…Słońce i deszcz i wiatr. Dzień się budzi, noc zapada. Ta
sama zawsze znana od lat. Stara jak ziemia ballada…” śpiewał kiedyś zespół
Tender prostą, wpadającą w ucho piosenkę. I mogłaby ona być mottem przewodnim
tegorocznego października, bo pojawiają się w nim wszystkie wyżej wymienione
składniki pogodowe. Pewnie zresztą tak samo jest każdego roku, ale człowiek
zapomina o tym i żyje tym ,co tu i teraz. Przeszły przez nasze okolice ulewne
deszcze, pojawił się też poranny szron, gdy temperatura na polu zeszła poniżej
zera stopni. A dzisiaj do tego wszystkiego doszedł drobny kapuśniaczek, chłód
oraz mgła, która szczelnie spowija nasze podkarpackie siedlisko.
Spodziewając
się, iż tak będzie przez ostatnie, dość pogodne dni wychodziliśmy na
kilkugodzinne spacery z psami. Łapaliśmy blask październikowego słońca, podziwialiśmy
błękit nieba, cieszyliśmy się wspaniałą aurą, wędrując po naszym jesiennym
lesie, brodząc w suchych lisciach, zjezdzając na pupie po błotnistym zboczu, wdrapując się na kolejne wzgórze, patrząc w dół, w górę, za siebie i na boki...
Przy okazji szukaliśmy też grzybów, ale poza jednym małym muchomorkiem
ani jednego grzybka nie udało nam się wypatrzeć. Za to mieliśmy dużo radości z
samego wędrowania oraz obserwowania radości naszych czterech psów. Chyba nigdy
nie znudzi się nam patrzenie na ich harce, zwariowane gonitwy między drzewami,
kopanie nor, wzajemne zaczepki i powarkiwania, wwąchiwanie się w tajemnicze
zapachy ściółki leśnej, uśmiechnięte, psie pyski, gdy nawołujemy je a one lecą
na łeb na szyję, który z nich prędzej przypadnie do rąk, który doprosi się o
najmilszą pieszczotę.
Nauczyły się psiska, że na nasze spacery
biegną sobie bez żadnej uwięzi, bo na początku muszą się wyszaleć do woli na
łące, pognać do lasu i wykapać się w kałużach, wytarzać w liściach, porwać
jakiś patyk i biec z nim tryumfalnie, wpaść na moment w gęstwinę i wypaść z
niej w tumanach liści, kurzu oraz w czających się tam na nie podstępnie
rzepach. Dopiero, gdy zbieramy się w drogę powrotną łapiemy Zuzię, Jacusia oraz
Hipcię na smycz. Chyba nawet to lubią. Idą grzecznie do domu od niechcenia
zatrzymując się jeszcze na małe siku albo wypróbowanie wody z gliniastych
kałuż.
Tylko Misia biega wolno, bo z uwagi na swoja
ślepotę zawsze trzyma się blisko nas. Patrzę na nią z przyjemnością i
wzruszeniem. Jak wiele umiejętności przyswoiła ta psina przez dwa lata swego
życia w ciemności. Jeszcze w zeszłym roku zdarzyło jej się dobijać do drzew
albo wpadać na nas z taką siłą, że omal zbijała nas z nóg. Teraz Misia dokładnie
wie, gdzie rosną drzewa i omija je zgrabnie w najszybszym nawet biegu. Tylko
raz podczas ostatniego spaceru wyrżnęła noskiem w pień sosny. Po chwili namysłu
zrozumiałam, dlaczego tak się stało. Otóż ta sosna była sucha, martwa. Nie
wydzielała wiec żadnej temperatury. Nie miała aury żywej istoty. A zdaje mi
się, że Misia znakomicie właśnie tę aurę wyczuwa. Czy robi to przy pomocy
powonienia czy też całkiem innego zmysłu, pozostaje dla mnie tajemnicą. W
każdym razie nie wpada już jak niegdyś na nas ani na członków swej psiej
rodziny. Jest tak sprawna i sprytna, że nikt obserwujący ją z boku nie poznałby
pewnie, że to niewidomy pies. Siada i wystawia radosny pysk do słońca. Łapie
bzyczące jej wokół głowy muchy. Przeskakuje przez pnie drzew. Czołga sie pod nimi, jesli nie ma innej rady...
Pierwsza znajduje porzucone przez wilki albo
kłusowników, sarnie gnaty. Dobrze wie, gdzie znaleźć wodę. Kopie zażarcie w
poszukiwaniu nornic. Znajduje porzucone przez kogoś w lesie rękawiczki, czapki
czy plastikowe butelki i niesie tryumfalnie jako wspaniałe znalezisko. A do
tego wszystkiego niesamowita z niej pieszczoszka! Uwielbiam gładzić jej
mięciutkie, niczym wata futerko, głaskać, przytulić, pozwalać się lizać po
policzku i uchu, szeptać do niej najczulsze słowa i czuć, że ona wszystko
rozumie, wszystko czuje. Gdyby była mniejsza brałabym ją pewnie na kolana, ale
ponieważ to spore psisko, to na spacerach kucam przy niej a w domu klęczę albo przysiadam obok niej na
kanapie. A ona natychmiast wystawia bezwstydnie do głaskania różowy brzuszek!:-)
Inne psy też uwielbiają być w centrum uwagi i nieraz z Cezarym działamy na
cztery ręce aby sprostać potrzebom naszej kochanej, psiej czeredki…
Pewnie już kiedyś
o tym wszystkim pisałam, pewnie juz bardzo podobne obrazki pokazywałam, ale tak jak październik podobny jest do innych
październików, tak nie sposób na blogu nie powtarzać pewnych tematów, opisów i
spostrzeżeń. Życie jest pasmem powtarzalności i od nas tylko zależy, czy
wchłonie nas zupełnie szarzyzna codzienności, czy będziemy iść przed siebie łapiąc słońce i nigdy sie tym nie nudząc…
P.S. Na
Nitkach losu po długim czasie ukazał się dziś
mój nowy tekst. Przyszła jesień, czas zatem odkurzyć tamten blog, zobaczyć co u
pajeczycy Adeli Hildegardy słychać!:-)