Strony

czwartek, 4 maja 2017

Smalec...




  Cezary gotuje… 

   Napisałem "gotuje" i do teraz nie wiem czy smalec można ugotować. Różne określenia próbowałem odnośnie jak: smażenie, pieczenie, wygrzewanie, wyciskanie, wypiekanie i wiele innych. Tłuszcz wytapia się w tym konkretnym przypadku, podobno. W końcu doszło do mnie. Z brzucha usuwa się przez nie jedzenie smalcu i tym podobnych smakołyków. Wagę gubi się i ciekaw jestem kto znajduje, bo przecież w przyrodzie nic nie ginie. Polecam nie chodzić za takimi osobnikami. Zgubiona waga to nie sto złotych, na które liczymy. Przestałem chodzić za okazałymi osobnikami i liczyć na szczęście. I od wielu lat powoli chudnę. Powoli!
   Normalnie w porze prawie już letniej odmawiamy sobie dopieszczania się smalcem. Ciągle mamy nadzieję, że ktoś kto idzie za nami znajdzie naszą „wagę” uzyskaną w czasie zimowym i zwyczajnie przywłaszczy ją sobie. Na zdrowie.
   Ale stało się! Już niedługo będziemy witać honorowego gościa. Sam tata Olgi zmierza w odwiedziny. Długo wyczekiwany, ale w końcu pojawi się w naszych progach i pozostanie z nami ponad miesiąc. Popłoch zapanował w naszym obejściu. Generalne porządki. Sprzątanie, mycie okien, wielokrotne odkurzanie, przestawianie gratów, by jak najlepiej powitać teścia. 


   Nawet psy zostały wyczesane i od jakiegoś czasu tłumaczymy im, że gość to gość i nie wypada warczeć i pokazywać zębisk. Może nie będzie źle, bo nasze psiaki nie lubią tylko złych ludzi, a w szczególności pijaków. A teść to uosobienie dobroci, co też Olga dostała w prezencie po rodzicach.
   Jego jedynym życzeniem było: proszę naszykować smalcu, albowiem to zięciowski smalec był najlepszy jakiegom w życiu jadł! Tutaj Ola przeczytawszy, co napisałem dopowiedziała, że tata zamówił sobie u niej jeszcze jeden wyjątkowy smakołyk – grzybowiki, czyli litewskie pierogi smażone z grzybami. No cóż, gościowi nie odmawia się. Smalec będzie gotów już na powitanie miłego gościa a pierogi Olga obiecuje ulepić nie raz i to w ilościach hurtowych! Wszak grzybów u nas w bród! Naprawdę chcemy, by ojciec Oli czuł się u nas dobrze a jeśli możemy mu dogodzić kulinarnie, to tylko nam się z tego cieszyć. A w ogóle, to bardzo lubię, jak przyrządzone przez Cezarego potrawy smakują. A mogłem zostać kucharzem i uszczęśliwiać ludzi. Może w następnym życiu po reinkarnacji?
   Dzisiaj zrobiliśmy przygotowawcze zakupy. Żeby zrobić dobry, zięciowski smalec należy kupić: dwa kilogramy słoniny(najlepiej grubej), kilogram podgardla, z kilogram cebuli i tanią kiełbasę, najlepiej polską zwyczajną. Słoninę, podgardle i kiełbasę kroję w mniej więcej kostki i wrzucam do rondla. Wytapiam do momentu, kiedy kostki zaczynają brązowieć. Oczywiście musi być to powolny proces, by nie przywierało do dna. Na osobnej patelni smażę pokrojoną w paski cebulę. Dodaję na wpół gotowe skwarki i smażę, aż do zbrązowienia. Jeśli chcę, by zapach cebuli dominował, to przypalam ją, co nieco. Rzecz gustu. W kolejnym etapie mieszam wszystkie składniki i przez chwilę podgrzewam w rondelku. Jeśli ktoś lubi trzaskające skwarki, to cały proces wytapiania należy wydłużyć. Osobiście lubię ogromniaste skwarki i nie do końca wysmażone. W tak przyrządzonym smalcu są prawie same skwarki i niewiele tłuszczu. Na chlebie wyglądają wspaniale. Do tego kiszone ogórki z naszej spiżarki. Mniam!





   Podczas gdy ja szykowałem smalec Olga wybrała się z psami na spacer. Długo jej nie było, ale na szczęście zdążyła wrócić przed burzą. A ledwo weszła do domu zaczęła węszyć i szperać po lodówce a w końcu pisnąwszy, że jest głodna jak wilk bez zbędnych ceregieli pożarła kilka kromek świeżego chleba z gorącymi jeszcze skwarkami i ociekającą tłuszczem cebulą. Potem dała mi smalcowatego buziaka i oznajmiła, że jej tata będzie wniebowzięty, jako i ona jest w tej chwili! Wiedziony jej przykładem także skonsumowałem kilka kromek z gorącym, niezwykle wonnym specjałem. Och! To stanowczo za dobry smalec, istnieje bowiem obawa, iż do sobotniego przyjazdu naszego gościa w garnku widać już będzie dno…I co wtedy?!:-)