Dawno
temu był sobie las a w nim na niewielkiej polance norka. W norce mieszkała
królica. Nocą urodziła króliczka. Była taka szczęśliwa. Wokół panowały
ciemności. Czuła tylko zapach maleństwa, jego ciepło oraz puszystość. Nie
zastanawiała się nad tym, jak ono wygląda. Dziecko było dla niej najmilszym i
najukochańszym prezentem od natury. Nakarmiła je mlekiem, przytuliła a potem
razem zasnęli szczęśliwi.
Rano
obudziły królicę pierwsze promienie słońca, które dotarły do niej oświetlając
wnętrze norki. Przypłynęły z lasu słodkie zapachy młodych traw i kwiatków,
śpiewy ptaków, ciepłe powiewy wiatru – to wiosna się budziła. Królica spojrzała
na swoje śpiące maleństwo.
– Co to? - wykrzyknęła z przestrachem - To
niemożliwe! - W świetle słońca okazało
się, że jej słodki syneczek jest zielony!
- Jak to się mogło stać?
Dlaczego mój synek ma tak dziwaczny kolor? Nie mogę tego pojąć! - rozpaczała. A
chociaż czyściła i wylizywała go jak tylko umiała sierść królika nie zmieniała
się ani trochę. Przeciwnie, pod wpływem jej starań stała się zupełnie szmaragdowa
a świeżością upodobniła się do barwy młodych listków brzozy. Młoda matka bardzo
się martwiła. Szczególnie niepokoiło ją to, że gdyby odwiedziła ich jej
przyjaciółka, ciemnooka królica, śmiałaby się zapewne i dokuczała, że widać matka
za dużo jadła trawy i stąd to dziwaczne ubarwienie noworodka. A jeśliby jej
synek wyszedł na zewnątrz i zobaczyłyby go inne zwierzęta drwiłyby z niego,
szydziły, ani chwili spokoju by nie dawały. Byłoby mu bardzo przykro i wstyd.
Dlatego królica nikomu nie powiedziała o swym dziecku a nawet zabroniła mu
wychodzenia z norki. Siedział tam biedaczek całe dnie. Nie wiedział o tym,
jak wspaniale jest na świecie. Nie widział wiosny ani lata.
Wyjście z domu zawsze zasłonięte było przez mamę. Czasem tylko zostawiała go
samego, kiedy musiała pójść po jedzenie, ale wtedy ostrzegała:
- Zielonku, nie wolno ci wychodzić z norki
podczas mojej nieobecności. Na dworze jest bardzo niebezpiecznie!
I króliczek grzecznie zostawał w, ciemnym, bezpiecznym
schronieniu. Bał się nawet wyjrzeć na zewnątrz, bojąc się, że jakieś straszydła
czyhają na niego poza domem.
Nadeszła
jesień. Zielonek urósł i było mu trochę ciasno we wspólnej norce z mamą.
Królica w dalszym ciągu zdobywała pożywienie sama. Aż pewnego dnia wróciła z
takiej wyprawy bardzo zziębnięta i chora. Z noska jej kapało, drżała na całym
ciele, słaniała się na nogach.
Cóż jej
biedny synek mógł na to poradzić? Wiedział o tym, że na takie królicze
przeziębienie najlepsze są liście kapusty, ale gdzie je znaleźć? Skąd właściwie
mama je przynosiła ? Teraz leżała chora, ciężko oddychała, kaszlała. Miała
przymknięte oczy i nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Króliczek
postanowił, że pierwszy raz w życiu opuści norkę i sam poszuka dla niej
kapuścianych liści. Tylko to uleczy jego kochaną mamę.
- Nie, nie wychodź! Proszę cię! - wyszeptała słabym głosem, lecz nie miała siły zatrzymywać go dłużej. Zasnęła.
Królik czym
prędzej wyszedł z norki. Natychmiast oślepiły go promienie słońca. Zobaczył las
i był nim zachwycony. Liście na drzewach miały cudowne kolory: zielone, żółte,
czerwone, złote, brązowe i pomarańczowe. Szumiały radośnie dokoła. Tworzyły
wspaniały, żywy obraz roztańczonych pogodnie świetlistych plam i kropek. Królik
nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego.
- Na
świecie jest tyle różnych barw! – zdumiał się i pobiegł dalej, bo nie miał
teraz czasu na krótki choćby odpoczynek. Wszak chora mama czekała na ratunek.
Pędził
szybko przed siebie. Szukał czegoś, co przypominałoby kapustę. Aż wreszcie
znalazł za lasem ogromne, kapuściane pole. Chciał nazrywać jak najwięcej.
Ostrymi ząbkami odgryzał ciemnozielone, największe liście kapusty, ciesząc się,
że tak dobrze mu to szło. Wkrótce leżała obok niego spora górka uzbieranych
liści. Teraz
zastanawiał się, jak doniesie to wszystko do domu.
Wtem
usłyszał jakieś jęki. Ktoś wzywał pomocy. Te krzyki dobiegały gdzieś z
niedaleka i tak jakby z podziemi. Obejrzał się i co zobaczył? - Wystający nad
ziemią, sterczący w górę ogonek jakiegoś innego królika. Zielonek pobiegł tam
szybko.
- Co ci
się stało? – zapytał, przyglądając się tkwiącemu głową w dół nieznajomemu
koledze.
- Jestem
tu uwięziony. Wpadłem do pułapki zastawionej przez człowieka. Pomóż mi wyjść.
Proszę cię! Czy i ty jesteś króliczkiem? - jęczał biedaczek.
- Tak,
jestem królikiem. Tak samo, jak ty! - odrzekł głośno zielony i począł wyciągać
tamtego z dziury, w której na pewno trudno mu się oddychało.
- Ach,
dziękuję ci przyjacielu! - zawołał już uwolniony szary królik, po czym spojrzał
z wdzięcznością na swego wybawcę a na jego pyszczku odmalowało się najpierw
ogromne zdziwienie a potem rozbawienie.
- Jejku!
Zielony królik, a to heca! - śmiał się - Widział to kto coś podobnego?
Przypominasz mi liść z oczami i łapkami! A może to tylko takie przebranie?
Po chwili nowy kolega uspokoił się i przyjrzał
uważniej Zielonkowi. Zauważył, że dziwnie ubarwiony królik miał smutną minę.
Uszy opuszczone. Łzy kapały mu z oczu. Łapki smętnie zwiesił. Pragnął stać się niewidzialny.
- Przepraszam
- powiedział szary - Nie będę ci już dokuczał. Och, jestem okropny. Ty
uratowałeś mi życie a ja jestem okrutnym niewdzięcznikiem. Wybacz mi,
proszę...Jeśli mi wybaczysz, zostanę twoim najlepszym przyjacielem i pomogę ci
zanieść te liście do twojej norki. Przecież sam nie dasz sobie rady. A na co ci
właściwie tyle ich potrzeba?
- Moja
mama jest bardzo chora. Ale muszę ci się do czegoś przyznać szary króliku - nie
pamiętam którędy wraca się do mojego domu. To dlatego, że pierwszy raz dzisiaj
wyszedłem z norki - odrzekł zasmucony i zmieszany Zielonek.
- A jak twoja mama wygląda? Ja znam wszystkie królice w naszym lesie.
- Ma białą plamkę na czole, szare łapki i białą skarpetkę na tylnej nóżce.
Wygląda z nią trochę śmiesznie...
- Och, znam ją! - ucieszył się szary - Twoją mamę wszyscy nazywają
Białaską. Bardzo dobrze wiem, gdzie mieszka. Tylko nie wiedziałem, że ma synka.
Nikomu o tym nie mówiła.
- Naprawdę, nie mówiła? - zielony zmartwił się
jeszcze bardziej.
- Nie
smuć się. Najważniejsze, że odnajdziemy ją bez trudu. A dzięki twojej kapuście
na pewno szybko wyzdrowieje!
I
pobiegli. Miło było tak biec obok siebie. I chociaż łapki i pyszczek mieli
zajęte trzymaniem drogocennego, kapuścianego lekarstwa, to nie czuli wcale żadnego ciężaru. Czuli
zadowolenie i dumę, że robią teraz coś niezmiernie ważnego i potrzebnego. Wspólnie przynieśli królicy
kapustę. Nakarmili ją. Od razu poczuła się lepiej. Mogła nawet wyjść na słońce.
Jej synek siedział teraz obok norki ze swym nowym przyjacielem. Odpoczywali i rozmawiali o
tym, jak się będą razem bawić, hasać po lesie i szukać najlepszych traw i
koniczyn. Niespodziewanie na gałęzi drzewa, pod którym siedzieli przycupnęły
trzy ciekawskie wróble i zaczęły chichotać:
-Patrzcie, co to jest tam, w dole? Jakaś nowa, mówiąca roślina. Zielony dziw
natury!
Słysząc
to Zielonek rozpłakał się: - Wszyscy mi dokuczają...Właściwie to dlaczego
zielony kolor jest gorszy od szarego? I co ja na to poradzę, że jestem inny niż
wszyscy?
- Uspokójcie
się, wróble niemądre! Ten zielony królik jest uratował mi życie i ocalił swoją
mamę - stanął w jego obronie Szaruś.
- To
zielone „nie wiadomo co” uratowało ci życie? - zdziwiły się ptaki sfruwając na
niższą gałąź i przypatrując się uważnie szmaragdowemu zwierzątku.
- Wy
widzicie tylko jego kolor a ja widzę to, co Zielonek ma w środku. Jego odwagę i
dobroć. Chciałbym być taki, jak on! -
wykrzyknął z zapałem przyjaciel zielonego królika i przytulił się do niego.
Wróble wyglądały na niezwykle zdziwione.
- Ojej, przepraszamy cię zielony króliku! Nie będziemy już się z ciebie
nigdy śmiać ani ci dokuczać! Wybaczysz nam? - zaćwierkały głośno.
- Oczywiście,
że wybaczę. Ja nie umiem się na nikogo gniewać! - zawołał radośnie Zielonek
ocierając oczy łapką.
- Ćwir,
ćwir, ćwir - śpiewały ptaszki wesoło odlatując w swoją stronę.
Zielony umówił się na następny dzień z
Szarusiem. Czas poznać las i okolice. Przyjrzeć się jego tajemnym zakamarkom, zawiłym ścieżkom i nieznanym dotąd barwom. Poznać
leśne zwierzęta. Zobaczyć z bliska wszystkie pory roku. Jakie to będzie
ciekawe! Pewnie już wkrótce Zielonek wykopie sobie własną norkę. Stanie się
dorosły. Urodzą mu się dzieci. A jeśli nawet będą zielone, to nic - i tak
będzie je kochał! Przecież wszystkie kolory w lesie są piękne i potrzebne!
P.S. Tę bajkę napisałam i zilustrowałam wiele lat temu dla mojej małej córeczki.