Ponieważ w walce z chwastami na moim
warzywniku poległam na całej linii chodzę tam już tylko po to by zrywać ogórki,
pomidory, fasolkę, szczypiorek, cukinie i inne warzywa, którym jakoś totalne zachwaszczenie
nie przeszkadza. Nie mam już siły w taki upał prażyć się na polu. Wszystko, co
żyje przecież chowa się do cienia albo wody. Kury siedzą w wigwamie, lub pod wielkimi krzewami czarnego bzu. Zagrzebują się w piasku albo
w popiele z ogniska, chłodząc w ten sposób brzuszki i pozbywając się przy
okazji pasożytów. Kozy nosa nie chcą ze stajni wystawiać. Tam mają chłód i
przewiew, jednak paskudne gzy nawet w drewutni je dopadają, wobec czego kozule
zirytowane pobekują i podskakują nerwowo, chcąc odgonić bzyczących intruzów. Na
pociechę przynoszę im więc świeżego siana, suchych bułek albo gałęzi do skubania a Cezary
spryskuje je wyprodukowanym przez siebie ziołowym specyfikiem odstraszającym owady.
Ale nadal meczą! Widać lubią!
Takie gorące, jak ostatnio dni świetnie
nadają się do zbierania ziół. A ponieważ
łąk wokół mnie dostatek wybieram się często na wędrówki po nich. I zawsze
wypatrzę coś ciekawego. A to kwiatek, a to ziele, a to jakiegoś ładnego owada
czy też inny widok godzien uwiecznienia aparatem fotograficznym. Przy drogach dojrzewają już krzewy kaliny. W ogrodzie natomiast pięknie kwitną teraz
nasturcje, groszki pachnące i malwy. Wielka obfitość w tym roku skrzypu
polnego, wrotyczu i dziurawca. Widać też na ugorach wonną, liliową macierzankę.
Wszystkie zebrane zioła suszę potem na gorącym strychu a po mniej więcej trzech
dniach chowam do papierowych torebek albo do małych powłoczek na poduszki.
Zaczął się czas intensywnego przetwarzania
warzyw i owoców. Robię kompoty, dżemy, przeciery i sosy. Kiszę
cukinie w wielkich słojach. Maceruje się od kilku tygodni nalewka na kwiatach czarnego bzu.
Jak się kisi cukinie? Tak samo jak ogórki! Czyli przegotowaną, osoloną i ostudzoną woda zalewa się pokrojoną w grube kawałki, nieobraną cukinię. Dodaje się sporo kopru, czosnku, kawałek razowego chleba i zostawia w spokoju na około trzy dni (przykrywa się słoje kawałkiem jakiejś tkaniny, szmatką czy serwetką żeby miały w czasie kiszenia dostęp powietrza). Większość tego dobra zjadamy na bieżąco a jak mamy nadwyżkę to pakuję ukiszoną cukinie wraz z zalewą w mniejsze słoiki i pasteryzuję kilkanaście minut w temperaturze. ok. 90 stopni. Dokładnie tak samo przyrządzam jesienią dynie. Można też to robić z kabaczkami i patisonami.
Jak się kisi cukinie? Tak samo jak ogórki! Czyli przegotowaną, osoloną i ostudzoną woda zalewa się pokrojoną w grube kawałki, nieobraną cukinię. Dodaje się sporo kopru, czosnku, kawałek razowego chleba i zostawia w spokoju na około trzy dni (przykrywa się słoje kawałkiem jakiejś tkaniny, szmatką czy serwetką żeby miały w czasie kiszenia dostęp powietrza). Większość tego dobra zjadamy na bieżąco a jak mamy nadwyżkę to pakuję ukiszoną cukinie wraz z zalewą w mniejsze słoiki i pasteryzuję kilkanaście minut w temperaturze. ok. 90 stopni. Dokładnie tak samo przyrządzam jesienią dynie. Można też to robić z kabaczkami i patisonami.
Cezary też nie próżnuje. A to z kosiarką biega
po ogrodzie, bo trawa przy tej wilgoci powietrza rośnie jak zwariowana. A to
drzewa do palenia na zimę natnie. A to traktorek naprawi. A to nowy kawałek betonu przy budynku
gospodarczym wyleje. Ostatnio, między jedną a drugą burzą wykonał piękny
stół, jako komplet do ławy, kiedyś już na blogu pokazywanej. Widzę, iż
stolarska robota sprawia mu mnóstwo przyjemności, choć w jej trakcie nieraz
przeklnie szpetnie, gdy coś mu nie pasuje albo gdy się jakieś narzędzie gdzieś
zagubi. Ale po wykonaniu dzieła dumny i zadowolony z siebie wciąż doprasza się
o pochwały. Zachwycam się, ile tylko mogę a on uśmiecha się popalając papierosa
i planuje już następne przedsięwzięcia.
A ponieważ siedzisk i stołów u nas teraz dostatek, to i miłych gości jest gdzie posadzić a korzystając z obfitości warzyw czymś dobrym poczęstować. W takie upały zresztą to nie jedzenie, ale picie jest najważniejsze. Gotuję więc nieomal codziennie wielki gar kompotu ze śliwek, porzeczek czy jabłek. Robię napary z mięty, lipy i rumianku. Rozcieńczam sok z czarnego bzu. A jak już widać dno w dzbanie ze słodkim napojem zawsze jeszcze zostaje pyszna, zimna woda ze studni. Popijam ją zresztą od rana zamiast kawy czy herbaty. To mi dobrze robi na trawienie i chudnięcie przy okazji.
A ponieważ siedzisk i stołów u nas teraz dostatek, to i miłych gości jest gdzie posadzić a korzystając z obfitości warzyw czymś dobrym poczęstować. W takie upały zresztą to nie jedzenie, ale picie jest najważniejsze. Gotuję więc nieomal codziennie wielki gar kompotu ze śliwek, porzeczek czy jabłek. Robię napary z mięty, lipy i rumianku. Rozcieńczam sok z czarnego bzu. A jak już widać dno w dzbanie ze słodkim napojem zawsze jeszcze zostaje pyszna, zimna woda ze studni. Popijam ją zresztą od rana zamiast kawy czy herbaty. To mi dobrze robi na trawienie i chudnięcie przy okazji.
No właśnie, co z moim chudnięciem? Powoli,
ale od przodu! Jemy z mężem same zdrowe rzeczy. Własne warzywa i owoce to
podstawa naszej diety. Na mięso nadal nie mam ochoty (bo Cezary czasem jednak
się skusi na jakąś wędlinę). Ważę o osiem kilogramów mniej niż niecałe dwa
miesiące temu. Czuję się bardzo dobrze. Nie mam wrażenia, iż się czegoś
wyrzekam, bo nie chodzę głodna a jak mam ochotę na coś słodkiego, to po prostu
chrupię jabłko czy parę śliwek. Kiedy znowu przekąsiłabym coś ostrego i wyrazistego przyrządzam cukiniowe
leczo, duszę grzybki z cebulką, czy po prostu zjadam kawałek chleba razowego z
pomidorem i czosnkiem. Miałam też parę razy smaka na loda lub jagodziankę, ale
zjadłam te słodkości bez wyrzutów sumienia, bo przecież lato jest także i po
to, by sobie takie drobne, niewinne przyjemności sprawiać. No a najbardziej
mnie cieszy, iż znowu wchodzi na mnie mnóstwo ciuchów, które wciśnięte były
dawno temu na samo dno szafy bez nadziei na ujrzenie światła dziennego.
Cezary powiada, że odmłodniałam i więcej mam w
sobie energii oraz optymizmu. Słysząc takie pochwały z jego ust (a wcale nie
tak skłonny do ich wypowiadania jest mój niedobry małżonek) czuję się jeszcze
bardziej uskrzydlona i cały świat porwałabym w ramiona z radości. Zamiast tego
jednak lecę kozom świeżych gałęzi do pobliskiego młodniaka naciąć albo do warzywniaka by pomidorów i cukinii na leczo przynieść. Innym razem znowu pędzę
w lasy albo na łąki i pola, żeby znowu coś okiem aparatu fotograficznego upolować, światem
pełnym kolorów oraz miodowo-kwietnych aromatów się zachwycić i zanucić tę
cudną, nie odstępującą mnie od dłuższego już czasu piosenkę napisaną do muzyki z filmu „Noce i dnie”…
„Nim las,
nim kłos,
nim noc dojrzeje,
ktoś wygra los,
ktoś porzuci nas.
Nasz dom,
nasz ląd zniknie gdzieś,
odpłynie w dal biała wieś,
będziemy snem, zorzą zórz, morskim dnem i gwiazdą.
Pokochaj mnie z całych sił,
pokochaj mnie na sto lat.
Pokochaj mnie, jakbyś był
tak młody, jak był dawniej świat.
Już zielenieje sad po burzy, nim roztopimy się w
podroży.
Ty kochaj mnie od nocy, do nocy, aż po noc.
Nim kłos,
nim las,
nim noc dojrzeje,
masz jeszcze czas,
by pokochać mnie.
Bo jak to jest,
jak to tak,
że więdnie bez, cichnie ptak,
zegary tak śpieszą się,
biegną dnie i noce.
Pokochaj mnie, lesie mój,
kochajcie mnie, ranne mgły,
darujcie mi biały strój,
tak mało już nocy i dni.
Znów zielenieje sad po burzy,
nim roztopimy się w podroży,
ty kochaj mnie od nocy, do nocy, aż po noc…”