Maj przyszedł
jak zwykle. Taki miał przecież plan. Nic
mu w jego realizacji nie przeszkodziło. I całe szczęście, bo coroczne nadejście
maja bywa przecież jakimś rodzajem pewności i oparcia. Wiadome wszak jest, że
zawsze będzie wiosna, a wraz z nią zawsze pojawi się ten zielony, pełen
kwitnienia miesiąc. Czy chłodny i deszczowy, czy suchy i gorący – ale jakiś, tak
czy siak, będzie. I chyba tylko koniec świata mógłby mu w tym przeszkodzić. Człowiek
zagubiony w wiecznych troskach i wątpliwościach ogromnie potrzebuje maleńkiej
dozy przewidywalności, kruchego nawet rodzaju oparcia. I czasem wystarczy, iż będzie
nim nadejście kolejnego miesiąca. Czy nowego poranka. I choć wydaje się, że to
mało, to w pewnych okolicznościach jest to bardzo dużo. A przecież te
okoliczności wciąż się zmieniają. Dzisiejsza potężna budowla jutro rozpaść się może
niczym domek z kart. Dlaczego wiec tak trudno jest umieć docenić to, co jest? A
doceniwszy wkrótce zapomnieć o tym?
Maj przybywa
jako fala, która wszystko zagarnia, zmienia, przeistacza. Budzi do życia
uśpione byty. Czułym muśnięciem ożywia to, co ma wystarczająco siły by
rozchylić ciężkie grudy ziemi i wychylić się ku słońcu, by wygrać walkę z
innymi, równie mocno pragnącymi majowego światła istnieniami. My, ludzie – pracowici ogrodnicy – pomagamy niektórym
z tych istnień, uznając je za ważniejsze, wartościowsze, przydatniejsze dla nas,
niż pozostałe. Co dzień z wielką łatwością, wręcz machinalnie podejmujemy tego
typu decyzje. Innym roślinom odmawiamy prawa do życia, wykopując je, wyrywając
i rzucając do kompostownika. Chwasty w
kompostowniku przekształcą się po jakimś czasie w zasobną w składniki mineralne,
wielce użyteczną masę, która w kolejnym sezonie wzbogaci ziemię i pozwoli kiedyś
wzrastać przyszłym pokoleniom użytecznych, chcianych przez nas roślin. Działamy
zgodnie z naszą wiedzą, robimy to, co zdaje się najlepsze dla nas, ogrodu i
ziemi. Tak nas nauczono. Tak postępują wszyscy ogrodnicy świata. Nie słuchamy rozpaczliwych
pytań wyrywanych z ziemi chwastów, nie tłumaczymy im niczego wiedząc, że i tak
by nie zrozumiały i tak by się z naszym działaniem nie pogodziły. I zdaje się, iż tak samo postępuje z nami,
ludźmi jakiś Wyższy Zamysł, co do każdego z nas mający jakieś plany. Ten
Niewidzialny Ogrodnik jednemu pozwala na oglądanie majowego słońca, na wzrost, kwitnienie
a potem owocowanie. Innemu wyznacza inną, nie mniej jednak ważną rolę. Taką mam
przynajmniej nadzieję…
Bujność ogrodu
zależy od tego, co jest i tego co było. Wszystko ma swoją rolę do odegrania nawet
wtedy, gdy nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć, gdy nie widzimy celowości w
wyrokach Losu i buntujemy się przeciw nim.
Przypomina mi się tutaj rozmowa krytycznie nastawionej do spraw wiary i
sprawiedliwości boskiej Agnieszki Niechcicówny z mądrym księdzem Komodzińskim. Agnieszka
opowiedziała mu o niepodobnym do istoty ludzkiej, zdeformowanym w potworny
sposób nieszczęsnym, podkościelnym żebraku niepasującym do reszty zdrowego
organizmu społeczeństwa. Zapytała o cel istnienia takiej istoty. W odpowiedzi stary
proboszcz wskazał jej rosnące nieopodal wierzby płaczące i rzekł:
„Spójrz no, moja
kochana pani na te wierzby nade drogą. Twój własny ojciec ponacinał im czuby i
patrz, jakie nienaturalne odrosły, jakie to cienkie mają rózgi. Czy to nie
kaleki nieszczęsne wobec zwyczajnej, zdrowej wierzby? A psująże ci krajobraz?
Wydają się pokraką upośledzoną?(…) A twój ojciec nie ze złości im to uczynił,
jeno dla wyższego celu, żeby nie zacieniały zboża, co tu aż do nich dochodzi. A
wy patrzycie na te wierzby i nie kaleki w nich widzicie, a osobliwe piękno i
pożyteczność, malujecie je i opiewacie w wierszach. Wieszże, czym jest i jak
wygląda ów podkościelny kaleka w oczach tworzącej myśli Boga? I czym jesteśmy w
jego zamiarach, gdy nas ponacina i kaleczy?” (*)
Hmmm…I ja, jak
ta Agnieszka wciąż chodzę, rozglądam się, zadaję samej sobie pytania. Rozmawiam
z Cezarym albo milczę, gdy zdaje się już wszystko po stokroć omówione, gdy
utykam w sferze pewnych tematów niby w zaklętej karuzeli. Czy tego chcę, czy
nie chcę stale napotykam nowe zagadki i dziwne, trudne do odczytania
podpowiedzi. Szukam dla siebie wskazówek i znaków. Tłumaczę sny. Wczytuję się w
ulubione książki, listy albo stare posty na blogu. Wpatruję się w mający
ciekawy kształt punkt na niebie. Przyglądam się w kręgom i błyskom na wodzie.
Splatam coś a potem pruję od nowa. Czasem zdaje mi się, że rozumiem nareszcie
coś więcej, że dostrzegam jakiś promień, który zsyła ulgę i spokój duszy. Potem
jednak zdarza się coś, co zaburza ten chwilowy stan i wpadam w dawne tory myślenia.
Znów powracają pytania bez odpowiedzi, głębie bez dna, nieprzekraczalne
horyzonty, mgliste dale.
Cóż, my, istoty ludzkie jesteśmy niczym kruche
łódeczki na wzburzonym oceanie. Swe istnienie opieramy na bezustannej niepewności,
na domyśle, na zwątpieniach i nadziejach przeplatających się nieustannie. Na
szukaniu drogi i jej gubieniu. Na poddawaniu się fali albo na żegludze wbrew
niej. Na czasie, którego zamierzenia są i zawsze będą niejasne i niepewne. Wiatr miota
nami i przewraca na boki. Woda zalewa pokład a słońce oślepia i wysusza gardła.
Mimo to stawiamy żagle i płyniemy wciąż dalej i dalej walcząc z własnymi
słabościami oraz z burzami. Usiłujemy przetrwać chwile bezwietrznego zastoju,
lęku przed bezsensem, samotnością czy bezradnością. Robimy, co umiemy. Po
swojemu, byle dalej, w kolejny dzień, tydzień, miesiąc, rok…
A tymczasem tegoroczny maj niemal co dnia hojnie zalewa nasz
ogród deszczem. Poranki maluje mglistymi barwami a wieczorem używa mocniejszych
odcieni oranżu i żółci, zapowiadając lepszą
pogodę nazajutrz. W międzyczasie
rozmyśla się i ponownie zsyła rzęsistą ulewę. Równie nieoczekiwanie jednak daje
momenty czystego nieba i moc gorących promieni padających szczodrze na każdą roślinę,
na każdą kroplę rosy. Czasem pozwala na chwilę beztroskiego wytchnienia, na
prosty zachwyt nad pięknem ogrodu, ale zaraz potem nieubłaganie zapędza do
pracy. Zdaje się mówić – nie myśl dziś tyle, lecz działaj. Poddaj się temu, co
niesie czas. Spróbuj, to możliwe. Idź
naprzód wbrew niemożnościom, wspomnieniom, żalom i smutkom. Przyjmuj pokornie
pogodę i niepogodę. Doceniaj, że wciąż jesteś i wciąż coś zrobić możesz.
A teraz pójdź do
ogrodu i zobacz, co zmieniło się tam przez noc. No i koniecznie zauważ na
grządce tę maleńką roślinkę. Wczoraj jej jeszcze nie było. Straciłaś już
nadzieję, że kiedykolwiek wykiełkuje. Martwiłaś się o nią. A jednak pojawiła
się w końcu. Zasiana twoją ręką. Na długo schowana potem w podziemnej krainie
tajemnic. Powierzona mądrości i opiece
żyznej gleby. Czekająca na właściwy, majowy moment by nareszcie rozpocząć istnienie
i dać ci nową nadzieję. Ofiarować uśmiech przez łzy…
( * ) M.Dąbrowska, "Noce i dnie", tom 4