Strony

niedziela, 19 maja 2019

Maj…





   Maj przyszedł jak zwykle.  Taki miał przecież plan. Nic mu w jego realizacji nie przeszkodziło. I całe szczęście, bo coroczne nadejście maja bywa przecież jakimś rodzajem pewności i oparcia. Wiadome wszak jest, że zawsze będzie wiosna, a wraz z nią zawsze pojawi się ten zielony, pełen kwitnienia miesiąc. Czy chłodny i deszczowy, czy suchy i gorący – ale jakiś, tak czy siak, będzie. I chyba tylko koniec świata mógłby mu w tym przeszkodzić. Człowiek zagubiony w wiecznych troskach i wątpliwościach ogromnie potrzebuje maleńkiej dozy przewidywalności, kruchego nawet rodzaju oparcia. I czasem wystarczy, iż będzie nim nadejście kolejnego miesiąca. Czy nowego poranka. I choć wydaje się, że to mało, to w pewnych okolicznościach jest to bardzo dużo. A przecież te okoliczności wciąż się zmieniają. Dzisiejsza potężna budowla jutro rozpaść się może niczym domek z kart. Dlaczego wiec tak trudno jest umieć docenić to, co jest? A doceniwszy wkrótce zapomnieć o tym?






   Maj przybywa jako fala, która wszystko zagarnia, zmienia, przeistacza. Budzi do życia uśpione byty. Czułym muśnięciem ożywia to, co ma wystarczająco siły by rozchylić ciężkie grudy ziemi i wychylić się ku słońcu, by wygrać walkę z innymi, równie mocno pragnącymi majowego światła istnieniami.  My, ludzie – pracowici ogrodnicy – pomagamy niektórym z tych istnień, uznając je za ważniejsze, wartościowsze, przydatniejsze dla nas, niż pozostałe. Co dzień z wielką łatwością, wręcz machinalnie podejmujemy tego typu decyzje. Innym roślinom odmawiamy prawa do życia, wykopując je, wyrywając i rzucając do kompostownika.  Chwasty w kompostowniku przekształcą się po jakimś czasie w zasobną w składniki mineralne, wielce użyteczną masę, która w kolejnym sezonie wzbogaci ziemię i pozwoli kiedyś wzrastać przyszłym pokoleniom użytecznych, chcianych przez nas roślin. Działamy zgodnie z naszą wiedzą, robimy to, co zdaje się najlepsze dla nas, ogrodu i ziemi. Tak nas nauczono. Tak postępują wszyscy ogrodnicy świata. Nie słuchamy rozpaczliwych pytań wyrywanych z ziemi chwastów, nie tłumaczymy im niczego wiedząc, że i tak by nie zrozumiały i tak by się z naszym działaniem nie pogodziły.  I zdaje się, iż tak samo postępuje z nami, ludźmi jakiś Wyższy Zamysł, co do każdego z nas mający jakieś plany. Ten Niewidzialny Ogrodnik jednemu pozwala na oglądanie majowego słońca, na wzrost, kwitnienie a potem owocowanie. Innemu wyznacza inną, nie mniej jednak ważną rolę. Taką mam przynajmniej nadzieję…





   Bujność ogrodu zależy od tego, co jest i tego co było. Wszystko ma swoją rolę do odegrania nawet wtedy, gdy nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć, gdy nie widzimy celowości w wyrokach Losu i buntujemy się przeciw nim.  Przypomina mi się tutaj rozmowa krytycznie nastawionej do spraw wiary i sprawiedliwości boskiej Agnieszki Niechcicówny z mądrym księdzem Komodzińskim. Agnieszka opowiedziała mu o niepodobnym do istoty ludzkiej, zdeformowanym w potworny sposób nieszczęsnym, podkościelnym żebraku niepasującym do reszty zdrowego organizmu społeczeństwa. Zapytała o cel istnienia takiej istoty. W odpowiedzi stary proboszcz wskazał jej rosnące nieopodal wierzby płaczące i rzekł:
„Spójrz no, moja kochana pani na te wierzby nade drogą. Twój własny ojciec ponacinał im czuby i patrz, jakie nienaturalne odrosły, jakie to cienkie mają rózgi. Czy to nie kaleki nieszczęsne wobec zwyczajnej, zdrowej wierzby? A psująże ci krajobraz? Wydają się pokraką upośledzoną?(…) A twój ojciec nie ze złości im to uczynił, jeno dla wyższego celu, żeby nie zacieniały zboża, co tu aż do nich dochodzi. A wy patrzycie na te wierzby i nie kaleki w nich widzicie, a osobliwe piękno i pożyteczność, malujecie je i opiewacie w wierszach. Wieszże, czym jest i jak wygląda ów podkościelny kaleka w oczach tworzącej myśli Boga? I czym jesteśmy w jego zamiarach, gdy nas ponacina i kaleczy?” (*)



   Hmmm…I ja, jak ta Agnieszka wciąż chodzę, rozglądam się, zadaję samej sobie pytania. Rozmawiam z Cezarym albo milczę, gdy zdaje się już wszystko po stokroć omówione, gdy utykam w sferze pewnych tematów niby w zaklętej karuzeli. Czy tego chcę, czy nie chcę stale napotykam nowe zagadki i dziwne, trudne do odczytania podpowiedzi. Szukam dla siebie wskazówek i znaków. Tłumaczę sny. Wczytuję się w ulubione książki, listy albo stare posty na blogu. Wpatruję się w mający ciekawy kształt punkt na niebie. Przyglądam się w kręgom i błyskom na wodzie. Splatam coś a potem pruję od nowa. Czasem zdaje mi się, że rozumiem nareszcie coś więcej, że dostrzegam jakiś promień, który zsyła ulgę i spokój duszy. Potem jednak zdarza się coś, co zaburza ten chwilowy stan i wpadam w dawne tory myślenia. Znów powracają pytania bez odpowiedzi, głębie bez dna, nieprzekraczalne horyzonty, mgliste dale. 





   Cóż, my, istoty ludzkie jesteśmy niczym kruche łódeczki na wzburzonym oceanie. Swe istnienie opieramy na bezustannej niepewności, na domyśle, na zwątpieniach i nadziejach przeplatających się nieustannie. Na szukaniu drogi i jej gubieniu. Na poddawaniu się fali albo na żegludze wbrew niej. Na czasie, którego zamierzenia są  i zawsze będą niejasne i niepewne. Wiatr miota nami i przewraca na boki. Woda zalewa pokład a słońce oślepia i wysusza gardła. Mimo to stawiamy żagle i płyniemy wciąż dalej i dalej walcząc z własnymi słabościami oraz z burzami. Usiłujemy przetrwać chwile bezwietrznego zastoju, lęku przed bezsensem, samotnością czy bezradnością. Robimy, co umiemy. Po swojemu, byle dalej, w kolejny dzień, tydzień, miesiąc, rok…





  A tymczasem  tegoroczny maj niemal co dnia hojnie zalewa nasz ogród deszczem. Poranki maluje mglistymi barwami a wieczorem używa mocniejszych odcieni oranżu  i żółci, zapowiadając lepszą pogodę nazajutrz.  W międzyczasie rozmyśla się i ponownie zsyła rzęsistą ulewę. Równie nieoczekiwanie jednak daje momenty czystego nieba i moc gorących promieni padających szczodrze na każdą roślinę, na każdą kroplę rosy. Czasem pozwala na chwilę beztroskiego wytchnienia, na prosty zachwyt nad pięknem ogrodu, ale zaraz potem nieubłaganie zapędza do pracy. Zdaje się mówić – nie myśl dziś tyle, lecz działaj. Poddaj się temu, co niesie czas.  Spróbuj, to możliwe. Idź naprzód wbrew niemożnościom, wspomnieniom, żalom i smutkom. Przyjmuj pokornie pogodę i niepogodę. Doceniaj, że wciąż jesteś i wciąż coś zrobić możesz.


   A teraz pójdź do ogrodu i zobacz, co zmieniło się tam przez noc. No i koniecznie zauważ na grządce tę maleńką roślinkę. Wczoraj jej jeszcze nie było. Straciłaś już nadzieję, że kiedykolwiek wykiełkuje. Martwiłaś się o nią. A jednak pojawiła się w końcu. Zasiana twoją ręką. Na długo schowana potem w podziemnej krainie tajemnic.  Powierzona mądrości i opiece żyznej gleby. Czekająca na właściwy, majowy moment by nareszcie rozpocząć istnienie i dać ci nową nadzieję. Ofiarować uśmiech przez łzy…



( * ) M.Dąbrowska, "Noce i dnie", tom 4