Mija znów kolejny
maj…Och! Jakże szybko leci ten czas! - To dość
banalne stwierdzenie, ale oboje z Cezarym mamy wrażenie, że naprawdę czas
płynie coraz szybciej, niczym na przewijaniu taśmy w magnetowidzie. Ha! Użyłam
słowa „magnetowid” i od razu uśmiechnęłam się z rozrzewnieniem i nostalgią, bo
to co było w codziennym użyciu jeszcze wczoraj, to, co zdawało się cudem
techniki i przedmiotem pożądania przedwczoraj dzisiaj zdaje się muzealnym
eksponatem, nieledwie śmiesznym i topornym urządzeniem. I tak jest prawie ze
wszystkim, co człowiek wytwarza, czym się otacza, zajmuje i ekscytuje. Tylko podstawowe
wartości pozostają niezmienne i nic nie ujmuje im a przynajmniej nie powinno ujmować
ich ważności. Miłość, przyjaźń, dobro, współczucie, wierność, uczciwość…I parę
jeszcze innych, które każdy może sam sobie dopowiedzieć. Poprzez kolejne dni,
miesiące, lata coś się w nas rodzi, coś umiera, coś wciąż pamiętamy doskonale a
coś innego zupełnie zaciera się we wspomnieniach. Tak, to jest. Jakieś szufladki w mózgu muszą
się opróżnić by znalazło się w nich miejsce dla nowych zdarzeń i myśli, dla
kolejnych przestrzeni, smaków, barw, doznań i refleksji. To, co dawne zaciera się, zanika, staje się
nierzeczywiste, oddalone niczym droga mleczna…
Ale wróćmy do
tytułowych majów. One są częścią natury, stałej powtarzalności, która daje
człowiekowi pewne oparcie, stabilność i uspokojenie. Bo choćby nie wiadomo co się
na świecie działo, choćby naszymi sercami targały przeróżne uczucia, od smutku
do radości, od bolesnego napięcia po błogą ulgę, to maj wciąż jest majem. Od
świtu ptaki wyśpiewują swoje pieśni, trawa zieleni się i rośnie jak szalona,
kwiaty, których pora kwitnienia przyszła, kwitną a owoce nabrzmiewają i
zmieniają barwy. Tak jest, tak było i będzie nawet gdy nas już nie będzie, gdy
przeminą znane nam światy, a wraz z nimi wierne nasze złudzenia i wzruszenia...
Deszczowy jest
ten maj, na co wcale nie narzekam, zdając sobie sprawę, że aby odegnać widmo
suszy trzeba tej wody z nieba bardzo dużo. A poza tym lato znowu szykuje się
gorące i suche a więc obecne deszcze są jedyną dla przyrody szansą na napicie się
na zapas. Oczywiście, nie ma róży bez kolców! Taka obfitość wilgoci sprawia, że
coraz więcej ślimaków i mszyc pojawia się w warzywniku a powieszone przed kilku
dniami na sznurkach pranie za nic nie może wyschnąć!
Spoglądam w
archiwum bloga na przeszłe maje. Prawie wszystkie obfitowały w deszcze, raz
dłuższe raz krótsze. Niekiedy bywało nawet, iż ziemia na grządkach tak
nasiąkała wodą, iż stawała się grząska niby bagno i żeby wypielić chwasty
trzeba było kłaść sobie pod nogi jakieś deski, gdyż inaczej nie dało się stąpnąć
w błotniste, przypominające budyń czekoladowy rejony. Bywało ongiś i tak, że w
maju pojawiały się w naszym lesie pierwsze prawdziwki oraz kozaki i wracaliśmy do
domu objuczeni koszami pełnymi niby to dorodnych, ale przy bliższym oglądzie
bardzo robaczywych grzybów.
Roboty w
ogrodzie moc, jak zawsze w maju i czerwcu, kiedy to młodym roślinkom trzeba
pomagać we wzroście, usuwając z ich otoczenia chwasty ochoczo panoszące się wokół,
podbierające im cenne składniki odżywcze z ziemi i zasłaniające światło. Ileż
się z Cezarym nakucamy, naklęczymy, naschylamy wyrywając kolejne naręcza traw, mleczy, pokrzyw,
podagryczników, przytulii i upartego bluszczyku kurdybanka. Ileż się napchamy ciężkiej
kosiarki spalinowej przemierzając w tę i we w tę przestrzenie naszych bujnych
trawników, które przynajmniej raz w tygodniu wymagają porządnego podcięcia. Ileż
się najęczymy, że w krzyżu łupie, kolana bolą, łydki cierpną a stopy puchną. Ileż
się namarudzimy, że już nie na nasze lata taka robota. Ale już za parę dni
trzeba od nowa pochylać się nad grządkami i robić to samo, co wprzódy, bo jeśli
my tego nie uczynimy, to nikt wszak tego za nas nie uczyni! Chcemy czy nie
chcemy musimy od nowa znajdować w sobie pokłady siły i uporu. Udowadniać sobie,
że jeszcze nie jest z nami tak źle, że jak się zaweźmiemy, to damy radę. Przede
wszystkim zaś nie może być czasu na dłuższe lenistwo i momenty zwątpienia
ponieważ siła życiowa tych niechcianych przez nas zielsk jest uparta i nieskończona.
W przeciwieństwie do młodych, posadzonych niedawno kwiatków i posianych na
wiosnę warzyw. Znowu jest to dziwny rok, kiedy nie wykiełkowały nam posiane
dwukrotnie ogórki i musieliśmy kupić w mieście gotowe ich sadzonki, bo inaczej
wcale by ogórków u nas nie było. Nie wiem, czy to wina kiepskich nasion, czy złej pory siania, czy jakieś żyjątka wyjadają wsadzone
w grunt nasionka, a może z ziemią jest coś nie tak, bo poza ogórkami nie bardzo
chce mi też rosnąć cukinia, koperek, fasolka i pietruszka. Trudno! Będzie, co
będzie. Pomidory i papryki na szczęście mają się nieźle. Także cebula oraz
czosnek zdają się rosnąć na schwał.
Na drzewach i
krzewach widać już liczne zawiązki wiśni, czereśni, gruszek, agrestów i
porzeczek. Winorośl rozwija się pięknie a posadzone wokół niej i w innych częściach
ogrodu młode tawuły wypuszczają co dnia nowe listki. Rozpoczynają swe
kwitnienie dzikie bzy, jarzębiny, kaliny, róże i łubiny, rozrastają się wspaniale
niebiesko – fioletowe, nieco podobne do chabrów kwiatki, których nazwy niestety
nie znam, natomiast ozdobne, fioletowe bzy, pachnące konwalie i delikatne niezapominajki powoli tracą już swą majową urodę.
Także na łąkach
wokół przyroda pokazuje swoją soczystą, majową magię. Zielenieją, fioletowieją
i różowieją trawy, żółcą się jaskry, a chmury ponad nimi nieustannie zmieniają
odcienie i kształty, to zasłaniając to odsłaniając oblicze życzliwego słońca i
cudownie błękitnego nieba.
Nasze pieski,
nieumęczone jeszcze upałem pełne są na razie nieprzebranej energii (choć po
dziesięcioletniej Zuzi oraz po prawdopodobnie zbliżonym do niej wiekiem Jacusiu
niekiedy znać już podeszłe lata). Hipcia, Misia, Jacuś i Zuzia codziennie bawią
się w ogrodzie wspólnie goniąc i dopadając, niestety, jakieś ptaszki, żabki i
inne niewinne stworzonka, których ciała znajdujemy potem z Cezarym na trawniku
albo odbieramy śmierdzące ich truchła gustującej w ich ponętnej woni, łakomej,
psiej hałastrze. Dumne i nieulękłe, jaworowe psiska! Oj, myślał by kto jacy z nich
panowie i władcy tutejszego przysiółka! Tymczasem wystarczyło by parę dni temu ktoś
wystrzelił w pobliżu naszego siedliska petardę a te pożeracze mniejszych od
siebie istot, ci zawzięci i bezwzględni tropiciele myszy, łasic, kretów oraz
kotów nagle przerażone podkuliły ogony i niczym bezradne szczenięta tuliły się do
naszych nóg oczekując opieki, ochrony i pociechy. Potem jeszcze przez parę
godzin chodziły za nami krok w krok wciąż nie potrafiąc się otrząsnąć z szoku
po przebytym lęku. Niewiniątka urocze! Słodziaczki bezradne! Niestety, na drugi dzień nasze
zbóje znów wróciły do swego łowieckiego procederu a ja do odnajdywania w
chaszczach nad stawem następnych martwych, zagryzionych przez nich żabek. Na
szczęście wody w oczku wodnym jest teraz na tyle, że wciąż przychodzą na świat
nowe kijanki a rzesze nieulękłych płazów całymi dniami wyśpiewują rechotliwie i
wyzywająco na całe gardła swą siłę oraz radość istnienia.
Tak, maj to
radość życia, choć przecież w tym samym czasie, jak zawsze coś się rodzi a coś
umiera, jakieś nadzieje powstają na nowo a jakieś więdną na zawsze. Lecz trzeba
iść dalej w te swoje maje, czerwce i lipce. W to, co jeszcze przed nami.
Rozumieć i akceptować fakt, że życie obfitować może zarówno w pozytywne, jak i
w przykre zaskoczenia. Lecz mimo tego a tym bardziej powinno się cieszyć się dobrymi
chwilami, utrwalać je we wspomnieniach i na fotografiach. Chłonąć je wszystkimi
zmysłami. Zauważać to, co pojawia się i znika przekształcając się w coś nowego.
W nowe myśli, uczucia, kolory, faktury i kształty. W zwyczajną, lecz jedyną a
przez to bezcenną codzienność, która dzisiaj jest jeszcze teraźniejszością, ale
już jutro będzie tylko odległym wspomnieniem…
Oboje z Cezarym oraz, rzecz jasna, z psinami pozdrawiamy Was serdecznie!:-)