Strony

poniedziałek, 30 marca 2020

Bazować na tym, co jest…




   Poza kilkoma spacerami do pobliskiego lasu, od kilku tygodni właściwie nie ruszamy się z Cezarym z naszego siedliska. Nie widujemy się z nikim. Nigdzie nie chodzimy i nikt też nas nie odwiedza. Z bliskimi, znajomymi, przyjaciółmi i sąsiadami kontaktujemy się telefonicznie albo mailowo. Spędzamy czas głównie w domu i ogrodzie. Niezbędne leki oraz solidne zapasy żywnościowe w przeważającej części zrobiliśmy jeszcze przed wybuchem pandemii. Nabyliśmy m.in. sporo mąki, kasz i makaronów, worek ziemniaków i cebuli, parę kilo soli oraz cukru, kilka butli oleju i kartonów mleka, kilkanaście kostek smalcu, margaryny i masła, parę opakowań jajek, kawy oraz suchej karmy dla sześciorga naszych zwierzaków. 


  Napełniliśmy zamrażarkę kośćmi, porcjami rosołowymi oraz wątrobą dla psów i kotów. Mamy także do dyspozycji mrożone zioła i warzywa a w spiżarce dziesiątki przetworów i soków własnego wyrobu. Rozważnie i oszczędnie bazujemy na tym, co mamy. Od najbliższego sklepu dzieli nas dobrych kilka kilometrów, nie mamy więc na co dzień pokus aby wpaść tam z byle powodu i kupić to, na co akurat przyjdzie nam w danej chwili ochota. Do miasteczka wybierzemy się pewnie w tym albo dopiero w przyszłym tygodniu, żeby nabyć co nieco w związku ze zbliżającymi się świętami oraz po prostu na wszelki wypadek, gdyby sytuacja na świecie miała się pogorszyć do tego stopnia, iż by wyjazd do sklepów w ogóle stał się na jakiś czas niemożliwy. Wszak różnie być może a człowiek obecnie na tak niewiele rzeczy ma wpływ, iż chciałby przynajmniej, jeśli chodzi o zaspokojenie podstawowych potrzeb bytowych, mieć jako takie poczucie bezpieczeństwa. Ważne jest dla nas, jak dla każdego chyba teraz,  by przetrwać zdrowo i cało te wszystkie zawirowania. A by tak mogło się stać staramy się nie wyjeżdżać stąd do cywilizacji jak długo się da, a przy tym mieć co jeść, co pić, czym w piecu zapalić i wiedzieć, iż naszym bliskim nie dzieje się nic złego. Mamy nadzieję, że jeśli będziemy przestrzegać własnych oraz powszechnie obowiązujących obecnie zasad  - wszystko skończy się dobrze zarówno dla nas, jak i dla wszystkich, na których nam zależy. Oczywiście choćby człowiek nie wiem jak się pilnował, to coś nieprzewidzianego może mu się przydarzyć, próbujemy jednak do minimum ograniczyć to ryzyko, nie kusić losu i trwać w naszej samotni, gratulując sobie co dzień decyzji o zamieszkaniu przed laty w otoczonym dużym ogrodzie skromnym domku pod lasem.



   Co do prowadzenia oszczędnej, kryzysowej kuchni, to bardzo przydaje się teraz doświadczenie nabyte w czasach wiecznych niedoborów z lat socjalizmu a szczególnie z okresu stanu wojennego, gdy w sklepach trudno było cokolwiek dostać. Ówczesne gospodynie wiedziały jak zrobić coś z niczego, jak nakarmić rodzinę, mając do dyspozycji parę podstawowych produktów. Wiedziała to moja babcia i mama, wiem i ja. Odnoszę też wrażenie, iż wcale nie trzeba mi było obecnego kryzysu by umieć mądrze i gospodarnie dysponować tym, co mam na stanie, by jeść zdrowo a przy tym tanio i polegać w jak największej mierze na zapasach oraz wyprodukowanych przez siebie przetworach. Wszak także po to przeprowadziliśmy się na wieś by móc być w dużej mierze samowystarczalnymi, opierając się na plonach z ogrodu i pola, na przekazywanej z pokolenia na pokolenie wiedzy o prostym, zgodnym z rytmem pór roku życiu. Umiejętność obywania się bez luksusowych smakołyków i wyszukanych, miejskich frykasów jest czymś, co nie zanikło i nigdy chyba na wsi nie zaniknie. Kiwam ze zrozumieniem głową, gdy czytam, iż coraz więcej cukierni ma obecnie problem ze sprzedażą swoich wyrobów. Nic dziwnego. W dobie, gdy ludzie uczą się ograniczać swe potrzeby, gdy spożytkowując zapasy mąki sami próbują wypiekać w domach ciasta i chleby, cukiernie, jak i parę innych miejsc sprzedaży tracą pomału rację bytu. My wszyscy zmieniamy się, dostosowujemy do tego, co jest, uczymy na sobie samych, co tak naprawdę jest dla nas istotne a czego można się wyrzec jako zbytku czy nawet dziecinnych fanaberii.



   Przeczytałam niedawno na którymś z portali internetowych wypowiedź jakiejś dietetyczki, która dziwiła się, że ludzie robiąc zapasy na czas obecnego kryzysu, kupili tyle „niezdrowych” jej zdaniem rzeczy (typu, mąka, cukier, makarony, ryż i ziemniaki), zamiast zaopatrzyć się w znacznie zdrowsze przecież owoce i warzywa. Żachnęłam się wzburzona! Jak to? To ta pani nie rozumie, że mąka i ziemniaki mogą być przechowywane znacznie dłużej niż owoce i warzywa? Że to dzięki tym „niezdrowym” produktom da się wyżywić przez wiele miesięcy całą rodzinę? Że tak czyniono zawsze w latach wojen i wszelkich innych historycznych zawirowań? Że ludzie korzystają z przeszłych doświadczeń a robiąc tak postępują mądrze i rozważnie, bo zdają sobie sprawę, że w okresie dobrowolnej czy przymusowej kwarantanny po prostu trzeba umieć obywać się tym, co zdołało się zgromadzić? Że cieszą się, iż póki co mogą kupić te podstawowe produkty bo sklepy nie zieją jeszcze pustką albo nie irytują widokiem samotnego octu na półkach? Cóż, wypowiedź owej dietetyczki skojarzyła mi się z niefortunnym powiedzeniem królowej Marii Antoniny, która radziła głodnym Francuzom by skoro nie mają chleba najadali się ciastkami. Moim zdaniem zarówno królowa jak i owa dietetyczka wykazały się podobną niefrasobliwością, brakiem zrozumienia i wczucia się w potrzeby ludzi oraz danej chwili.


   Prostota, cierpliwość, umiejętność obywania się byle czym oraz radzenia sobie we własnym zakresie to coś, co moim zdaniem, jest teraz bardzo ważne, co pomaga przetrwać ciężkie czasy i doczekać lepszych. Myślę, że wiele gospodyń domowych przeprosiło się obecnie z wałkiem do ciasta oraz z przepisami ze starych, wydanych w latach osiemdziesiątych, książek kucharskich. W ruch poszły też maszyny do szycia, żelazka i miksery. Wiele osób przypomniało sobie jak wbija się gwoździe w ścianę albo samodzielnie wykonuje remonty. Sądzę też, iż w stosownej porze dużo więcej będzie się siać i sadzić niż dotąd. Jeszcze ważniejsze niż zazwyczaj stanie się to, by móc polegać na darach swoich ogrodów i pól. By jeść na bieżąco wyprodukowaną przez siebie świeżą, zdrową żywność oraz by można było robić zapasy w postaci przetworów, mrożonek, suszów itp. Idąc tropem powyższej myśli korzystając z pięknej pogody posadziłam w zeszłym tygodniu mnóstwo cebuli, bez której trudno wyobrazić sobie kulinarną codzienność Jaworowa. Mam zamiar posiać też więcej niż zazwyczaj fasolki i buraków. A korzystając z tego, że niedawno dziki pięknie zryły nasze pole będę miała gdzie wysiać najbardziej z wszystkich smakujące nam dynie hokkaido!:-)


   
    Od dawna zapełniam moją spiżarnię ogromną ilością dżemów, konfitur, powideł, marynat, soków i kiszonek. Zawsze sprawiało mi przyjemność to jesienne zaprawianie i gromadzenie, było dla mnie niewinną radością i hobby, niekiedy nawet wydawało mi się sztuką dla sztuki, ale dopiero w tym roku zrozumiałam, że ta zapobiegliwość, ta pasja przetwarzania jest i będzie dla naszego przetrwania bardzo ważna. I tak jak każdy z licznie ustawionych w spiżarni słoiczków tak i każda nabyta w czasie życia umiejętność może się teraz bardzo przydać. 



   Po kilku latach przerwy wróciłam do pieczenia domowych chlebów. Złociste, podłużne bochenki, które wyjmuję z pieca nie dość, iż pachną i smakują bosko, to w niczym nie są gorsze od tych sklepowych a pewnie i lepsze. A ja mam satysfakcję, że dzięki mojej pracy w kuchni nie chodzimy głodni, a to co jemy jest smaczne i zdrowe, choć absolutnie niewyszukane. Ot, wystarczy ukroić pajdę chleba, posmarować masłem oraz swojskim dżemem i już jest pyszne śniadanie. Albo nalepić pierogów z doprawionymi pieprzem ziołowym ziemniakami i już jest wspaniały obiad. Albo nagotować gar grochówki czy krupniku. Albo ugotować makaron i zrobić do niego pomidorowy sos na bazie własnej produkcji przecieru.  Albo nasmażyć proziaków czy naleśników i pałaszować je z powidłami lub konfiturami. Albo uwarzyć ziemniaków i okrasić je usmażoną na złoto cebulką. Albo upiec pizzę. Pomysłów mnóstwo, pole do kreatywności w dziedzinie prostego i wydajnego przygotowywania posiłków ogromne, choć pewnie są i tacy, którzy pokręcą nosem na to zwyczajne, skromne jedzenie. Ale księżniczek na ziarnku grochu nigdy nie brakowało, więc pewnie i teraz, mimo kryzysowych czasów, nadal nieźle się mają…

  Oboje z Cezarym serdecznie Was pozdrawiamy, życząc wspólnej, kreatywnej twórczości kuchennej w czasach kryzysu!:-) 




środa, 25 marca 2020

Gdzieś tam...

   
   Przeglądając swoje stare wiersze i inne teksty znalazłam słowa do piosenki, które napisałam niegdyś zainspirowana utworem "Somewhere Over The Rainbow", pochodzącym z filmu "Czarnoksiężnik z Oz". Nucę ją sobie często w myślach albo na głos, jak zawsze, gdy jakaś melodia mnie dopadnie i nie chce opuścić. To teraz dla mnie coś w rodzaju mantry. Ta piosenka sprawia, że budzą się różne miłe wspomnienia. Zawsze lubiłam wspominać a w obecnych czasach zdaje mi się, że dobre wspomnienia są czymś ważnym, cennym, pomagającym nie myśleć o tym, co teraz człowieka niepokoi, pozwalającym wierzyć, że magiczne tęcze wciąż będą pojawiać się na niebie albo w duszy ludzkiej i dzięki nim uda się dojść tam, gdzie się tylko chce, bo wolność jest w nas i będzie zawsze...

   "Somewhere Over The Rainbow" kojarzy mi się z moim pobytem w Australii, po pierwsze dlatego, że kontynent ten nazywany jest czasem krainą Oz, natomiast jej mieszańcy sami siebie nazywają Aussie, czy nawet"Ozzie".

   Po drugie będąc tam widywałam często widywałam tęczę. Niemal po każdym deszczu pojawiała się na niebie wyrazista, ogromna, zachwycająca. Obserwowałam ją czasem z balkonu swojego domu. Widziałam nad zatoką oceanu i nad wilgotnym od ulewy buszem.





    A po trzecie to właśnie mieszkając w kraju kangurów byłam na premierze filmu "Australia" z Nicole Kidman i Hugh Jackmanem.  A seans ten jest dla mnie tym bardziej pamiętny, ponieważ pierwszy raz poszłam wtedy do australijskiego kina i choć mój słaby angielski nie pozwolił mi wówczas w pełni zrozumieć wszystkich dialogów, to sam film zachwycił mnie  a scena, gdy Nicole Kidman, czyli Miss Boss nieporadnie śpiewa "Somewhere..." dla aborygeńskiego chłopca o imieniu Nullah mocno zapadła w moje serce.  Miss Boss chciała w ten sposób pocieszyć tegoż chłopca po niedawnej stracie matki, odciągnąć jego uwagę od smutnych myśli. I choć bardzo wstydziła się swego śpiewu, to piosenka o zaczarowanej tęczy wywarła wielkie wrażenie na młodym słuchaczu. Sprawiła, że jego oczy zalśniły nową nadzieją. I nie raz jeszcze pomagała mu przetrwać ciężkie chwile, będąc czymś w rodzaju magicznego porozumienia między nim a przybraną opiekunką, melodią dodającą mocy i wiary, że wszystko co złe przeminie...


 Znalezione obrazy dla zapytania: australia film
                          fotos z filmu "Australia"

   A po czwarte to niedługo po obejrzeniu filmu "Australia" kupiliśmy z Cezarym kolorowy latawiec i pojechaliśmy nad ocean by zobaczyć jak frunie on po niebie. Biegałam wtedy po plaży lekko niczym mała, radosna dziewczynka, prawie jak Dorotka z baśni o "Czarnoksiężniku z Oz" a tęczowy latawiec unosił się tańcząc magicznie i wirując, zabierając mnie ze sobą coraz wyżej i dalej...




 

Gdzieś tam za mostem tęczy

Gdzieś tam za mostem tęczy
Inny świat
W barwnym splocie pajęczyn
Baśni zaklętych blask

Gdzieś tam drzemią marzenia
Wspomnień czar
W końcu wyrwą się z cienia
Jak ptaki lecąc w dal

Bo pojmiesz wreszcie wtedy to
Że możesz ruszyć drogą swą
Otworzyć drzwi

Odetchnąć znowu tak jak chcesz
Ożywić w sobie magię tęcz
Cudownych wschodów

Gdzieś tam za mostem tęczy
Inny świat
Gdzieś tam marzeń odwiecznych
Czeka wspaniały blask

Ośmielisz się uwierzyć w to
Że miną lęki, smutki, zło
Przed Tobą most

I zrobisz wreszcie pierwszy krok
Nie spadniesz i nie wygra mrok
Pobiegniesz w światło…

Gdzieś tam za mostem tęczy
 Inny świat
Gdzieś tam marzeń odwiecznych
Czeka wspaniały blask…

 * * *
Poniżej link do podkładu muzycznego oraz angielskie, oryginalne słowa. Może i Wy nabierzecie ochoty by zanucić tę piosenkę?!:-)




Somewhere over the rainbow



Somewhere over the rainbow
Way up high
There's a land that I heard of
Once in a lullaby

Somewhere over the rainbow
Skies are blue
And the dreams that you dare to dream
Really do come true

Some day I'll wish upon a star
And wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melt like lemondrops
Away above the chimney tops
That's where you'll find me

Somewhere over the rainbow
Bluebirds fly
Birds fly over the rainbow
Why then, oh why can't I?
Some day I'll wish upon a star
And wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melt like lemondrops
Away above the chimney tops
That's where you'll find me

Somewhere over the rainbow
Bluebirds fly
Birds fly over the rainbow
Why then, oh why can't I?

If happy little bluebirds fly
Beyond the rainbow
Why, oh why can't I?



A tutaj ta piosenka śpiewana przez Israela Kamakawiwio'Ole





   Czy i Wy macie miłe wspomnienia związane z jakąś piosenką? Czy jest jakaś melodia, która magicznie przenosi Was w  inne czasy i miejsca?
   Pozdrawiam Was serdecznie! Trzymajmy się, kochani!:-)