. Sympatie przeradzają się w antypatie lub też
obojętnieje się na pewnych ludzi do tego stopnia, że stają się przeźroczyści i niewidzialni,
choć w swoim świecie istnieją nadal tak samo jak kiedyś istnieli. Cóż, trzeba się z tym pogodzić, zaakceptować, iż
człowiek może się zmienić, może pójść swoją drogą, bo każdy ma prawo do jej
wyboru. Ja, Ty, My, Wy, Oni…Nasze ścieżki spotykają się na chwilę, przecinają,
stykają się a potem oddalają – niczym smugi odrzutowca. I nic w tym dziwnego.
Życie to zmiana. To nieustanna wędrówka i poszukiwanie swego miejsca oraz osób,
których serca w danym momencie rezonują z naszymi sercami. Coś kiedyś lśniło
wyraźnym światłem, coś mieniło się bajecznymi barwami a potem przestało.
Zmieniły się czasy, zmienił klimat. Przyszedł nagły mróz, musnął lodowym
tchnieniem widok za oknem i pomalował na siwo zielone jeszcze wczoraj łąki.
Wiecie jednak, co mnie w tym wszystkim boli i
przykro zaskakuje? Ano to, że między niegdyś bliskimi znajomymi, między ludźmi
połączonymi w nie tak odległych przecież czasach serdeczną, wydawałoby się
nierozerwalną nicią przestaje istnieć lojalność i szacunek, znika też niepisane
a wpojone przez dobre wychowanie prawo by nie szkalować siebie nawzajem, nie atakować i przed
innymi nie obmawiać. Sama staram się właśnie taką zasadę stosować – nie mówię
źle o dawnych znajomych, o tych, z którymi na dobre rozeszły się moje ścieżki.
A nawet wolę nic o nich nie mówić, niż mówić źle. Kultura i tradycja wpoiły nam
także i tę zasadę, iż nie wspomina się źle zmarłych, bo należy się im spokój,
cisza i szacunek oraz wybaczenie i zapomnienie często wyimaginowanych czy
wyolbrzymionych win. Przecież tego samego pragnęlibyśmy dla siebie, gdy już nas
nie będzie.Gdy opadniemy z drzewa niczym zwiędły liść i wyblakną nasze barwy a potem rozpadniemy się w pył. Gdy znikniemy stąd albo stamtąd. Zewsząd.
Obmowa tych,
których już nie ma albo tych, którzy nie są już częścią naszego świata niezbyt
dobrze o nas świadczy. Dowodzi naszej niedojrzałości, niezałatwionych wewnątrz nas problemów, kiepskiej
moralności, a może nawet fałszywego charakteru.
Powtarzam zatem raz
jeszcze – mimo, iż ktoś poszedł w inną stronę niż ja, ma do tego pełne prawo. Stwierdzam
ten fakt, ale nie mam zamiaru tego kogoś krytykować, obgadywać, ośmieszać,
wyszydzać albo oczerniać tylko po to by chwilowo poprawić sobie humor albo by
krakać tak jak inni kraczą. Byłoby to
zachowanie niskie i niehonorowe, niegodne przyzwoitego, myślącego, uczciwego
człowieka, jakim chcę być i jakim mam nadzieję jestem. Nie oczernia się dawnych
przyjaźni i miłości, bo tym samym oczernia się i zohydza kawałek samego siebie.
Wszak jakaś część nas nadal żyje w przeszłości, w czasach, gdy ktoś dzisiaj
daleki, był nam bliski i współtworzył z nami zwyczajną codzienność. Gdy
mieliśmy wspólne radości, wzruszenia, troski i marzenia. Gdzieś tam w nas nadal
istnieje przecież nasze niewinne, dawne „ja”, niezranione jeszcze cierniem
rozczarowania, niezepsute goryczą rozstania, niedotknięte jeszcze obcością i niezrozumieniem. Ile takich
naszych „ja” pomieścić może życie ludzkie? Ogrom! Nie wyprzemy się ich. Nie
ukryjemy. Odbijamy się w tysiącach luster. Pewne rzeczy się w nich wykrzywiają
i zniekształcają, pewne widać ostro i wyraźnie a pewne chowają się w mgle
zapomnienia. Ale istnieją, zawsze będą istnieć. I należy im się szacunek.
Takich właśnie zasad przestrzegać powinniśmy
w międzyludzkim współistnieniu. I tego
samego mamy prawo oczekiwać w zamian. Ale cóż. Tu znowu okazuje się, że takie
podejście do innych ludzi jest rzadkością czy nawet naiwnym, śmiesznym
idealizmem. Ludzie zazwyczaj nie mają oporów przed obmawianiem swoich dawnych
znajomych czy przyjaciół. A co gorsza, zachowując się tak haniebnie, nawet nie
czują, że robią coś niewłaściwego, że swoimi słowami wyrządzają komuś krzywdę a
sobie samym wystawiają złe świadectwo.
I cóż się potem
dziwić, że osoby, które zawiodły się na dawnych znajomych, które doznały z ich
strony obmowy i oszczerstw boją się potem nawiązywać nowych znajomości? Że nie
potrafią, nie chcą być szczere, otwarte i ufne? Że noszą w sercu kolec, którego
nie potrafią stamtąd wypłukać żadne łzy ani żadne pozytywne wzruszenia…Że ulgę
przynosi im tylko nagłe wbicie tego kolca komuś, kto się nawinie. Poczucie, iż
ten ktoś cierpi, tak samo jak on…