Poza kilkoma
spacerami do pobliskiego lasu, od kilku tygodni właściwie nie ruszamy się z
Cezarym z naszego siedliska. Nie widujemy się z nikim. Nigdzie nie chodzimy i
nikt też nas nie odwiedza. Z bliskimi, znajomymi, przyjaciółmi i sąsiadami
kontaktujemy się telefonicznie albo mailowo. Spędzamy czas głównie w domu i
ogrodzie. Niezbędne leki oraz solidne zapasy żywnościowe w przeważającej części
zrobiliśmy jeszcze przed wybuchem pandemii. Nabyliśmy m.in. sporo mąki, kasz i
makaronów, worek ziemniaków i cebuli, parę kilo soli oraz cukru, kilka butli
oleju i kartonów mleka, kilkanaście kostek smalcu, margaryny i masła, parę
opakowań jajek, kawy oraz suchej karmy dla sześciorga naszych zwierzaków.
Napełniliśmy
zamrażarkę kośćmi, porcjami rosołowymi oraz wątrobą dla psów i kotów. Mamy także
do dyspozycji mrożone zioła i warzywa a w spiżarce dziesiątki przetworów i
soków własnego wyrobu. Rozważnie i oszczędnie bazujemy na tym, co mamy. Od
najbliższego sklepu dzieli nas dobrych kilka kilometrów, nie mamy więc na co
dzień pokus aby wpaść tam z byle powodu i kupić to, na co akurat przyjdzie nam
w danej chwili ochota. Do miasteczka wybierzemy się pewnie w tym albo dopiero w
przyszłym tygodniu, żeby nabyć co nieco w związku ze zbliżającymi się świętami
oraz po prostu na wszelki wypadek, gdyby sytuacja na świecie miała się
pogorszyć do tego stopnia, iż by wyjazd do sklepów w ogóle stał się na jakiś czas
niemożliwy. Wszak różnie być może a człowiek obecnie na tak niewiele rzeczy ma
wpływ, iż chciałby przynajmniej, jeśli chodzi o zaspokojenie podstawowych
potrzeb bytowych, mieć jako takie poczucie bezpieczeństwa. Ważne jest dla nas,
jak dla każdego chyba teraz, by
przetrwać zdrowo i cało te wszystkie zawirowania. A by tak mogło się stać staramy
się nie wyjeżdżać stąd do cywilizacji jak długo się da, a przy tym mieć co jeść, co pić, czym
w piecu zapalić i wiedzieć, iż naszym bliskim nie dzieje się nic złego. Mamy
nadzieję, że jeśli będziemy przestrzegać własnych oraz powszechnie
obowiązujących obecnie zasad - wszystko skończy
się dobrze zarówno dla nas, jak i dla wszystkich, na których nam zależy.
Oczywiście choćby człowiek nie wiem jak się pilnował, to coś nieprzewidzianego
może mu się przydarzyć, próbujemy jednak do minimum ograniczyć to ryzyko, nie
kusić losu i trwać w naszej samotni, gratulując sobie co dzień decyzji o
zamieszkaniu przed laty w otoczonym dużym ogrodzie skromnym domku pod lasem.
Co do prowadzenia
oszczędnej, kryzysowej kuchni, to bardzo przydaje się teraz doświadczenie nabyte
w czasach wiecznych niedoborów z lat socjalizmu a szczególnie z okresu stanu
wojennego, gdy w sklepach trudno było cokolwiek dostać. Ówczesne gospodynie
wiedziały jak zrobić coś z niczego, jak nakarmić rodzinę, mając do dyspozycji
parę podstawowych produktów. Wiedziała to moja babcia i mama, wiem i ja. Odnoszę
też wrażenie, iż wcale nie trzeba mi było obecnego kryzysu by umieć mądrze i gospodarnie
dysponować tym, co mam na stanie, by jeść zdrowo a przy tym tanio i polegać w
jak największej mierze na zapasach oraz wyprodukowanych przez siebie przetworach.
Wszak także po to przeprowadziliśmy się na wieś by móc być w dużej mierze
samowystarczalnymi, opierając się na plonach z ogrodu i pola, na przekazywanej
z pokolenia na pokolenie wiedzy o prostym, zgodnym z rytmem pór roku życiu. Umiejętność
obywania się bez luksusowych smakołyków i wyszukanych, miejskich frykasów jest
czymś, co nie zanikło i nigdy chyba na wsi nie zaniknie. Kiwam ze zrozumieniem
głową, gdy czytam, iż coraz więcej cukierni ma obecnie problem ze sprzedażą
swoich wyrobów. Nic dziwnego. W dobie, gdy ludzie uczą się ograniczać swe
potrzeby, gdy spożytkowując zapasy mąki sami próbują wypiekać w domach ciasta i
chleby, cukiernie, jak i parę innych miejsc sprzedaży tracą pomału rację bytu. My
wszyscy zmieniamy się, dostosowujemy do tego, co jest, uczymy na sobie samych,
co tak naprawdę jest dla nas istotne a czego można się wyrzec jako zbytku czy
nawet dziecinnych fanaberii.
Przeczytałam
niedawno na którymś z portali internetowych wypowiedź jakiejś dietetyczki,
która dziwiła się, że ludzie robiąc zapasy na czas obecnego kryzysu, kupili
tyle „niezdrowych” jej zdaniem rzeczy (typu, mąka, cukier, makarony, ryż i
ziemniaki), zamiast zaopatrzyć się w znacznie zdrowsze przecież owoce i
warzywa. Żachnęłam się wzburzona! Jak to? To ta pani nie rozumie, że mąka i
ziemniaki mogą być przechowywane znacznie dłużej niż owoce i warzywa? Że to dzięki
tym „niezdrowym” produktom da się wyżywić przez wiele miesięcy całą rodzinę? Że
tak czyniono zawsze w latach wojen i wszelkich innych historycznych zawirowań?
Że ludzie korzystają z przeszłych doświadczeń a robiąc tak postępują mądrze i
rozważnie, bo zdają sobie sprawę, że w okresie dobrowolnej czy przymusowej
kwarantanny po prostu trzeba umieć obywać się tym, co zdołało się zgromadzić?
Że cieszą się, iż póki co mogą kupić te podstawowe produkty bo sklepy nie zieją
jeszcze pustką albo nie irytują widokiem samotnego octu na półkach? Cóż, wypowiedź
owej dietetyczki skojarzyła mi się z niefortunnym powiedzeniem królowej Marii
Antoniny, która radziła głodnym Francuzom by skoro nie mają chleba najadali się
ciastkami. Moim zdaniem zarówno królowa jak i owa dietetyczka wykazały się
podobną niefrasobliwością, brakiem zrozumienia i wczucia się w potrzeby ludzi
oraz danej chwili.
Prostota,
cierpliwość, umiejętność obywania się byle czym oraz radzenia sobie we własnym
zakresie to coś, co moim zdaniem, jest teraz bardzo ważne, co pomaga przetrwać ciężkie
czasy i doczekać lepszych. Myślę, że wiele gospodyń domowych przeprosiło się obecnie
z wałkiem do ciasta oraz z przepisami ze starych, wydanych w latach osiemdziesiątych,
książek kucharskich. W ruch poszły też maszyny do szycia, żelazka i miksery.
Wiele osób przypomniało sobie jak wbija się gwoździe w ścianę albo samodzielnie
wykonuje remonty. Sądzę też, iż w stosownej porze dużo więcej będzie się siać i
sadzić niż dotąd. Jeszcze ważniejsze niż zazwyczaj stanie się to, by móc
polegać na darach swoich ogrodów i pól. By jeść na bieżąco wyprodukowaną przez
siebie świeżą, zdrową żywność oraz by można było robić zapasy w postaci
przetworów, mrożonek, suszów itp. Idąc tropem powyższej myśli korzystając z
pięknej pogody posadziłam w zeszłym tygodniu mnóstwo cebuli, bez której trudno wyobrazić
sobie kulinarną codzienność Jaworowa. Mam zamiar posiać też więcej niż zazwyczaj
fasolki i buraków. A korzystając z tego, że niedawno dziki pięknie zryły nasze
pole będę miała gdzie wysiać najbardziej z wszystkich smakujące nam dynie hokkaido!:-)
Od dawna zapełniam
moją spiżarnię ogromną ilością dżemów, konfitur, powideł, marynat, soków i
kiszonek. Zawsze sprawiało mi przyjemność to jesienne zaprawianie i gromadzenie,
było dla mnie niewinną radością i hobby, niekiedy nawet wydawało mi się sztuką
dla sztuki, ale dopiero w tym roku zrozumiałam, że ta zapobiegliwość, ta pasja
przetwarzania jest i będzie dla naszego przetrwania bardzo ważna. I tak jak każdy
z licznie ustawionych w spiżarni słoiczków tak i każda nabyta w czasie życia
umiejętność może się teraz bardzo przydać.
Po kilku latach przerwy
wróciłam do pieczenia domowych chlebów. Złociste, podłużne bochenki, które wyjmuję
z pieca nie dość, iż pachną i smakują bosko, to w niczym nie są gorsze od tych sklepowych a
pewnie i lepsze. A ja mam satysfakcję, że dzięki mojej pracy w kuchni nie chodzimy
głodni, a to co jemy jest smaczne i zdrowe, choć absolutnie niewyszukane. Ot,
wystarczy ukroić pajdę chleba, posmarować masłem oraz swojskim dżemem i już
jest pyszne śniadanie. Albo nalepić pierogów z doprawionymi pieprzem ziołowym
ziemniakami i już jest wspaniały obiad. Albo nagotować gar grochówki czy
krupniku. Albo ugotować makaron i zrobić do niego pomidorowy sos na bazie własnej
produkcji przecieru. Albo nasmażyć proziaków
czy naleśników i pałaszować je z powidłami lub konfiturami. Albo uwarzyć
ziemniaków i okrasić je usmażoną na złoto cebulką. Albo upiec pizzę. Pomysłów mnóstwo, pole do
kreatywności w dziedzinie prostego i wydajnego przygotowywania posiłków ogromne,
choć pewnie są i tacy, którzy pokręcą nosem na to zwyczajne, skromne jedzenie. Ale
księżniczek na ziarnku grochu nigdy nie brakowało, więc pewnie i teraz, mimo
kryzysowych czasów, nadal nieźle się mają…
Oboje z Cezarym serdecznie Was pozdrawiamy, życząc wspólnej, kreatywnej twórczości kuchennej w czasach kryzysu!:-)