Mknęłam przed siebie w zawrotnym tempie
unoszona w warkotliwym, ogromnym pojeździe swego nowego przyjaciela – pana ze
wsi. Z radością wysunęłam się z jego teczki i wlazłam na okno, by z ciekawością
obserwować widoki. Kiedy tylko opuściliśmy rozdźwięczane klaksonami, warkotami
i zgrzytami miasto wyjechaliśmy na prostą, porośniętą z obu stron wielkimi
drzewami jasną drogę. Rozglądałam się z przyjemnością dookoła, słuchając razem
z kierowcą miłej muzyczki nadawanej właśnie z migotliwego radyjka
samochodowego. Mężczyzna odprężony i zadowolony podśpiewywał sobie coś pogodnie
pod nosem. Ja, jako że śpiewać nie umiem słuchałam tylko jego nucenia, ciesząc
się wspólną, radosną podróżą.
Po mniej więcej pół godzinie krajobraz się
zmienił i zaczęliśmy zawiłymi serpentynami wjeżdżać w teren górzysty. Zaparło
mi dech ze zdumienia! Nie wiedziałam, że świat jest tak wielki i urozmaicony!
Spoglądałam w dół i widziane tam przepaści przyprawiały mnie o ścisk żołądka. Gwałtownie
zachciało mi się pić i żałowałam, że w pojeździe nie ma ani kropli wody.
Postanowiłam przespać to pragnienie i zwinęłam się w kłębek na tylnym
siedzeniu, wciskając się tam w maleńką dziurkę.
I tak pół śpiąc, pół czuwając słuchałam
rozmowy telefonicznej mego kierowcy, którą prowadził wspinając się swoim
autkiem coraz wyżej i wyżej.
- Słuchaj,wszystko załatwiłem i
wracam już do domu. Co mam kupić? – zapytał, obserwując z zachwytem bociana
kołującego nad polami.
- Tak, tak owies
to wiem. A co dla nas? Chleb? Dobrze, kupię!
- A Ty wiesz Zosiu,
że już bociany przyleciały? No to chyba nareszcie wiosna przyszła i zagości u
nas na dobre! – zaśmiał się a potem cmoknął w słuchawkę i skończywszy rozmowę
znowu zaczął sobie coś nucić.
Obudziło mnie na
dobre gwałtowne zatrzymanie się samochodu pod jakimś szarym budynkiem w
miasteczku, gdzie podążył zaraz mój kierowca, aby wyjść stamtąd po chwili z
wielkim worem, taszczonym z wysiłkiem na plecach. Władował ów wór z tyłu
pojazdu i zamierzał znowu ruszyć w dal, gdy wtem ktoś go zawołał. Na ławce, z
boku sklepu siedziało dwóch podejrzanie wyglądających mężczyzn. Obaj mieli
brudne, pochlapane farbą ubrania oraz dziwnie szkliste spojrzenia.
- Panie, a
podejdź pan ino do nas! – wychrypiał wyższy z nich, cechujący się ponadto
wyjątkowo długim, czerwonym nosem osobnik. A drugi, niski i gruby zarechotał
rubasznie i dał tęgiego kuksańca tamtemu.
Ciekawa rozwoju
wydarzeń, szybko wskoczyłam za kołnierz memu przyjacielowi i już po chwili
podróżowałam wygodnie w kierunku ławki.
On szedł z wyraźnym ociąganiem i nie dziwiłam mu się wcale, gdyż tamci
nie wzbudzali zaufania ani na jotę.
- A co to już pan
znajomych nie poznaje?! – zawołał ten wysoki i chwiejąc się na nogach wstał, by
podać na powitanie dłoń nadchodzącemu mężczyźnie.
- A rzeczywiście
nie poznałem – tłumaczył się wyraźnie niechętny temu spotkaniu człowiek – Śpieszę się do domu i dlatego nie zwróciłem
na panów uwagi.
- A z wylewek w
domu zadowolony? – zabełkotał grubas, śliniąc się przy tym obrzydliwie.
- Bardzośmy się
przecież starali dobrze robotę zrobić! A litra pan na koniec nie postawił! A
wiecha przecież musi być! – beknął wyższy z wyrzutem i znowu siadł na ławce.
Spojrzałam na
minę mego przyjaciela. Widać było, że mnóstwo uczuć w nim walczy i bardzo
chciałby powiedzieć coś ostro, ale z wrodzonego poczucia taktu milczał. Pogłaskałabym go za uchem, ale by się pewnie jeszcze bardziej zdenerwował. Ludzie czasami dziwnie reagują na mój dotyk!
- Dwa tygodnie
spędziliśmy u państwa, to by się i popitka jakaś należała! A w ogóle, to my tam
do pana dzisiaj przyjedziemy i się razem napijemy. Dobrze będzie? – nalegał
znowu grubas i znowu dał kuksańca tamtemu.
- Panie Waldku, w
domu to żona by była niezadowolona. Najlepiej jak teraz coś panom postawię.
Tylko nie wiem, czy w tym sklepie mają – wykrztusił w końcu nagabywany
mężczyzna i widać było, że robi wszystko by tylko odczepić się od tych typków.
Aż mi się go zrobiło żal. Przecież jeszcze
parę minut temu był taki wesoły i beztroski. A teraz biedak oddychał ciężko i
pewnie żałował, że tu w ogóle po ten worek zajeżdżał. Kłapnęłam gniewnie szczękami. Chętnie dziabnęłabym tamtych dwóch, to by pożałowali, że przyzwoitego człowieka tak męczą!
- To co kupić? –
zapytał jeszcze na odchodnym
- Jak to co?
Czystą! – jak jeden mąż zawołali tamci radośnie i znowu beztrosko beknęli.
Mężczyzna wstąpił
do sklepu spożywczego. Nabył upragnioną butelczynę i podał tym dwóm, żegnając
się z nimi serdecznie.
- Ale, ale! –
ryknął grubas – Musi się pan z nami chociaż po kusztyczku napić! No chyba, że
gardzi pan naszym towarzystwem!
- No dobra,
wypiję jednego i jadę, bo się tam żona o mnie martwi! – jęknął mój przyjaciel i
bez najmniejszego entuzjazmu opróżnił przechodni kieliszek. Potem pośpiesznie
opuścił pijaków a ja oddychałam głęboko, chcąc nabrać w płuca świeżego
powietrza po tym straszliwym odorze, jaki roztaczali wokół siebie tamci dwaj z
ławki.
Po kilkunastu
minutach podjechaliśmy pod bramę jakiegoś białego domku. Wybiegła stamtąd
jasnowłosa, mała kobietka i wielki, biały, owłosiony stwór, który piszczał i skakał
z radości na widok czekającego na wjazd samochodu. Kobieta szybko otworzyła
bramę i znaleźliśmy się na podwórzu. Potem przytuliła się do mężczyzny i
chciała dać mu buziaka, gdy wtem odsunęła się od niego gwałtownie, pytając z
rozdrażnieniem:
- A co to?
Śmierdzisz alkoholem!
- Zaraz Ci
wszystko opowiem Zosiu! Nie denerwuj się! Wyobraź sobie, że ten Waldek i jego
koleżka, ci sami, co jesienią robili nam betonowe wylewki i tak je spartaczyli
zaczepili mnie teraz w miasteczku. Nie mogłem się od nich odczepić i zmusili
mnie, bym wypił kieliszek! – mówił zirytowany mężczyzna i przepraszająco tulił
do siebie kobietę.
W tym czasie ja patrzyłam z lękiem na podskakujące
do rąk mego kierowcy podejrzane stworzenie i czekałam na chwilę, bym wreszcie
mogła być bezpiecznie przeniesiona w teczce do jakiegoś zacisznego pomieszczenia.
Ale na razie mężczyźnie nie śpieszyło się zanadto, by wchodzić do domu. Poszedł
z przytuloną do niego kobietą na obchód ogrodu. Coś tam do siebie szeptali, nie
bardzo wiem, o czym. Potem razem wytaszczyli wór z samochodu. Teczkę natomiast położono
na drewnianej skrzyni z okrągłym otworem, do którego zaraz wbiegł owłosiony,
biały zwierz i wyniósł sobie stamtąd śmierdzącą kość. W czasie, gdy ta paskuda
zajęła się radosnym obgryzaniem swego smakołyku ja wyszłam z teczki i zajęłam
się obserwacją obejścia.
Spodobało mi się,
że było tu zielono. Dokoła unosiło się tyle zapachów, że nie byłam w stanie
rozróżnić, co to?! Słońce świeciło jednak trochę za mocno, jak dla mnie.
Łaknęłam cienia i bezpiecznego zacisza. Rozglądałam się wokół, chcąc znaleźć
coś dogodnego dla siebie. Całe podwórze porastała delikatna, świeża trawka.
Gdzieniegdzie leżały na niej podejrzanie wyglądające, gliniaste grudki, nad
którymi unosiły się roje muszek. Na ten widok westchnęłam z zachwytem, ale i z
przerażeniem! Jak widać jedzenia mi tu nie zabraknie, lecz będę miała łapki, a
raczej szczęki pełne roboty! Mnóstwo tu też było świergotliwych, szybkich jak
błyskawice, żółto-szarych ptaszków, które mogą być dla mnie w przyszłości dużym
problemem. Ale nie będę się ich bać na zapas! Poza tym mnie się nigdzie nie
spieszyło. Mogłam schować się sprytnie w ziemi czy pod kamyczkiem i poczekać
cierpliwie na swój posiłek.
Na ławce
nieopodal wylegiwała się para rudych zwierząt, które znane mi były z ruchomych
obrazków, oglądanych czasami przez Luizę. Były to koty, na które Luiza miała
alergię, ale o których posiadaniu zawsze marzyła. Hm, niedobrze! Koty, z tego,
co wiem, to świetni łowcy. Będę musiała na nie szczególnie uważać!
Byłam ciekawa, co
jeszcze tu znajdę, więc ostrożnie, by nie zwracać na siebie uwagi białego, sierściuchowatego
stwora zeszłam z budy i podążyłam w stronę otwartych drzwi dziwnego przybytku,
z którego dochodziły nieznane mi hałasy i wonie. Już na progu przeraziłam się
strasznie! Wewnątrz było pełno kolorowych, pierzastych stworzeń, wydzierających
się na całe gardło i biegających po całym pomieszczeniu beż żadnego ładu i
składu. Właśnie jeden z nich, ten największy, z jaskrawym grzebieniem na głowie
łypnął na mnie czerwonym okiem i skoczył w moją stronę, by pożreć mnie na
obiad! O nie, mój grzebieniasty panie! Nie uda Ci się to tak łatwo! Schowałam
się błyskawicznie między deskami w podłodze i tam przeczekałam spokojnie parę
chwil, póki drapieżca nie zapomniał o mnie.
Korzystając z tego, że wszystkie pierzaste
pobiegły do ogrodu, gdzie kobieta sypała im ziarno na ziemię, przeszłam
ostrożnie, bokiem w stronę korytka z wodą. Koniecznie musiałam się napić, bo
całkiem zaschło mi już w pyszczku. Z rozkoszą nabrałam parę łyków i poszłam do
sąsiedniego pomieszczenia, wysłanego mięciutkim sianem i pachnącego prawie tak,
jak mężczyzna, z którym tu przybyłam. Wspięłam się po ścianie, aby dotrzeć do
pułapu, gdzie tkwiły belki, dające dużo kuszącego cienia i okazji do odpoczynku.
Niestety, wspaniałe miejsce było już zajęte! Inna, sprytna pajęczyca
gospodarzyła się tam wraz ze swymi dziećmi. Wszędzie rozpięte były jej stare,
przykurzone sieci, w których tkwiły ćmy, motyle, muchy i osy. Wprost cudownie
zaopatrzona spiżarnia! Nie dla mnie, niestety, gdyż na mój widok tutejsza,
ogromna pajęczyca zasyczała ostrzegawczo i łypnęła straszliwym okiem, groźnie
ruszając potężnymi szczękami.
Zmuszona byłam
uciekać także i stamtąd. Trochę już byłam zmęczona tą nieustanną bieganiną,
więc z ulgą powitałam wejście gospodyni, która wprowadziła do środka dwa
łaciate, meczące stworzenia. Podczas gdy ona wsypywała im ziarna do żłobu, ja
wślizgnęłam się do kieszonki jej fartuszka w kropki i spokojnie
czekałam na następną przeprowadzkę.
Kobieta wyszła na
zewnątrz, otarła spocone czoło i powiedziała do siedzącego na ławce, po drzewem
mężczyzny:
- Ładny owies
kupiłeś. Dorodny! Kozy i kury będą mieć z niego pociechę – usiadła przy nim i
opierając czoło o jego ramię dodała - Piękną pogodę mamy dzisiaj, prawda? Aż za gorąco,
chociaż to dopiero początek wiosny. Napijesz się wody Grzesiu?
- No pewnie, że
się napiję Zosieńko! Muszę koniecznie przepłukać gardło. Zmyć z siebie ohydny smak
wódki i miejski kurz a przede wszystkim zapomnieć o całym tym zwariowanym świecie!
– odrzekł mężczyzna, uśmiechając się do żony i zaciągając się z lubością
zapachem kurnika, koziarni, łąki i ogrodu.
- Ale zjadłbym
też coś, bo mi już kiszki marsza grają! – dodał przeciągając się z rozkoszą.
- A chleb
kupiłeś? – przypomniało się Zosi.
- A niech to
kaczka kopnie! Zapomniałem zajść po niego w gieesie - wyznał ze wstydem – Ale to wszystko przez tego Waldka! Głowę mi
nazawracał i takie tego efekty!
- Łaskawie
wybaczam – uśmiechnęła się ona - Bez chleba się jakoś do jutra obejdziemy a na
dzisiaj ugotowałam pierogów z kaszą gryczaną. Zaraz przyniosę, to zjemy na dworze!
Zosia cmoknęła
męża w policzek i poszła do domu a ja, gdy tylko miałam okazję wyszłam z jej
kieszonki i wspięłam się na kuchenną szafkę. Rozejrzałam się uważnie i z
radością spostrzegłam kilka apetycznych much, maszerujących beztrosko po
suficie. Pod lampą wisiał lep na muchy, ale te sprytne owady omijały go
skrzętnie.
- UfF! Czeka mnie tu mnóstwo roboty! Najwyższa
pora bym pomogła gospodarzom tego domu uporać się z muszą plagą! Widzę, że będę
musiała zostać tu na dłużej! – westchnęłam z zadowoleniem, po czym schowałam
się za szafką, z radością odkrywszy, że jest tu spokojnie, chłodno i ciemno. Tam
zapadłam w długą, błogą drzemkę i śniły mi się bezkresne pola pełne kwiatów,
pszczół i motyli. A ja tam byłam królową…