Był sobie dom. Jest gdzieś nadal. Całkiem
blisko. Mały, ale jednocześnie przestronny. Podobny do wielu innych, ale
odrobinkę jednak odmienny. Swojski i znajomy a troszkę jakby nierealny. Ze snu,
czy z marzenia pochodzący. Stojący na skraju cywilizacji i dzikiej natury.
Łączący je w sobie zrozumieniem i miłością. Wyrastający na styku rzeczywistości
i pragnienia. Niełatwo doń trafić, ale przecież coś podpowiada jak tam dojść.
Za sercem. Za przeczuciem. Za tęsknotą. Za dziecięcym, niewinnym zajączkiem,
tańczącym wytrwale po ścianach codzienności.
W tym domu gospodarze żyją swoim zwykłym,
ale i niezwykłym życiem. Pracują. Cieszą
się. Wygłupiają jak dzieci. Martwią się czymś mocno i nieraz długo milczą ze
zwieszonymi smętnie głowami. Wyglądają wtedy jak brzozy, które wicher przygiął
do ziemi a mróz potem na długo tak uwięził. Muszą coś zrozumieć. Muszą odtajać
i znowu usłyszeć DOBRO oraz WIARĘ. Bo przecież uczucia płyną cały czas żyłami i
tętnicami domu. Kto umie się wsłuchać w jego tętno ten rozumie, ten wie…
Dom szemrze głosami przeszłości,
teraźniejszości i przyszłości. Najlepiej słychać to podczas przyjęć, na które
zlatują się ptaki wędrowne z całego świata. Niektóre dostrajają się do
pulsujących tu dźwięków. Inne pozostają w cieniu. W ciszy i skupieniu próbują
poznać mowę domu i odnaleźć w sobie jakieś odbicie. Dom widzi je i otula
ciepłym oddechem. Zaprasza, aby odpoczęły w jego bezpiecznych zakamarkach. A one
odwdzięczają się ufnym kwileniem. Opowieścią z dalekich krain albo z bliskich
zakątków spełnień i niespełnień.
Dom uwielbia gości. Pragnie opowiadać im swe
historie. Wyprawiać dla nich przyjęcia. Otwierać tajemne skrytki. Sięgać nawet
do samych fundamentów albo zahaczać o więźbę dachową. Nie ma dla domu żadnych
ograniczeń. Jest wolny w mnogości swych uczuć. W swobodzie ich wyrażania. W
szeptaniu o tym, co dla niego ważne. We wczuwaniu się w szepty odwiedzających
go przybyszów. I taką samą wolność ceni u swoich gości. Ich odwagę.
Nietuzinkowość. Prawdę. Szczerość. Łut szaleństwa (bo dom czasem wzlatuje, jak
chatka Dorotki z krainy Oz, a wówczas wzlecieć razem z nim mogą wszyscy, którzy
mają ochotę znaleźć się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co).
Gospodarze domu zapraszają do posiedzenia na
najwygodniejszych ławach. W cieniu albo w słońcu. Jak kto lubi. Zachęcają do
częstowania się tutejszymi smakołykami. Proste to jadło, ale zdrowe. Nic
sztucznego ani barwionego tu nie znajdziesz. W menu jest uczuciowość,
wrażliwość, ufność, zrozumienie, dobre słowa, zamyślenie, wspomnienie, wzruszenie,
pełna znaczeń cisza, radosny uśmiech, łzy…
Na stole są orzeźwiające napoje i gorące,
ziołowe herbaty. Lekkie przekąski i solidne dania. Nikt nie wyjdzie stąd
głodny.
Nikt nie wyjdzie pominięty. Dom ma tę
właściwość, że widzi wszystko i na uczuciach każdego gościa zależy mu tak samo.
Podpowiada gospodarzom, komu należy się więcej uważności, kto łaknie bycia w
centrum uwagi a kto woli pozostać w cieniu. Kto wpada na chwilkę a kto rozsiadł
się na dłużej. Każdy może stąd odejść z darem DOBREGO SŁOWA.
Jedyne, czego dom nie rozumie, jedyne, co
dom boli, to goście, którzy wchodzą i wychodzą a jakby ich wcale nie było. W
czapkach – niewidkach. W cichostępnych butach. Zdają się niczym żarłoczni
poszukiwacze fast foodów. A może to wytrawni łowcy sensacji? Detektywi węszący za skisłym smakiem,
fałszywym słowem, niedomykalną zastawką serca…Gapie, którzy zajrzą tu, zajrzą
tam a chłód mają w duszach. Może i chcieliby odtajać, ale nie potrafią zaufać
uczuciom, wyjąć z oczu kawałka zaczarowanego lustra. Bywa, iż posznupią po
tajemnych szufladach, szukając, czego nie zgubili. Pogrzebią nawet w workach ze
śmieciami, chcąc dogrzebać się do kropli ukrytego tam dziegciu. A nie
znalazłszy niepocieszeni są i zdegustowani. Przez chwilę nerwowo pokasłują. A
potem razem z innymi, tymi otwarcie korzystającymi z gościny domu, jak gdyby
nigdy nic skosztują najlepszych dań z stołu. Napiją się najsłodszych,
najbardziej czarodziejskich trunków. Owioną ich zapachy deserów i ciast. Aromaty
swojskich nalewek i win. Powiewów z nad pobliskich łąk i lasów. Połaskoczą ich
przyjazne wiatry w kominie tańczące. Pogłaszczą pohukiwania ukrytego na strychu
echa. Rozśmieszą nawet dziecinne rymowanki trzpiotnych duszków zamieszkujących
podwoje domostwa. I nic. I nadal niczego ci dziwni goście nie rzekną. Miny mają
jak zawsze nieprzeniknione. Jak kontrolerzy z Izby Skarbowej. Jak wizytatorzy
podczas ważnego egzaminu.
Wchodzą jakby ukradkiem. Otoczeni nieprzenikalną zmysły zasłoną.
Schowani za wygodnym pozorem. I wychodzą nasyciwszy się pokątnym patrzeniem,
nie uścisnąwszy nawet gospodarzom dłoni, dom zostawiając w zdumieniu,
niezrozumieniu, przykrości…Bo dom nie wie, nie rozumie potrzeb i odczuć tych
dziwnych gości. Czy jest w nich łut życzliwości dla domu? Czy tylko obojętność?
A jeśli obojętność, po co więc wciąż dom odwiedzają? Znikają, jakby ich wcale
nie było. Jakby duchami, widziadłami jeno byli…Nie uśmiechną się nawet. Nie
powiedzą – dziękuję za miłą gościnę. Nie zawołają śmiało, iż dania tu serwowane
całkiem są nie w ich guście i wobec tego odwiedzają dom po raz ostatni. Milczą uparcie. Nic
zdecydowanego w nich nie ma. Ot. Krążą niczym ćmy wokół lampy. Wciąż i wciąż.
Szukając bólu, pocieszenia, światła, ukrócenia własnych lęków, zagłuszenia
niepokojów czy oddalenia na moment zwykłej, wyniszczającej, codziennej nudy…
Dom wie, iż wielu z nich jest po prostu zbyt
nieśmiałych by przyłączyć się do rozmowy przy stole. Dla niektórych z nich SŁOWO, to zbyt wielka
bariera. Ale dom bezustannie oswaja ich łagodnym szeptem, cierpliwym
słuchaniem, ciepłym uśmiechem, cienistym schowkiem między gromadzonymi gratami
i zabawkami, między ogrodem a warzywnikiem. Jest jak gitara, na której strunach
przy minimalnym wysiłku można zagrać pełną gamę – jeśli się tylko chce, jeśli
się przemoże w sobie tę niemoc, stłucze tę zbędną przecież skorupę nabytych
ograniczeń i stereotypowych uprzedzeń…Dom wciąż ma nadzieję, iż
dziwni goście wreszcie przemówią…
Witajcie, drodzy, blogowi goście! Wasza
obecność jest dla mnie ważna. Cieszę się każdym Waszym słowem. Doceniam to, że
przychodzicie tutaj i towarzyszycie nam w naszych smutkach, radościach,
niepokojach, westchnieniach…
Witajcie, drodzy goście! Tak właśnie
mogłabym zatytułować każdy nieomal post, który umieszczam na tym blogu. Bo
piszę, bo piszemy z Cezarym dla siebie, ale i dla Was. Dla Was, którzy
odwiedzacie to miejsce i szukacie tu odpoczynku, oddechu, zrozumienia,
bliskości, uśmiechu…I dla nas – żeby chwila nie przepadła. Żeby można było
zajrzeć tu po latach i westchnąć. Acha! Tak to właśnie było! Dobrze, że
pisaliśmy bloga. Inaczej wszystko zniknęłoby we mgle zapomnienia, unifikującej
wszystko codzienności…
Jest taka chwila, gdy publikuję nowy post a
on po jakimś czasie staje się widoczny dla wszystkich. Widzę wówczas, że gromadnie
zlatują się na mojego bloga ptaki ze wszystkich stron świata. Nieraz jest to
cała chmara ptasząt. Zidentyfikowanych i niezidentyfikowanych. I tylko kilkoro
z nich odważnie zaśpiewa. Otwarcie daniami z naszego stołu się poczęstuje.
Tylko kilkoro myśli swe i uczucia ujawni. Reszta odleci, odleci…Jak zwykle. Nie
wiadomo gdzie. Nie wiadomo, z jakimi odczuciami.
Zostajemy my, gospodarze bloga. My –
autorzy, którzy lubimy pisać i szczerze wyznajemy – lubimy być czytani. A także komentowani, bo
komentarze to komunikacja między nami. To jak zasiadanie przy wspólnym stole i
spojrzenie prosto w oczy. Szczera rozmowa. Docenienie tego, co piszemy.
Nagroda.
Jesteśmy tu. Zapraszamy Was serdecznie w
nasze progi. Wciąż i wciąż.
A czas płynie…Za
chwilę los, czas, przeznaczenie albo głupi przypadek sprawić może, że zniknie
znana nam wszystkim rzeczywistość. Potłucze się jak lustro. Odpłynie w siną
mgłę. Więc póki jesteśmy – serdecznie zapraszamy w nasze progi.
I jak zawsze z życzliwym uśmiechem witamy Was
w naszym blogowym domu. Czym chata bogata, tym rada.
Kogo mamy
zaszczyt dzisiaj gościć?