Lato zaczęło się
na Pogórzu Dynowskim deszczowo i chłodno. A nawet jak spod grubej warstwy chmur
przebije się jakiś promień, to za parę chwil znika przegoniony przez nagły wiatr i kolejne,
ogromne okręty obłoków przemierzających nieboskłon. Specyficzny blask, który
trwa przez moment w nowy sposób oświetla przestrzeń, sprawia iż barwy stają się
jaskrawsze, wyrazistsze, zanim znowu rozmyją się w odcieniach szarości, granatu
i indygo. W mgle sprawiającej, iż nieważne stają się kontury zwyczajnego dziania
na jaw wychodzą ukryte dotąd warstwy zamyślenia, ożywają bardzo dawne nawet wspomnienia. I znowu pada, leje, mży, ciurka, kapie…Jednak
ja na to nie narzekam. Susza dość już się nam naprzykrzyła a pewnie nie raz
jeszcze tego lata dokuczy. Deszcz nie dość, że nareszcie gasi pragnienie ziemi,
to daje człowiekowi czas na inne działania i refleksje, niż te w czasie pogody, poi jego duszę.
Deszcz bywa najlepszą inspiracją do tworzenia, wymiany myśli, wejrzenia głębiej
w siebie, kluczem, który otwiera i koi duszę. Wsłuchuję się w ten życzliwy deszcz. W jego
monotonny szept, w łagodną rozmowę z wiecznością, w wołanie kropel bębniących uparcie
o parapety, o ważnych sprawach opowiadających. Niepogoda pozwala spojrzeć inaczej na świat
poprzez zapłakane szyby Podziwiam
zmienny pejzaż malowniczych chmur oraz monolityczną metaliczność nieba, które skrywa
swoje tajemnice a zbliżyć się do nich można chyba tylko snem, piosenką albo wierszem…
Siąpi, pada, deszczem gada przestrzeń,
ziemia, serce
Strugami płyną w poszumie myśli i pragnienia
Wzgórza i doliny w deszczowej piosence
Gotując ulubioną w tym roku przez nas zupę z botwinki
słucham deszczowych piosenek. Tych z dawnych lat i współczesnych. Wszystkie mi się podobają.
Wszystkie mają w sobie to coś, co lubię – zamyślenie, nostalgię, delikatność, spokój,
tęsknotę. Tytuł tego posta, jest jednocześnie tytułem jednej z najmocniej
wpadających w ucho i serce piosenek Korteza, współczesnego poety i kompozytora,
który swoją niebanalną, pełną refleksji twórczością zwraca mi wiarę w możliwość
zaistnienia czystego piękna w dzisiejszej przeżartej komercją i tandetą masowej
rozrywce.
Wyjdź ze mną na deszcz,
podnieś głowę,
nie bój się.
Weź głęboki wdech,
niech swobodnie spływa z rzęs...
Wyjdź ze mną na deszcz,
niech nam gęsto spływa z rzęs.
Weź głęboki wdech,
podnieś głowę,
nie bój się....
podnieś głowę,
nie bój się.
Weź głęboki wdech,
niech swobodnie spływa z rzęs...
Wyjdź ze mną na deszcz,
niech nam gęsto spływa z rzęs.
Weź głęboki wdech,
podnieś głowę,
nie bój się....
Mam kilka dobrych wspomnień związanych z
deszczem…Na przykład takie…
Są lata osiemdziesiąte. Socjalistyczna
szarość i pustka w sklepach. A tymczasem moja rodzina niedawno wprowadziła się do
małego domku między lasem i parkiem. Po wieloletnim bytowaniu w ciasnym,
dwupokojowym, ulokowanym w bloku z wielkiej płyty mieszkaniu na śląskim, robotniczym
osiedlu, ogromnie cieszyliśmy się tym nowym miejscem do życia. Każdy krok,
każde słowo wyraźnie było słychać w tej niezagraconej jeszcze niczym
przestrzeni. Koniecznie czymś ją trzeba było umeblować a tak trudno było zdobyć
cokolwiek…Wówczas jakaś dobra znajoma dała mojej mamie telefoniczny cynk, iż w
pobliskich Siemianowicach w dużym, osiedlowym sklepie na peryferiach rzucili
właśnie dywany. Tak się wtedy mówiło „rzucili”. Polowało się wówczas na jakiekolwiek
dostawy towaru. Stało się godzinami w kolejkach, często nie mając pojęcia, co
rzucą. Czasem przekazywało się pocztą pantoflową cenne wieści o tym co i gdzie
można kupić. I kupowało się cokolwiek, nie wybrzydzając. Ucieszone wsiadłyśmy z
mamą do autobusu i pojechałyśmy po wymarzony dywan. Był bardzo ciepłe, letnie przedpołudnie. Wyglądu samego dywanu już dzisiaj nie pamiętam. Pamiętam jednak, że gdy
wytaszczyłyśmy go z autobusu niosłyśmy go we dwie na ramionach powoli przemieszczając
się asfaltową, śródleśną dróżką w kierunku naszego oddalonego o dwa kilometry
domu. Dywan okazał się bardzo ciężki, więc często zatrzymywałyśmy się by
odpocząć, przysiąść na drewnianej, pomalowanej na zielono ławeczce, odetchnąć.
A potem znowu ruszałyśmy w drogę. Dwie kobiety z dywanem, niczym „Dwaj ludzie z
szafą” z filmu Polańskiego. Leśna dróżka była pusta o tej porze. Nikt nas nie
mijał. Cała zielona przestrzeń należała tylko do nas, dwóch upartych siłaczek.
Idąc śpiewałyśmy sobie marszowe piosenki, żartowałyśmy, zadowolone z siebie i z
tej niesionej na ramionach niespodzianki, którą miałyśmy wkrótce zamiar
ucieszyć resztę rodziny. Nagle, ni stąd ni zowąd zaczął padać deszcz. Ogromne
krople padały na nasze rozgrzane głowy, na spocone twarze, na asfalt i
przydrożne brzozy. Przyśpieszyłyśmy kroku. Nasiąkający szybko dywan stał się
jeszcze cięższy. W końcu zaczęłyśmy biec. Coraz szybciej i szybciej. A opanował
nas przy tym nie wiadomo czemu jakiś wariacki chichot. Biegłyśmy i śmiałyśmy się
jak szalone. A potem jeszcze śpiewałyśmy refren bardzo popularnego w tamtych
czasach przeboju grupy Pod budą pt. „Bardzo smutna piosenka retro”.
„… Kap, kap płyną łzy
w łez kałużach ja i Ty
wypłakane oczy
i przekwitłe bzy.
Płacze z nami deszcz
i fontanna szlocha też
trochę zadziwiona
skąd ma tyle łez…”
w łez kałużach ja i Ty
wypłakane oczy
i przekwitłe bzy.
Płacze z nami deszcz
i fontanna szlocha też
trochę zadziwiona
skąd ma tyle łez…”
Ale nam
absolutnie nie było smutno. Przemoczone do nitki, rozśpiewane zapomniałyśmy
zupełnie o zmęczeniu. Opętane magią ciepłego deszczu radośnie przemierzałyśmy
las niczym dwie, beztroskie dziewczyny. Młoda, śliczna, czarnowłosa, zupełnie zdrowa jeszcze mama i ja, nieśmiała
zazwyczaj nastolatka w okularach, która nic jeszcze o życiu nie wiedziała. Wieczność otulała nas swoim życzliwym
ramieniem a żaden smutek ani najmniejszy cień rozstania jeszcze nie zagrażał. Dzięki niezwykłym czarom letniej
ulewy bardzo szybko dotarłyśmy do domu…Mokre, ale szczęśliwe. Tylko zmoczony
dywan trzeba było potem długo suszyć…
Wyjdź ze mną na deszcz, drogi czytelniku i
szepnij mi, jakie są Twoje ulubione piosenki o deszczu? Która z nich wzrusza
Cię szczególnie? A która kojarzy Ci się z jakimś niezapomnianym momentem w Twoim
życiu…?