Strony

niedziela, 20 grudnia 2020

Gdzie nadziei blask…

 



…Chciałabym napisać jakiś optymistyczny, przedświąteczny tekst. Dla siebie i dla Was. Bo przecież pora na to. Bo chyba zawsze coś w tym stylu tu w grudniu pisałam. Chciałabym ożywić w sobie dziewczynkę, która po prostu cieszy się życiem, bo widzi je w jasnych barwach, bo wplata w nie nitki dobrych wspomnień, niewinnych marzeń i delikatnej magii. I to jest jej tarczą i ochroną oraz nieusuwalnym jądrem. Taką siebie lubię, do takiej się uciekam, ale coraz trudniej mi taką być w czasach, które niby ciemna chmura napierają zewsząd, przerażają zapowiedziami groźnych zdarzeń oraz zjawisk, duszą złymi wieściami, odstręczają ilością zmartwień i zagrożeń oraz towarzyszących im kłamstw, matactw, manipulacji czy nawarstwiających się niejasności. Na nic zakrywanie oczu i uszu. Na nic bagatelizowanie. Na nic ucieczka w świat książek, filmów i muzyki. Na nic wędrówka po polach i lasach. Na nic kuchenne czary. To natrętne bzyczenie jakiegoś uporczywego insekta wwierca się w serce i zakłóca normalność...


 

   Wyłapuję z tej kakofonii dźwięków poszczególne, nie dające się odegnać złowróżbne słowa – klucze: pandemia, choroba, śmierć, lockdown, obostrzenia, restrykcje, godzina policyjna, maseczki, szczepienia, wielki reset, bankructwa, samobójstwa, przymus, niepewność, obcość, niezrozumienie, zmartwienie, oszustwo, samotność, rezygnacja, tęsknota, lęk, bezradność…Jednak przeciw nim mam w zanadrzu inne słowa i wyrażenia. Próbuję z nich czerpać światło. Równoważyć tamte. Chwytać się ich niczym liny ratunkowej. Te słowa to przede wszystkim:  rodzina, bliscy, przyjaciele, zwierzęta, przyroda, pory roku, piękno, cisza, praca, bezkres, wytrwałość, spokój, dobro, prawda, miłość, nadzieja, uśmiech, zaufanie, poczucie humoru, stoicyzm, przemijanie…I to pomaga. Na krótszą albo dłuższą chwilę. Ale coraz częściej czuję się tym wszystkim ogromnie zmęczona…

 


   Nieraz zdaje się człowiekowi, iż powinien nad wszystkim mieć jakąś kontrolę, że świat powinien być przewidywalny, bo tylko wtedy ma się jakieś poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Ale najwyższy chyba czas pogodzić się, że życie zmienia się bezustannie. Staje się niby obca, zbyt nowoczesna maszyna, do której nikt nie dał nam instrukcji obsługi i wszystko trzeba robić po omacku, metodą prób i błędów, małych wygranych i dużych porażek. Albo na odwrót.

 


   I chyba trzeba też pogodzić się z tym, że pewne rzeczy podlegają prawu utraty. Na zawsze. I nie ma w tym nic dziwnego. Tak było, jest i będzie.


 

   Ale coś jednak zostaje. Jakieś cegiełki, z których nadal można budować rzeczywistość. Robić to co się potrafi. Zgodnie ze swoim sumieniem i potrzebami. Wierząc swej intuicji. Mimo wszystko ciesząc się tym, co jest, bo przecież jutro i tego może nie być...

 


   A co z nadzieją? Szukać jej trzeba co dnia. Odgruzowywać, jeśli została zawalona przez głazy smutków, wątpliwości i obaw. Człowiek naprawdę wiele potrafi znieść, wiele przetrzymać i cudem jakimś ocalić to, co nadal pozwala mu zwyczajnie istnieć, zapomnieć albo odsunąć od siebie ludzi, sprawy i zdarzenia, które go ranią i odbierają siłę, przerażają, zawłaszczają i tłamszą...

 


   No bo weźmy chociaż Święta Bożego Narodzenia. Ileż już tych świąt było! Ileż pokoleń przed nami obchodziło je w dziwnych, często groźnych i smutnych okolicznościach. Wystarczy przypomnieć sobie opisywane w literaturze wigilie zesłańców, jeńców, więźniów, sierot, bezdomnych albo nędzarzy. Dla tych ludzi ważna była tradycja oraz symbolika tych grudniowych dni i mimo wszelkich dotkliwych braków potrafili czerpać ze świąt pociechę. Bo skądś ją przecież czerpać trzeba…Bo potrzebują jej wierzący i niewierzący. Silni i słabi. Mądrzy i głupi. Prawicowcy i lewicowcy oraz ci pośrodku. Biedni i bogaci. Młodzi i starzy. Wszyscy, którzy trwamy niczym drzewa w lesie zdane na łaskę i niełaskę żywiołów...


 

   Potrzebujemy też jakiegoś sacrum. Czegoś pięknego dającego wytchnienie i schronienie przed codziennością. Odrobiny magii. Krztyny ciepła w porze chłodu. Prostej niewinności w czasach zdziczenia obyczajów, korupcji polityków wszelkiej maści, płynącej zewsząd indoktrynacji, fałszu i obietnic bez pokrycia. 


 


   Święta powinny być niby cudowna, niepodległa czasowi, przynosząca radość czarodziejska, szklana kula, w której zawsze sypie śnieg, łąka skrzy się milionem lodowych diamentów a dzieci nigdy nie przestają być szczęśliwymi dziećmi. A ponieważ święta nie mogą być takie, często wolelibyśmy by ich wcale nie było. I zdaje się nam, że stały się nam obojętne, niepotrzebne, irytujące czy może budzące emocje, których wolelibyśmy uniknąć. Tak. Ogromnie boimy się własnych uczuć. Bo święta mogą obudzić żałość serca, tęsknotę nie do ukojenia, jątrzący a schowany na co dzień w najtajniejszym zakamarku serca, brak. I znów przypomina mi się wers z wiersza Baczyńskiego: ” Jeno wyjmij mi z tych oczu szkło bolesne, obraz dni…”


 

   Niezależnie jednak od tego co sobie o świętach myślimy, czy ich chcemy, czy nie chcemy one przychodzą jak co roku. I należy stawić im czoła. A nawet spróbować odnaleźć w nich jakąś nową nadzieję, bo przecież to nie śnieg, choinka, prezenty, wigilijne potrawy i zwyczaje, ale właśnie nadzieja powinna być ich najgłębszą treścią, obietnicą i przesłaniem. A któż dzisiaj nie potrzebuje nadziei…?

 




   Kierując się powyższą myślą jakiś czas temu napisałam swoje słowa do świątecznej piosenki wykonywanej niegdyś przez zespół Boney M. Melodia jest prosta i wpadająca w ucho, więc nucę ją sobie często. Może więc ktoś z Was też zechce ją sobie zanucić? Jeśli tak, to poniżej zamieszczam słowa oraz link do podkładu muzycznego. 

 

         Nadziei blask   („When a Child is born”)

 

Wysoko gdzieś coś nieśmiało lśni 

To gwiazda gwiazd chce rozświetlić dni 

Czeka cały świat na ten dobry czas 

Gdy zrodzi się znów nadziei blask

 

Życzenia chcą wreszcie spełnić się 

Odwrócić bieg spraw co giną w mgle 

Dawną ufność mieć w jutra jasną moc 

Uwierzyć że, zniknie troski noc

 

Samotność też minie jak zły sen 

Bo tylu z nas pragnie zbudzić się 

Poczuć w pełni że, można razem żyć 

Bez lęku tkać codzienności nić

 

Jesteśmy tu z tylu różnych stron 

Pełen jest słów wirtualny dom 

Chociaż każdy sam, czuje bliskość dusz 

Co pragną by mrok się skończył już

 

By każdy mógł poczuć w skrzydłach wiatr 

I wzlecieć w dal, w kolorowy świat 

Który ciągle trwa, nie przestanie trwać 

Muzyką serc będzie wolnych grać

 

Wysoko gdzieś coś cudownie lśni 

To gwiazda gwiazd chce rozświetlić dni 

Czeka cały świat na ten dobry czas 

Gdy zrodzi się znów nadziei blask

 


 

 Kochani! W imieniu swoim i Cezarego życzę nam i Wam spokojnych, zdrowych, a przede wszystkim niosących nadzieję Świąt Bożego Narodzenia!


 

poniedziałek, 7 grudnia 2020

Grudniowe zajęcia…

 



 

   ...Na planowany spacer poszliśmy z psami nazajutrz. Wybiegały się do woli po białych, dziewiczych przestrzeniach i radośnie wytarzały w śniegu. Przyniosły do domu na łapach i między palcami mnóstwo lodowych kuleczek, które sobie pracowicie wygryzały leżąc na dywanie a to, czego nie udało się wygryźć roztapiało się powoli tworząc malownicze, mokre plamy tu i ówdzie. Śnieżna aura trwała w najlepsze, mimo zapowiadanej fali ocieplenia. A w czwartek dała nam w podarunku kolejną zmianę dekoracji zimowych. Oto od bladego świtu podziwiać mogliśmy szronem malowane koronki oblepiające drzewa, trawy i krzaczki a także czerwone jabłuszka w ogrodzie sąsiada. 



 

Nie dziwota zatem, że znowu zachciało mi się wyjść raniutko na spacer i z radością utrwalać na fotografiach te oszronione, przystrojone kokosową posypką cuda. Księżyc, któremu jakoś nie spieszyło się by udać się na spoczynek, przypatrywał mi się ciekawie spoza bieluśkich gałązek owocowych drzewek i uśmiechał się do mnie pełnią swej pyzatej, srebrzystej buzi…


 



 





   A około południa, widząc, że promienie słońca w nowy sposób upiększają rzeczywistość, zaraziwszy swym entuzjazmem Cezarego wyruszyłam razem z nim na wspólną, pogórzańską sesję fotograficzną. Wybraliśmy się drogą wiodącą we wschodnie rejony naszego przysiółka. A ponieważ owa droga jest czymś w rodzaju górskiej przełęczy, była duża szansa, iż po obu jej stronach widoczne będą ciekawe pejzaże odległych lasów, łąk i wzgórz. 


 




   Tak też było, dlatego znowu narobiliśmy całą masę zdjęć, zadowoleni żeśmy zdążyli, bowiem dziś już śniegu u nas jak na lekarstwo i nie wiadomo, ile trzeba będzie teraz czekać na jego ponowne odwiedziny w naszych stronach.






 



   A skoro na zewnątrz obecna pogoda nie zachęca do długich spacerów, bo mokro, błotniście, wiatr dmie z całej siły i jęczy potępieńczo, bezlitośnie miotając nagimi gałęziami drzew, siedzimy sobie w czterech ścianach. A tu roboty moc, bo przecież już za trzy tygodnie święta. I nie ma znaczenia, jakie zwariowane czasy trwają teraz na świecie. Swoje trzeba i powinno się zrobić, choćby po to by nie zamartwiać się bez potrzeby o rzeczy, na które i tak nie ma się wpływu. A robiąc swoje należy wkładać  w to całe serce, choćby po to by potem wspominać obecne chwile jako dobre, znaczące i warte pamiętania.

 


   Zaczęło się u mnie od pierników. W sobotę napiekłam kilka blach tych korzennych, chrupiących ciasteczek. A choć schowane są one od tej pory w szczelnych pojemnikach, to i tak całe domostwo pachnie upojnie goździkami, cynamonem, wanilią i kakao. Przepis na owe pyszne pierniki podawałam na blogu rok temu. Zachęcam do zajrzenia tutaj:

 https://wewanderers.blogspot.com/2019/12/pierniki-i-niezapominajki.html

   Wczoraj dołożył się do tego zapach gotowanych grzybów leśnych, bursztynowej, skwierczącej na patelni cebulki oraz smażonych na złoto litewskich pierogów.

 


   Od kiedy pamiętam w moim rodzinnym domu robiło się owe mało znane pierogi zwane grzybowikami. Kontynuuję tę tradycję, połowę grzybowików zostawiając dla nas a połowę wysyłając rodzinie na Śląsku. To samo dotyczy pierników oraz innych świątecznych smakołyków, będących moją specjalnością.


 

   Jak się robi grzybowiki? Podam Wam poniżej przepis na nie, gdyż owe pierogi (czy inaczej „uszka”) są przepyszne, stanowią osobną, ciekawą i prostą potrawę wigilijną, a każdy, kto ich u mnie spróbował wprost nazachwycać się nie mógł. Natomiast mojej przyjaciółce Bożence tak bardzo przypadły one do smaku, że od bardzo dawna są one żelaznym punktem w jej rodzinnym, świątecznym menu.

 


GRZYBOWIKI

Najpierw trzeba przygotować farsz.

Do zrobienia grzybowików potrzeba sporo suszonych grzybów leśnych (30 dag albo i więcej) a z braku takowych grzybów można użyć smażonych z cebulką, pokrojonych drobno pieczarek.

1.       Grzyby suszone namaczamy wieczorem w zimnej wodzie.

2.       Następnego dnia rano odcedzamy je, zalewamy wodą i wstawiamy do gotowania na ok. 2 godziny (woda spod grzybów będzie wspaniałym esencjonalnym wywarem do zrobienia wigilijnej zupy grzybowej!).

3.       Ugotowane grzyby odcedzamy, studzimy a potem mielimy w maszynce do mięsa na drobnych oczkach.

4.       Na patelni podsmażamy na złoto kilka pokrojonych w drobną kosteczkę cebul.

5.       Mieszamy zmielone grzyby z podsmażoną cebulką, niewielką ilością bułki tartej, z solą oraz pieprzem.


 

Teraz przygotowujemy ciasto na pierogi.

1.       Na stolnicę wysypujemy ok. 1 kg mąki

2.       Dodajemy ok. 1 łyżkę soli

3.       Dolewamy bardzo ciepłą wodę i zarabiamy ciasto o konsystencji takiej jak na zwykłe pierogi.


 


 

Rozwałkowujemy ciasto na dość cienki placek i wykrawamy szklanką albo specjalną wykrawaczką krążki, które nadziewamy grzybowym farszem i porządnie zalepiamy.


 

Na patelni porządnie rozgrzewamy olej, na którym będziemy smażyć pierogi (ma go być sporo, tak jak do smażenia kotletów schabowych).


 

Smażymy surowe pierogi z obu stron na złoto-brązowo. Wykładamy je do odsączenia z nadmiaru tłuszczu do wyłożonej papierowym ręcznikiem kuchennej miski.

 


   Voila! Grzybowiki gotowe do jedzenia. Są smakowite zarówno na ciepło, jak i na zimno. Ja uwielbiam je zajadać w pierwszy i drugi dzień świąt.  Wolę je wówczas niż wszelkie inne frykasy. Z grzybowikami łączy mi się wiele serdecznych, rozrzewniających wręcz wspomnień. Na przykład takie, gdy w czasie stanu wojennego w 1981 roku pracująca w służbie zdrowia mama miała dyżur na kopalni Wujek (w której kilkanaście dni wcześniej odbywały się pamiętne, krwawe strajki). Martwiąc się o nią bardzo i czekając na jej powrót przygotowywaliśmy kolację wigilijną z tatą i bratem. Wtedy chyba pierwszy raz w życiu wzięłam się za samodzielne przygotowanie grzybowików. Już nie pamiętam, jakie mi wtedy wyszły, ale wiem, że na pewno wszystkim bardzo smakowały. A najbardziej mojej zmęczonej, zmarzniętej po powrocie z dyżuru, kochanej mamie…

 


…Dziś w moim domu cudnie pachnie kokosem. Piekłam bowiem kruche ciasteczka kokosowe. Mają kształt gwiazdek i na jakiś czas muszą nam zastąpić gwiazdki śniegowe, bo nie zapowiada się by w najbliższym czasie znowu zrobiło się na dworze biało. A ponieważ Cezary oraz psy uwielbiają moje kokosanki, to nie wiem, czy zdołają one dotrwać do świąt. Może trzeba będzie jeszcze piec kolejne? A choćby nawet, to dla tego wspaniałego zapachu i smaku, dla radości i wdzięczności w oczach moich ukochanych istot – warto! 

 


KOKOSANKI - przepis

1. Ucieramy w misce kostkę margaryny z dwoma szklankami cukru oraz z cukrem waniliowym.

2. Dodajemy duże opakowanie wiórków kokosowych, dwie łyżeczki proszku do pieczenia,  duży kubek   śmietany 18 procentowej oraz jedno jajko i dalej ucieramy.

3. Ucierając dosypujemy powoli ok. 1 kg mąki i zarabiamy porządnie ciasto rękami. Ciasto musi być gładkie i nie lepiące się do rąk.

4. Dzielimy sobie ciasto na kilka części i odkładamy na bok. Bierzemy pierwszą z nich i rozwałkowujemy  na stolnicy w cieniutki placek (podsypujemy mąką, żeby się ciasto nie lepiło) i wykrawamy ciasteczka. Im cieniej wykroimy tym szybciej sie potem upieką i tym bardziej będą delikatne i chrupiące.

5. Układamy ciastka na wyłożonej papierem do pieczenia blasze i pieczemy ok. 15 minut w piekarniku nagrzanym do 200 - 220 stopni.

Z tej ilości składników wyszło mi ponad dwa kilogramy ciasteczek! Gdy wystygną można je przyozdobić po swojemu roztopioną czekoladą, lukrem, posypką z kokosa. Ale dla mnie najlepsze są takie bez niczego!:-))

 



   Tak czy siak, wszystkie składniki do mojej paczki świątecznej dla bliskich na Śląsku mam gotowe. Niebawem im ją wyślę a potem wyobrażać sobie będę ich wzruszenie, gdy w wigilię usiądą przy rodzinnym stole i zajadać będą smakołyki przesłane im przez Olę…