Obfitujący w
dobra wszelakie ogród pochłonął nas w ostatnich dniach bez reszty. Prawie
wszystko dojrzało jednocześnie, prawie wszystko o wiele wcześniej nadaje się do
zbiorów niż w latach ubiegłych. Trwa nieustanna,
radosna i wielobarwna symfonia letniego dojrzewania. A więc zbieramy i
przetwarzamy ile się da i co się da. A i
tak wiele owoców się zmarnuje, bo nie damy rady zebrać i zagospodarować wszystkiego.
Po prostu jest tego za dużo, jak na nasze możliwości i potrzeby. W spiżarni zalega
jeszcze mnóstwo przetworów sprzed roku, dwóch a nawet i trzech lat. Co roku
obiecuję sobie, że nie będę już tak szaleć ze słoikami. I sukcesywnie
zmniejszam ilości przerabianych owoców i warzyw, lecz mimo to wciąż jest tego za
dużo. Ale nie da się nic nie robić, gdy tyle wspaniałych owoców wisi na
gałęziach, gdy tyle ich zalega na trawniku. Człowiek choćby mimochodem
podniesie, do podołka z koszuli schowa, kolejny kosz napełni. Można by oczywiście
na to machnąć ręką, ale jakoś tak przykro i głupio by marnowały się cenne dary
boże…
Mieszkamy na
Pogórzu Dynowskim już osiem lat, ale nie mieliśmy jeszcze tutaj takiej ilości
owoców. Rok temu nie było prawie wcale urodzaju. Poza czarnym bzem, który
zawsze się udaje nie miałam wówczas właściwie czego zbierać i przerabiać.
Obecny rok cechuje zachwycający i przerażający zarazem wysyp wszelkich owoców.
To nie tylko my w Jaworowie mamy problem z ich nadmiarem. Gdziekolwiek się
ruszymy dostrzegamy oblepione jabłkami jabłonie, obwieszone śliwkami śliwy, uginające
się od ciężaru klapsów i ber grusze, obsypane orzechami i brzoskwiniami drzewa
w sadach, pasące się na słodkich, fermentujących spadach osy, pszczoły, bąki i
motyle. Już w czerwcu mimo panującej wówczas suszy mnóstwo było truskawek, wiśni,
czereśni i trześni. Pełnia lata pokazuje cały wachlarz swych niezmierzonych możliwości.
Nawet drzewa, które od lat nie owocowały w tym roku pokazały na co je stać. Widzimy
jak po wsiach gospodarze grabiami zgarniają jabłka na wielkie stosy. Cześć z
nich przyda się dla zwierząt, część skrzętne gospodynie przerobią na musy,
kompoty i soki albo ususzą na zimę. Jednak przeważająca ilość jabłek wyląduje
po rowach albo na oborniku, bo nie da się zagospodarować wszystkiego. Takoż i u
nas się dzieje. I chyba nic nie można na to poradzić. Obserwując ten ogromny
urodzaj zastanawiam się, czy przyroda nie przygotowuje się na wyjątkowo
wczesną, ostrą i długą zimę. A może to
tylko kwestia postępujących stale zmian klimatycznych?
Na bieżąco objadamy się mizerią oraz leczo,
do którego wykorzystuję swoje cukinie, fasolkę szparagową, cebule, papryki i
pomidory. Opychamy się jabłkami i śliwkami. Ale to niewiele pomaga. W ogrodzie
nadal wszystkiego masa a co dzień dojrzewa więcej i więcej. Ukisiłam ogórki. Nastawiłam
kilka słojów pokrojonych jabłek na swojski ocet jabłkowy. Będzie gotowy za
kilkanaście tygodni. Ubiegłoroczny popijam o poranku razem z wodą, co podobno nie
dość, że dobre jest na obniżenie apetytu, to jeszcze dostarcza cennych witamin.
Używam też go czasem do płukania włosów, bo zmiękcza je i nadaje im blask. Ocet
wykorzystuję także do zakwaszania równych potraw (a przede wszystkim do
ulubionej przez nas botwinki!)
Całe szczęście,
że kupiliśmy na wiosnę wolnoobrotową wyciskarkę do owoców. Dzięki niej spady
jabłek przerabiamy na sok albo na cydr. Z bzu czarnego zwisającego wielkimi,
czarnymi kiściami z krzewów przy pomocy parownika robimy esencjonalny sok. Ja
się go nazbiera kilkanaście litrów będzie z czego nastawić wino w baniaku. Niestety,
coraz większy upał, ogromna wilgotność powietrza i gryzące owady sprawiają, że nie da się długo
przebywać w ogrodzie. Człowiek z miejsca oblewa się potem i szybko męczy. Wobec
tego zbiera się do koszy i wiader to, co pilnie wymaga zebrania i zmyka do
domu, gdzie jest zdecydowanie chłodniej i przyjemniej. W kuchni działamy z
Cezarym na cztery ręce. Ja myję i kroję jabłka, on wyciska je w wyciskarce a
potem zlewa sok do baniaka, gdzie bulgocze cydr. Razem obrywamy baldachy
czarnego bzu a potem je płuczemy. Czuwamy przy sokowniku i napełniamy wielki gar czarno-bordowym, pachnącym sokiem
bzowym. Cezary myje i czyści z nalepek butelki po soku pomidorowym (którym
opijaliśmy się na wiosnę, bo był w promocji) a następnie pomaga mi je napełnić,
dokręcić i wkładać do pasteryzacji. Lada chwila weźmiemy się za wyrób wina oraz
konfitur z czarnego bzu, ulubionych przez nas przetworów. Z myślą o nich
kupiliśmy mnóstwo nowych słoików, kilkadziesiąt kilogramów cukru i kilkanaście
opakowań pektyny. Jaworowa kuchnia pachnie owocami, nasze ręce są
fioletowo-brązowe od ich soku, pestki jabłek pryskają na wszystkie strony. Ledwo
przerobi się jedną partię, czas na następną. Zbiera się zatem i wnosi się kolejne
kosze jabłek, śliwek oraz bzu. Wynosi na obornik wiadra obierek i wytłoczyn po
produkcji soku. Ta sama praca co dzień od nowa. Od rana do wieczora. Kręgosłupy mocno już to czują. A trawa rosnąca jak na drożdżach co parę
dni o koszenie woła. A psy o spacer się dopominają. A w lesie właśnie pojawiły
się borowiki, gąski oraz kozaki i też przyzywają do siebie. A kolejne dojrzewające
i spadające z drzew owoce spokoju nie dają. Prawie codzienne deszcze i burze
strącają ich coraz więcej na ziemię. Śliwki zalegają fioletowym kobiercem na
trawnikach. Jest ich taki ogrom, iż nie
da się ich nie deptać. Duża ich część, niestety, zgnije. Powoli zaczynają czerwienić się późne
maliny. Dobrze, że przynajmniej nasze gruszki jeszcze nie nadają się do
zbiorów. Ich pora przyjdzie pewnie we wrześniu i październiku. Chociaż kto wie?
Skoro w tym roku wszystko jest wcześniej, to może i one przyspieszą
dojrzewanie?
Tak ogromny urodzaj zdarza się raz na wiele
lat. A więc i praca z nim związana jest i będzie w tym roku cięższa i dłuższa niż
zazwyczaj. Pogórzański ogród darzy nas serdecznym ciepłem, żywymi kolorami, boskimi
smakami i aromatami. Wdzięczni ogrodowi za to wszystko kursujemy między nim a
domem i robimy co możemy by jak najmniej z tych skarbów się zmarnowało…
P.S.1
Ucieszymy się jeśli ktoś z Was chętny byłby na jaworowe
przetwory. Podzielimy się nimi z radością! Wprawdzie mam już paru chętnych na
soki i konfitury, ale to kropla w morzu potrzeb. W sprawie ewentualnych
zamówień i cen prosimy kierować listy na naszego e-maila: wanderers147@gmail.com
P.S.2
W związku z owocowym zapracowaniem nie mam teraz kiedy odwiedzać
Waszych blogów ani pisać kolejnych odcinków „Karczmy na rozstaju dróg”. Kiedy
pojawi mi się więcej wolnego czasu będę kontynuować tę opowieść. Osobnym wpisem
poinformuję Was o tym na tym blogu.
P.S.3
W piątek obserwowaliśmy zaćmienie księżyca. Zrobiliśmy też parę fotek temu niezwykłemu zjawisku...
Pozdrawiamy Was serdecznie z letniego Jaworowa!:-))