Strony

środa, 31 października 2018

Smutek utraty...



   Kilka dni temu obejrzałam w TV zapadający w pamięć i serce amerykański film z 2010 roku pt. "Między światami". Opowiada on historię małżeństwa, które po tragicznej śmierci swego czteroletniego synka, osiem miesięcy później nadal nie potrafi poradzić sobie z rozpaczą, smutkiem utraty, żalem, poczuciem bezsensu i pustką. Poniżej zamieszczam dwa dialogi z tego filmu, które tak wielkie zrobiły na mnie wrażenie, że odszukałam sobie w Internecie ów film, raz jeszcze go obejrzałam i spisałam dokładnie to, co najmocniej do mnie przemówiło.

"- Czy to kiedyś minie?
- Nie, przynajmniej mnie nie minęło po 11 latach. Ale jest inaczej.
- To znaczy?
- Zmienia się ciężar. W pewnym momencie łatwiej go nieść. Już nie jest głazem na naszych barkach, tylko kamieniem w kieszeni. Czasem o nim zapominasz a potem wkładasz rękę do kieszeni i on tam jest. I wtedy sobie przypominasz. Bywa okropnie, ale nie przez cały czas. Nie powiem, że mi się to podoba, ale to coś, co zastępuje mi syna. Noszę to ze sobą. To nie mija, ale...
- Ale co?
- Tak jest dobrze..."

* * *

"- Myślisz, że one istnieją?
- Światy równoległe? Tak mówi nauka. Skoro kosmos jest nieskończony, to wszystko jest możliwe.
- Gdzieś w kosmosie smażę naleśniki.
- Jestem w aquaparku.
- Albo jedno i drugie.
- Według teorii prawdopodobieństwa w kosmosie mogą istnieć tysiące nas.
- A my jesteśmy żałosną wersją siebie?
- Właśnie!
- Tym innym wersjom wszystko się udaje.
- Jeśli wierzyć naukowcom!
- Gdzieś tam jest mi dobrze..."


P.S.
   Wczoraj dostałam wiadomość o śmierci Eli, autorki bloga "Zamyślenia" elkiblog.pl  . W piątek odbędzie się Jej pogrzeb.

   Ela była (jak dziwnie, jak przykro używać czasu przeszłego w stosunku do Niej) wrażliwą i mądrą osobą o wszechstronnych zainteresowaniach. Kobietą o otwartym umyśle wytrwale poszukującą odpowiedzi na wiele trudnych pytań egzystencjalnych, potrafiącą niestereotypowo podejść do od wieków nurtujących ludzkość zagadnień. Była jednak przede wszystkim dobrym, pełnym empatii człowiekiem. Pisałam kiedyś o Eli tutaj:  My, zwyczajne dziewczyny,czyli-rożne oblicza kreatywności....

   Na pewno nieobca Jej była teoria światów równoległych. Mam nadzieję, że nadal jest w którymś w nich i że jest Jej tam dobrze...

niedziela, 28 października 2018

Łapiąc słońce…




Słońce i deszcz i wiatr. Dzień się budzi, noc zapada. Ta sama zawsze znana od lat. Stara jak ziemia ballada…” śpiewał kiedyś zespół Tender prostą, wpadającą w ucho piosenkę. I mogłaby ona być mottem przewodnim tegorocznego października, bo pojawiają się w nim wszystkie wyżej wymienione składniki pogodowe. Pewnie zresztą tak samo jest każdego roku, ale człowiek zapomina o tym i żyje tym ,co tu i teraz. Przeszły przez nasze okolice ulewne deszcze, pojawił się też poranny szron, gdy temperatura na polu zeszła poniżej zera stopni. A dzisiaj do tego wszystkiego doszedł drobny kapuśniaczek, chłód oraz mgła, która szczelnie spowija nasze podkarpackie siedlisko. 




   Spodziewając się, iż tak będzie przez ostatnie, dość pogodne dni wychodziliśmy na kilkugodzinne spacery z psami. Łapaliśmy blask październikowego słońca, podziwialiśmy błękit nieba, cieszyliśmy się wspaniałą aurą, wędrując po naszym jesiennym lesie, brodząc w suchych lisciach, zjezdzając na pupie po błotnistym zboczu, wdrapując się na kolejne wzgórze, patrząc w dół, w górę, za siebie i na boki...















    Przy okazji szukaliśmy też grzybów, ale poza jednym małym muchomorkiem ani jednego grzybka nie udało nam się wypatrzeć. Za to mieliśmy dużo radości z samego wędrowania oraz obserwowania radości naszych czterech psów. Chyba nigdy nie znudzi się nam patrzenie na ich harce, zwariowane gonitwy między drzewami, kopanie nor, wzajemne zaczepki i powarkiwania, wwąchiwanie się w tajemnicze zapachy ściółki leśnej, uśmiechnięte, psie pyski, gdy nawołujemy je a one lecą na łeb na szyję, który z nich prędzej przypadnie do rąk, który doprosi się o najmilszą pieszczotę. 




   Nauczyły się psiska, że na nasze spacery biegną sobie bez żadnej uwięzi, bo na początku muszą się wyszaleć do woli na łące, pognać do lasu i wykapać się w kałużach, wytarzać w liściach, porwać jakiś patyk i biec z nim tryumfalnie, wpaść na moment w gęstwinę i wypaść z niej w tumanach liści, kurzu oraz w czających się tam na nie podstępnie rzepach. Dopiero, gdy zbieramy się w drogę powrotną łapiemy Zuzię, Jacusia oraz Hipcię na smycz. Chyba nawet to lubią. Idą grzecznie do domu od niechcenia zatrzymując się jeszcze na małe siku albo wypróbowanie wody z gliniastych kałuż.




   Tylko Misia biega wolno, bo z uwagi na swoja ślepotę zawsze trzyma się blisko nas. Patrzę na nią z przyjemnością i wzruszeniem. Jak wiele umiejętności przyswoiła ta psina przez dwa lata swego życia w ciemności. Jeszcze w zeszłym roku zdarzyło jej się dobijać do drzew albo wpadać na nas z taką siłą, że omal zbijała nas z nóg. Teraz Misia dokładnie wie, gdzie rosną drzewa i omija je zgrabnie w najszybszym nawet biegu. Tylko raz podczas ostatniego spaceru wyrżnęła noskiem w pień sosny. Po chwili namysłu zrozumiałam, dlaczego tak się stało. Otóż ta sosna była sucha, martwa. Nie wydzielała wiec żadnej temperatury. Nie miała aury żywej istoty. A zdaje mi się, że Misia znakomicie właśnie tę aurę wyczuwa. Czy robi to przy pomocy powonienia czy też całkiem innego zmysłu, pozostaje dla mnie tajemnicą. W każdym razie nie wpada już jak niegdyś na nas ani na członków swej psiej rodziny. Jest tak sprawna i sprytna, że nikt obserwujący ją z boku nie poznałby pewnie, że to niewidomy pies. Siada i wystawia radosny pysk do słońca. Łapie bzyczące jej wokół głowy muchy. Przeskakuje przez pnie drzew. Czołga sie pod nimi, jesli nie ma innej rady...






   Pierwsza znajduje porzucone przez wilki albo kłusowników, sarnie gnaty. Dobrze wie, gdzie znaleźć wodę. Kopie zażarcie w poszukiwaniu nornic. Znajduje porzucone przez kogoś w lesie rękawiczki, czapki czy plastikowe butelki i niesie tryumfalnie jako wspaniałe znalezisko. A do tego wszystkiego niesamowita z niej pieszczoszka! Uwielbiam gładzić jej mięciutkie, niczym wata futerko, głaskać, przytulić, pozwalać się lizać po policzku i uchu, szeptać do niej najczulsze słowa i czuć, że ona wszystko rozumie, wszystko czuje. Gdyby była mniejsza brałabym ją pewnie na kolana, ale ponieważ to spore psisko, to na spacerach kucam przy niej a w domu klęczę albo przysiadam obok niej na kanapie. A ona natychmiast wystawia bezwstydnie do głaskania różowy brzuszek!:-) Inne psy też uwielbiają być w centrum uwagi i nieraz z Cezarym działamy na cztery ręce aby sprostać potrzebom naszej kochanej, psiej czeredki…







   Pewnie już kiedyś o tym wszystkim pisałam, pewnie juz bardzo podobne obrazki pokazywałam, ale tak jak październik podobny jest do innych październików, tak nie sposób na blogu nie powtarzać pewnych tematów, opisów i spostrzeżeń. Życie jest pasmem powtarzalności i od nas tylko zależy, czy wchłonie nas zupełnie szarzyzna codzienności, czy będziemy iść przed siebie łapiąc słońce i nigdy sie tym nie nudząc…
   

P.S. Na Nitkach losu po długim czasie ukazał się dziś mój nowy tekst. Przyszła jesień, czas zatem odkurzyć tamten blog, zobaczyć co u pajeczycy Adeli Hildegardy słychać!:-)

środa, 24 października 2018

Melodyjne nalewki…




   Napisałam wierszo-piosenkę o moich nalewkach, których przynajmniej kilka robię co roku i które w tak chłodne i wietrzne dni jak teraz miło jest wieczorami sączyć, ciesząc się ich smakami, kolorami, zapachami, zaklętymi w nich uczuciami, melodiami a przede wszystkim ciepłymi wspomnieniami...



Zimny wiatr wieje kolejny dzień
Miota liśćmi, gałęzie gnie
Więc rozpal piec i skosztuj nalewki
To rozgrzeje duszę i krew
Lśni w karafce tęczowy blask
Z pigwy, głogu, wiśni i róż
Ucieka chłód, nie śpieszy się czas
Znika troska, złych wspomnień kurz
Deszcz o szyby tłucze się w mgle
A w kominie coś tęsknie łka
Więc rozpal piec i skosztuj nalewki
Co melodią serdeczną gra
Lśni w karafce tęczowy blask
Z malin, jeżyn, miodu i bzu
Ucieka chłód, nie śpieszy się czas
Znika troska i wierny ból
Śpiewa skrami jesienny piec
Kaloryfer nuci coś w tle
Za oknem groźna wichura dmie
A Ty tęczę masz tutaj w szkle
Lśni w karafce słoneczny blask
Z tarnin, sosny, cytryny, ziół
Ucieka chłód, nie śpieszy się czas
I nie trzeba więcej już słów…



Poniżej link do podkładu muzycznego. Można sobie powyższy wierszyk do tej właśnie melodii zaśpiewać...