piątek, 16 lutego 2018

Los zwierząt...








   Wczoraj przeczytałam na jakimś portalu internetowym o krowie, która uciekła z transportu do rzeźni i schroniła się na wyspie jeziora Nyskiego. Tam żyje samotnie w szuwarach i ma się całkiem nieźle. Na wszelkie próby schwytania reaguje agresją.  Kilka tygodni wcześniej głośno było o innej krowie, która zbiegła do stada żubrów w Puszczy Białowieskiej i została przez nie zaakceptowana a nawet zaadoptowana. Od czasu do czasu prasa opisuje podobne zdarzenia z udziałem różnych zwierząt. Gdzieś tam ucieka rolnikowi świnia. A jeszcze gdzieś lis hodowlany czy norka. Można patrzeć na te wydarzenia z przymrużeniem oka. Traktować je jako jednostkowe przypadki i komiczne wybryki krasul – dziwaczek, świnek – buntowniczek, lisków - chytrusków. Można też zastanowić się nad zachowaniem tych zwierząt głębiej i zadać sobie np. takie pytania – Dlaczego uciekają? Co czują krowy i inne zwierzęta hodowlane?  Czy wiedzą o tym, że idą na rzeź? Jakie właściwie mają prawa? Czy da się zrobić cokolwiek by ich życie mogło być szczęśliwsze?





   Czytam komentarze pod artykułami o zwierzęcych uciekinierach. Większość z komentujących życzy im jak najlepiej. Szczerze przejęta i wzruszona wyczynami uciekinierów publika kibicuje tym odważnym istotom, pragnąc aby zostawiono je w spokoju, aby wywalczona przez nie wolność nie była im odebrana. Inni obserwatorzy postulują przewiezienie zwierzaków do zoo czy rezerwatów aby mogły w nich żyć nie niepokojone przez właścicieli, stale roszczących sobie do nich prawa. Są też tacy komentujący, którzy podchodzą do zdarzeń z udziałem zwierząt humorystycznie, lecz płasko, nazywając je uciekającymi kotletami albo zbuntowanymi szynkami. Jeszcze inni utożsamiając się z właścicielami zbiegłych zwierząt, przyznają im prawo do ich odłowu i do zysku, jaki wiązałby się z dalszą ich hodowlą czy też ubojem.





   Mam kilka bolesnych wspomnień, związanych z napotkanymi przeze mnie, żyjącymi w przeróżnych warunkach i rozmaicie przez swych właścicieli traktowanych zwierzętami…





   Pierwsze, z wczesnego dzieciństwa. Jestem na wsi u cioci. Wchodzę z nią do ciepłej obory. Zachwycam się cielaczkiem z charakterystyczną gwiazdką na czole. Wzruszam opiekuńczością krowy, która serdecznie wylizuje swe dziecko a na mnie spogląda łagodnym, spokojnym wejrzeniem…Mija parę dni. Znowu wchodzę do obory. Nie ma cielaczka. Krowa stoi wciśnięta w kąt. Apatycznie bodzie ścianę. Wzrok ma pusty i smutny. Zapytana o cielaczka ciocia odpowiada, że sprzedany. Jednak jakiś czas potem na przyjęciu komunijnym wszyscy zajadają się ze smakiem duszoną cielęciną. Ja też…





   Drugie, z czasów gdy tuż po studiach pracowałam krótko w KRUSie jako inspektor do spraw wypadków przy pracy rolniczej. Odwiedzałam wówczas przeróżne gospodarstwa rolne. Widziałam straszliwą biedę i brud oraz zwierzęta stojące po kolana w swych odchodach. Jednak najgorsze i niezapomniane wrażenie wywarła na mnie lisia ferma. A właściwie jej właścicielka, antypatyczna osoba z wymalowanymi na wściekle czerwony kolor paznokciami opowiadająca mi o trudach prowadzonej przez siebie hodowli. O nawalającym stale paralizatorze. O spadających cenach futer. O tym jak się przewróciła przy zadawaniu karmy i złamała rękę a jakiś lis omal jej przy okazji nie ugryzł. Rozmawiając spacerowałyśmy między ogromnymi klatkami przepełnionymi niewyobrażalną ilością przepięknych, ale straszliwie smutnych srebrzystych lisów…





Trzecie, z pobytu w Australii, kraju, gdzie większość krów wypasać się może na rozległych pastwiskach, gdzie całe ich życie można nazwać szczęśliwym, bo nie są niepotrzebnie niepokojone przez człowieka, bo żyją w zgodzie z prawami natury. I dopiero spęd na rzeź stanowi niemiły dysonans w ich tak sielskim dotąd losie. Jednak w tej samej Australii widywałam też bydło hodowane w warunkach fatalnych. Spędzone na niewielki, ogrodzony spłachetek ziemi dawno wyjadły wszystkie trawki i roślinki. Dreptały po błocie i własnych odchodach. Uwięzione za płotem z drutu kolczastego spędzały całe dnie w ponurej apatii, w nieustannym oczekiwaniu na farmera, który na samochodzie dostawczym przywoził im bele siana. Czasem jednak farmer się spóźniał albo z jakichś przyczyn nie dał rady dojechać. Wówczas głodne krowy na dźwięk jakiegokolwiek podjeżdżającego samochodu podbiegały do ogrodzenia niczym zdesperowani więźniowie, wyciągały przy tym do przodu pyski patrząc błagalnie…





   Czwarte, gdy przeprowadziliśmy się na wieś i zdecydowaliśmy się po jakimś czasie na kupno kóz. Kozy okazały się sympatycznymi i inteligentnymi zwierzętami toteż ich hodowla a właściwie przyjaźń z nimi rozwijała się bezproblemowo do czasu, gdy na świat zaczęły przychodzić równie śliczne i sympatyczne jak ich mamy koziołki. Póki były małe budziły zachwyt i wzruszenie. Pasły się wszystkie razem na łące, beztrosko biegały po ogrodzie, chodziły na spacery do lasu, bawiły się wesoło. Jednak szybko urosły i dojrzały. Kilkumiesięczne capki gotowe już były do kopulacji ze swymi matkami. Trzeba je było oddzielić od kóz i na gwałt szukać chętnych na nie. Okazało się, że nikt nie chce ich od nas kupić ani nawet za darmo wziąć, a jeśli nawet i chciał to nie do dalszej hodowli a na mięso. A czas płynął. Koziołki rosły. Tylko dla jednego cudem udało się znaleźć nowy dom. Pozostałe dwa trzeba było uśmiercić tu u nas, w naszym tak rajskim dotąd ogrodzie…





Piąte, zaprzyjaźniona z nami mieszkanka sąsiedniej wsi, osoba serdeczna, wrażliwa i ciepła, hodująca na własny użytek chmarę królików. Zwierzęta te całe życie spędzają w ciemnej skrzyni na zboże. Żyją tam, kotłują się, kopulują i rozmnażają nie widząc nigdy światła słonecznego, nie wychodząc nigdy z tego ciasnego miejsca. Kończą żywot po kilku miesiącach walnięte z nagła po głowie grubą pałką.





Szóste, przerażony kwik świń prowadzonych na rzeź. Wwiercający się w uszy i serca kwik, który słyszymy ilekroć odwiedzamy przyległy do rzeźni sklepik z tanimi odpadkami mięsnymi dla psów…





   Los zwierząt to jedno z tych zagadnień, wobec których większości z nas trudno przejść obojętnie. I zazwyczaj nie przechodzimy. Dbamy o psy i koty a także o inne zwierzęta uznane za domowe, za bliskie nam  i zaprzyjaźnione. Odsuwamy jednak na bok myśli o położeniu i przeznaczeniu milionów istnień wegetujących w okropnych warunkach gdzieś na fermach hodowlanych czy też w małych i wielkich gospodarstwach rolnych. Odsuwamy te myśli bo nie mamy wpływu na ich życie, bo to nas przeraża i przerasta, bo zbytnie zastanawianie się nad ich położeniem budzi mnóstwo wątpliwości moralnych, ból, wstyd i rozterki. 


   Wielu spośród nas wybiera wegetarianizm jako czynny sprzeciw wobec krzywdy zwierząt. Taki wybór na pewno w pewien sposób uspokaja wyrzuty sumienia, nie wpływa jednak znacząco na coraz bardziej rozwijający się przemysł hodowli i zabijania będący w dalszym ciągu udziałem setek milionów zwierzęcych istot. Coś tam się pisze o próbach wprowadzenia na rynek sztucznie wyprodukowanych produktów mięsopodobnych, mogących w przyszłości zupełnie zastąpić prawdziwe mięso. Jednak na razie to melodia dalekiej przyszłości, co do której nie ma pewności, czy kiedykolwiek dane jej będzie w pełni wybrzmieć. Wszak ludzie tak łatwo nie zrezygnują ze spożywania smakujących im naturalnych schabów, kiełbas i kotletów. Nie mają zamiaru z własnej woli pozbawiać się swych świętych praw, tradycji i obyczajów w imię zmniejszenia cierpienia jakiejś tam krowy czy świni!  


   W niewielkim stopniu przemawia do ludzkiego rozsądku wiedza o straszliwym zanieczyszczeniu środowiska, o jego kompletnej degradacji wynikającej z sąsiedztwa wielkich, przemysłowych hodowli, o wyjałowieniu gleby będącej efektem genetycznie modyfikowanej, monokulturowej, opartej na pestycydach uprawy, o ogromnych ilościach antybiotyków dodawanych do paszy zwierząt hodowlanych, o ich znaczącym, szkodliwym wpływie na ludzkie zdrowie. Od czasu do czasu słyszy się o wprowadzaniu jakichś unijnych dyrektyw mających polepszyć codzienny byt bydła czy drobiu. Próbuje się wbrew silnym lobby wprowadzać ustawy zakazujące hodowli zwierząt futerkowych czy ograniczających prawo do uboju rytualnego. Cóż z tego, skoro w tym samym czasie środowisko myśliwych zdobywa coraz więcej praw? Skoro  spragnionym tej ponurej rozrywki osobnikom wolno stawiać ambony myśliwskie, gdzie  się tylko mają na to ochotę, urządzać łowy tuż przy paśnikach, gdzie zwabiają bezbronne łanie  albo w czasie trwającego polowania pod karą grzywny zabraniać wejścia do lasu spacerowiczom i grzybiarzom? 





   Do głosu dochodzą stale różne grupy interesów. Żądza zysku ma się coraz lepiej a każdy głos opamiętania w tej kwestii zdaje się głosem wołającego na puszczy. Nie widać szans na jakąś zasadniczą poprawę powszechnego, przepełnionego obojętnością stosunku do zwierząt. Nadal są i będą traktowane w sposób instrumentalny i niehumanitarny. Nadal człowiek jest ich niepodzielnym panem i władcą. I nie zmieni się to pewnie nigdy, gdyż natura ludzka jest niezmienna…






   W opowiadaniu "Listy do pisarza” laureat nagrody Nobla Isaak Singer napisał coś, co moim zdaniem obrazuje bezmiar nieszczęścia hodowanych na potrzeby człowieka istot – „Dla zwierząt wszyscy ludzie to naziści, a ich życie to wieczna Treblinka".


* większość zamieszczonych powyżej fotografii została zrobiona w Australii

42 komentarze:

  1. To samo, czy podobnie mogłabym i ja napisać ...
    Może zakaz hodowli zwierząt futerkowych przejdzie - chociaż to ...aczkolwiek "hodowcy" krzyk wielki podnieśli, a silni są, więc uważają się za skrzywdzonych wielce. I te gadki o straconych miejscach pracy ... ta, jasne ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że większosć z nas piszących blogi mogłoby napisać w tym stylu, bo podobnie czujemy i boli nas to samo. A nawet wspomnienia mamy podobne. Każdy kiedyś był na wsi i zobaczył coś, czego widzieć nie powinien. A moze i powinien, bo to obudziło w nim inną wrażliwość, inne myślenie o zwierzętach? Obudziło, ale co z tego? Moze lepiej nie wiedzieć, nie zadręczać sie, skoro nic nie da się na to poradzic? Filozofia strusia...Może to najlepsze, co można zrobić?
      A te wszystkie lobby, zrzeszenia hodowców...Wykorzystają każdy sposób byle tylko interes sie kręcił...

      Usuń
  2. Kolejny trudny temat, ja wychowalam sie na wsi wielokrotnie bylam swiadkiem proszenia sie swin ale tez przy uboju bylam obecna. Dla mnie to byla sprawa naturalna taki porzadek swiata. Rodzice jednak nauczyli mnie szacunku do zwierzat i niewazne czy byly to zwierzeta przeznaczone na uboj czy nie. Wielokrotnie w moim domu krytykowane byly metody hodowli przemyslowej, moze to bylo wynikiem zazdrosci malorolnych? Kto wie ... Pozdrawiam Kasia z Irlandii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troche zazdroszczę osobom urodzonym i wychowanym na wsi tego pogodzenia z naturalnym porządkiem rzeczy.My, miastowi przeprowadzeni na wieś przeważnie nie umiemy do tego przywyknąć, choć bardzo sie staramy, to sie wzdrygamy.A jednak potrafie sobie wyobrazić, że jeśli zwierzę było przez całe zycie traktowane z szacunkiem, jesli zaspokajano wszystkie jego potrzeby i dbano i nie należycie, to późniejsza jego śmierć nie była jakimś szokiem, ale czymś w rodzaju zapłaty, dopełnienia, godnego, uświęconego konca. Znam jednak parę wyjątków od reguły - osób urodzonych na wsi, ale nie umiejacych sie z tym pogodzic i nigdy nie uczestniczących w uboju. Mój tata taki był, przywiązywał sie do zwierzat, płakał po nich, choć wiedział że taki już ich los i na nic jego łzy...
      Czy metody hodowli przemysłowej mogą być powodem do zazdrości dla małorolnych? Nie pomyslałam nigdy o tym w ten sposób. Że niby w hodowli przemysłowej maja łatwiej, bo wszystko takie zmechanizowane, prostsze i czystsze i zyski też pewnie większe? A moze chodziło bardziej o tej brak szacunku dla zwierzęcia? O traktowanie go jak żywą maszynę? Zwierzę na wsi, jego życie też na pewno związane było ogrodną pracą, z różnymi tradycjami, a jego ubój był rzadki. Kiedys nie jadało się wszak mięsa na co dzień. Chłopi w pewien sposób byli wdzięczni swym zwierzętom za ich życie, przecież obcowali z nimi codziennie, wypadali, sprzątali przy nich, poklepywali...A więc i ich śmierć nie była byle czym, jak to sie dzieje w hodowlach przemysłowych, gdzie nikt siedo zwierząt nie przywiązuje, bo jak przywiązać siedo tysiąca anonimowych istot wciśniętych w takie same żelazno-betonowe klatki...?
      Pozdrawiam Cię serdecznie, Kasiu!

      Usuń
    2. To o zazdrosci malorolnych bylo z przymruzeniem oka, moi rodzice zawsze bardzo dobrze traktowali zwierzeta gospodarcze, a widok setek zwierzat w betonowych zagrodach sprawial ze moja mama nigdy nie kupowala miesa z przemyslowej hodowli. Ja i cala moja rodzina jestesmy bardzo miesozerni ale kupuje produkty free range majac nadzieje ze chociaz w jakims niewielkim stopniu wplywam na to by zwierzeta byly lepiej traktowane.

      Usuń
    3. Trzeba robic, co sie da by zmiejszyc ten horror - chociażby ograniczyć kupowanie miesa lub kupować te z lepszych hodowli, jak w Twoim przypadku...

      Usuń
  3. Swiata i ludzkich upodoban nie zmienisz, mozesz jedynie uspokoic wlasne sumienie, rezygnujac z miesa. Jednak nadal pozostaniesz odbiorca, co najmniej miesnych odpadkow, bo Twoje psy nie sa przystosowane do jedzenia jarskiego. A wiec dla ich dobra sama przyczyniasz sie do uboju innych zwierzat.
    Nie wiem, jak mozna sie wydostac z tego blednego kola, tu nie ma niestety kompromisow. Ktos nie spi, aby spac mogl ktos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zmienię...I Ty nie zmienisz. I setki nas, nam podobnych nie zmienią. Ale moze nasze wnuki dadzą radę coś zmienić? Moze w sukurs przyjdzie im nauka wraz ze swoimi niesamowitymi wynalazkami? A moze nie zmieni sie nic, tylko jakiś meteor trzaśnie ni stąd ni zowąd w ziemię skończy się całę to cierpienie?
      Chciałabym zajrzeć jakimś portalem w czasoprzestrzeni za sto lat na przykład. Potrzeba jakiejś nadziei.I mnie i wielu mi podobnym. A co jeśli zobaczyłabym coś jeszcze gorszego niz jest teraz...?

      Usuń
    2. No wlasnie, nie ma zadnej gwarancji, ze bedzie lepiej. Moze w miedzyczasie Kimy walnely atomem w USA, a tamci przed zaglada jeszcze zdazyli wypuscic wlasne rakiety? Moze wszyscy wymarli na chorobe popromienna? Albo na skutek zmian klimatycznych wszystko na ziemi wymarlo?
      Lepiej nie wiedziec, trzeba zyc tu i teraz i w miare wlasnych mozliwosci probowac ratowac to, co jeszcze nam pozostalo.

      Usuń
    3. Wiesz, czasem zdaje mi się, że tym próbowaniem tego, co pozostało, tym ratowaniem honoru ludzkości jest nasza miłosc do zwierząt domowych. Jakos tą miłością chcemy zrekompensować inne potworności człowieka, te na które nie mamy wpływu. Kochając nasze zwierzęta ofiarowujemy im taki rodzaj człowieczeństwa, jakiego nie znają zwierzęta hodowlane.W postaci naszych Burków i Mruczków mieszkają miliony innych, niekochanych a zasługujących na miłosć (jak czytam o przypadkach oswojonych świń czy krów, saren czy dzików to myslę sobie jakiego maja pecha, że nie urodziły sie np. psami...)

      Usuń
  4. I jeszcze im się duszy odmawia. W hinduizmie szanuje się każde stworzenie czujące, w najmniejszym może mieszkać bóg. Poruszająco opisałaś los zwierząt, niestety i ja mam wiele takich migawek z całego życia. Kto bez serca traktuje zwierzę, nie będzie miał litości dla innego człowieka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo podoba mi sie hinduistyczne podejście do zwierząt.Tam przynajmniej maja szansę na wędrówkę dusz, na odrodzenie w nowym ciele, na lepsze zycie. A u nas, co? Ożywione automaty bez żadnych praw...Chociaż gdy patrzy sie na nie jak na ozywione automaty, łatwiej odmówic im prawa do bólu, łatwiej przeciąć tę nitkę.
      A propos, to widuje w tym sklepiku z odpadkami pewnego młodego chłopaka - rzeźnika. Jaki on jest znerwicowany! Jaki zły na cały świat.Za każdym razem wygląda gorzej i gorzej. Pracuje tam, bo skad ma wziac inną pracę, ale widać jak to na niego destrukcyjnie wpływa.Nie każdy sie do tego nadaje. Gdzieś to trzeba odreagować.Pójśc w alkohol albo w inne używki...

      Usuń
    2. Wyobrażam to sobie. Natomiast praca w ogrodzie, grzebanie w ziemi, pielęgnacja kwiatów daje prawdziwe szczęście, im więcej się namęczeęcej endorfin!

      Usuń
    3. To prawda z tą pracą w ogrodzie! Poza zmęczeniem daje ona dużo zadowolenia, jakiegoś uskrzydlenia i prostej radosci życia. Obcowanie z ziemią, jej zapach i dotyk, sianie, pielenie, przesadzanie, podlewanie - jest w tym jakaś magia i dobro, jakaś oczyszczająca serce więź z matką naturą...

      Usuń
  5. Wydaje mi się, że nie zmienimy nawyków żywieniowych. Jednak możemy wiele zmienić. Hodowle zwierząt futerkowych są raczej zbędne. Odzież śmiało można fabrykować z innych materiałów. Co do wyżywienia, można byłoby zmienić wiele. Wydaje mi się, że "przemysłowa" hodowla zwierząt jest zbędna, tyle żywności marnujemy. Poprawić warunki hodowli. Od lat jesteśmy pazerni i zapominamy, że zwierzęta to istoty żyjące odczuwające wszelkiego rodzaju bodźce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmieniamy je najczęściej wówczas, gdy widzimy, że to, co jedliśmy do tej pory nam nie służy. A z mięsem bywa róznie...Mało komu ono służy. Zdaje mi się, że jedzenie mięsa jest bardziej kwestia nawyku i tradycji niż rozsądku.Sama je jem, ale mam coraz więcej wątpliwości...
      Co do hodowli zwierzat futerkowych to też uważam to za rzecz niepotrzebną. Kiedyś, gdy nei było przemysłu włókienniczego i tylu nowych materiałów człowiek ubierał sie w zwierzęce skóry - zwłaszcza zimą. Teraz ma mnóstwo innych ubiorów do wyboru.
      Zwierzęta czują ból tak samo mocno jak my. Zrozumienie tego powinno pociągać za sobą współczucie dla nich. A za współczuciem powinno iśc jakieś pozytywne działanie...Mało jednak tego działania, bo łatwiej odwrócic sie od problemu, nie zaprzątać sobie nim głowy, udać, że go nie ma, bo tak wygodniej...

      Usuń
  6. Odgłosy świniobicia to dla mnie jedna z największych traum dzieciństwa. Nigdy nie było czymś normalnym, choć wychowałam się na wsi.
    A kiedyś czytałam książkę przedstawiająca świat, w którym pewien dziwny gatunek polował na ludzi, podtuczał i przeznaczał do produkcji żywności. Takie odwrócenie. Kto wie zresztą, czym jesteśmy dla różnych mikroorganizmów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, straszne są odgłosy świniobicia. Nieomal ludzkie.Wyobrażam sobie, jak mocno to musiałaś odbierać w dziecinstwie. Wszystko sie w człowieku kurczy, boli i ściska, gdy słyszy te rozpaczliwe dźwięki a nie moze przerwać tych potworności...Moze tylko wyjść, pójśc gdzieś daleko, jak najwszybciej zajac sie czymś innym żeby nie zwariować.
      Też mi się cos kojarzy, że czytałam cos w tym stylu - o tuczeniu ludzi przez jakieś stwory. Czy to przypadkiem nie było w którejś z ksiązek J.Verne'a?
      Oczywiście, że jesteśmy pokarmem dla róznych mikroorganizmów. Zjadają nas za życia i po śmierci. I pewnie nie mają w związku z tym żadnych moralnych wątpliwości...

      Usuń
  7. Myślę, że po prostu jest nas, ludzi, za dużo. Stąd konieczność hodowli i uboju tudzież produkcji na masową, niewyobrażalną kiedyś skalę. Może warto postulować ograniczenie konsumpcji, bo proponowanie całkowitej rezygnacji nie odniesie skutku. Sprowokuje tylko do "umywania rąk".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że ludzi jest za dużo, ale nie zanosi sie by miało byc nas mniej. Pochłaniamy i zalewamy tę nieszczęsna planetę. A każde państwo chciałoby mieć jak najwięcej obywateli, bo od tej ilości zależy w głownej mierze znaczenie i pozycja państw, no i te nieszczęsne emerytury, na które musi ktos pracować...I tak to sie kręci. I jakos trzeba te masy ludzkie wyżywić.A popyt na dobra stale rośnie. W tym też na mięso. Można próbować ograniczać konsumpcję, ale dotyczy to zawsze jakiegoś niewielkiego procentu populacji.I co pozostaje? Jakaś wojna, kataklizm, czy kara boska na bieżąco...

      Usuń
  8. Niejednokrotnie zastanawiałam się, czy nie jestem hipokrytką. Jestem mięsożerna i na dłuższą metę nie mogę sobie odmówić mięsa, ale nie jest mi obojętny los zwierząt i wszelkie przejawy znęcania się nad nimi.
    Moje dwie kotki traktuję jak członków rodziny. Kiedy kupuję rybę dla kotek mąż zwykle żartuje, że one jadają lepiej niż on.
    Wiem też, że gdybym zamieszkała na wsi nie mogłabym mieć zwierząt z przeznaczeniem na konsumpcję. Ktoś może powiedzieć nigdy, nie mów nigdy.A ja tak czuję.
    regian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy z nas ma chyba podobne dylematy, Regian. Kochamy zwierzęta, ale tylko te wybrane przez nas do kochania. Los innych nas mało obchodzi obchodzi, jakby były w czymś gorsze a niestety, nie są...
      Mieszkajac na wsi dobrze miec przynajmniej kurki, żeby mieć swoje zdrowe jajka. Tu nie dostrzegam żadnego dylematu moralnego, bo można zapewnic kurom szczęsliwe zycie i spokojną emeryturę. Ale to też hipokryzja z naszej strony, bo cóz z tego, że nie zadajemy śmierci własnym kurom, skoro bez mrugniecia okiem kupujemy w sklepach kurze truchła i zajadamy je ze smakiem, nie myśląc, że te ptaki, też mogłyby zyć szczęśliwie...? Ech, trudne to wszystko...

      Usuń
  9. Wychowałam się na wsi i wiedziałam, skąd się bierze rosół i mięso na talerzu. To zabrzmi strasznie, ale dla nas martwy królik czy kura oznaczał lepszy obiad, święto. Zjadaliśmy również specjalnie dla nas hodowane gołębie. Dzieci potrzebują do wzrostu i rozwoju białka i samo mleko nie wystarczy. Dziadkowie stosowali zdrową zasadę - nie wolno było nam się bawić żadnym cielaczkiem, żadną kurą czy królikiem, zwierzęta mają mieć spokój. Zauważ, napisałam "bawić kurą czy królikiem". Wpoili nam, że zwierzę to nie zabawka, trzeba o nie dbać. Tak samo spokój musiał mieć koń i krowa, nie było mowy, aby na koniu który pracował na co dzień, posadzić dziecko bo się chce przejechać. Nie wiem jak to mama i babcia organizowały ale nie byłam nigdy świadkiem uboju (do pewnego czasu) ale i tak musiałam pomagać w skubaniu czy oprawianiu, to była po prostu praca na rzecz rodziny. Koty spały u na łóżkach (w tamtych czasach najczęściej kotów nie wpuszczano do domu i miały się same żywić) a psy biegały luzem i spały na ganku. Mama o nas dbała, babcia uczyła empatii. Ale niewiele było takich domów. To nie jest sielankowy obraz wsi, nie. Chodziło o dobrostan zwierząt, w wielu domach zwierzęta traktowało się lepiej niż ludzi bo zwierzęta przynosiły zysk a dzieci były darmozjadami. Do dziś w wielu miejscach panuje bardzo szkodliwe przekonanie o dobroczynnym działaniu psiego smalcu i kocich skórek, na samą myśl robi mi się słabo i chce mi się beczeć. Napisałaś znakomity post, dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klarko, ludzkie dzieci NIE potrzebują do wzrostu mleka krowiego !Po co im laktoza i KAZEINA?!?! Rogi i kopyta mają mu wyrosnąć? Dziecko około 3 lat traci enzymy do trawienia mleka! Pij mleko będziesz kaleką ��

      Usuń
    2. ale mleko krowie było najtańszym źródłem białka i dlatego dieta dzieci z biedniejszych rodzin opierała się głównie na nim

      Usuń
    3. Klarko! Twoi dziadkowie i rodzice postępowali bardzo mądrze nie pozwalajac Wam-dzieciom na spoufalanie sie ze zwierzętami. Dobrze o tym wiedzieli, że bliskosc rodzi przywiązanie, przywiązanie zaś współczucie.I trudno przełknąc najpyszniejszy nawet kawałek miesa, wiedzac, że ono przed chwilą żyło, patrzyło na nas i cieszyło sie na nasz widok...
      Dużo mieszkanców wsi postępuje w podobny sposób. Nie zaprzyjaźniaja sie ze zwierzętami jakby to było jakieś nieprzekraczalne tabu. Jednak traktują je z szacunkiem i dbają o nie jak najlepiej potrafią.
      I na pewno takim krowom, świniom czy królikom jest sto razy lepiej niz tym traktowanym zupełnie przedmiotowo w wielkich zakładach hodowlanych.Tak czy siak, koniec jest taki sam, niestety.
      A co do mleka, to nie tylko w biednych rodzinach było ono podstawą wyzywienia. Wszędzie mleko było i w wielu rodzinach nadal jest podstawowym produktem spożywczym.A jesli jeszcze ma sie do dyspozycji wiejskie mleko od krowy wypasanej na zielonej łące, to już pełnia szczęścia, bo to mleko o wiele smaczniejsze i zdrowsze, niz to w kartonikach,które pozbawione jest enzymów, tłuszczu i zapachu. Do dzisiaj lubię sobie capnąc piętkę chleba i popić takim dobrym mlekiem, jesli uda mi sie dostac takie u zaprzyjaźnionej gospodyni wiejskiej!I nie myslę wówczas o glutenie, laktozie i kazeinie, ale o smaku i prostocie tego posiłku!:-)

      Usuń
  10. Co prawda nie wychowałam się na wsi, ale żyła tam większa część mojej rodziny i często przebywałam u nich nie tylko na wakacjach. Nam dzieciom także nie pozwalano na zabawy ze zwierzętami hodowlanymi. Pamiętam jak złamaliśmy tą zasadę w stosunku do królików i czym się to skonczyło. Na jakiś uroczysty obiad podano królika i my dzieci gromadnie odmówiliśmy jego spożycia. Awantura straszna, złość ciotki, nasze protesty i płacz i spokojny głos wujka: Teraz wiecie dlaczego nie pozwalalismy wam chodzić do królików. I gniewne przypomnienie dla najstarszego z nas : Wiedziałeś o zakazie i nie upilnowałes, pozwoliłeś. A potem do nas wszystkich: A teraz proszę zjeśc spokojnie ten obiad, nie zabiłem tego królika dla przyjemności!
    Większość z nas przeżywa szok doznając bliskości śmierci hodowlanych zwierząt. Zastanawiamy się co z tym zrobić, przeżywamy i nie znajdując odpowiedzi upychamy ten szok gdzieś w głębi naszej podświadomości.
    Nie oszukujmy się, w większości jesteśmy mięsożerni i wielu z nas po przejściu na wegetarianizm nie jest w stanie utrzymać organizmu w zdrowiu bez mięsa, pomimo dobrze zbilansowanej diety. Dlaczego? Pytanie do Stwórcy dlaczego tacy zostaliśmy stworzeni? Nie tylko my, na tym świecie jedno zjada drugie by przeżyć, ale tylko my jako gatunek robimy z tej potrzeby biznes przesiąknięty okrucieństwem przerastający nasze potrzeby na przeżycie.
    Marytka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Marytko, to jest szok i ból, gdy uświadomimy sobie, że te wszystkie krowy i świnie żyją tylko w jednym celu - umrzeć żeby napełnić nasze brzuchu. Hmm...Pomyslałam teraz cos być moze obrazoburczego, że ich śmierć jest pozyteczna, na cos sie przydają, ich ciała ocalaja kogos od głodu i choroby. A nasze ciała? Gnijemy w ziemi i przydajemy sie tylko robakom. Dobrze, jesli wyrazimy zgodę na transplantacje naszych organów dla kogos potrzebujacego. Wtedy i nasza śmierć nabiera sensu...
      Znam kilkoro wieloletnich wegetarian i ich zdrowie jest w bardzo dobrym stanie. Nie ma mowy o żadnych chorobach cywilizacyjnych typu miażdżyca, otyłosć czy cukrzyca. Ich dieta jest zróznicowana i ciekawa. Odwykli od mięsa, bo koniec końców mięso jest taką sama uzależniajacą używką jak kawa czy papierosy. Okazuje się, że można bez niego zyc. Stwórca stworzył nas wszystkożercami, to prawda, ale dał nam też rozum byśmy z niego korzystali. Niewielu z nas to jednak robi. Wygodniej, naturalniej i prościej nam jeśc to, co jedli nasi rodzice i dziadkowie. Rezygnacja z mięsa jest mozliwa, ale chyba nie dla każdego jest to wskazane i nie dla każdego łatwe...

      Usuń
  11. Tak, to palacy temat. Tylko co zrobić? Ludzkość zjada rocznie 320 mln ton zwierząt. To trzykrotnie więcej niż trzy lata temu. A więc tendencja wzrastająca, jak we wszystkim zresztą.
    Można to ograniczyć zmniejszając chociażby spożycie mięsa, kiedyś spożywało się mięso tylko od święta i to wystarczało, albo zupełnie zrezygnować.
    Ja zrezygnowałam zupełnie, odkąd zamieszkałam w moim lesie i napatrzyłam się na cierpienie zwierząt, którego wokół pełno. I teraz wierz mi Olu, przechodzę sobie spokojnie obok stoisk mięsnych i nic mnie nie rusza.
    Jest jeszcze aspekt zdrowotny, tak jak piszesz powyżej, zero chorób cywilizacyjnych. Kiedyś mięso tak nie szkodziło, ale dzisiaj to ogromny biznes, to nafaszerowane chemikaliami produkty mięso- i wędlino-podobne....to dodatki azotynów i azotanów, to glutaminian sodu, by dodać smaku i pobudzić apetyt konsumenta. Mięso musi być tanie, więc trzeba jego jakośc zastąpić ilością, więc faszeruje je się czym tylko się da. I powstaje produkt mięsopodobny. To wszystko razem wzięte daje do myślenia. I tylko od nas samych zależy, co z tym zrobimy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę Amelio, że to nie cieprienie zwierząt (bo w ludziach mało jest jednak empatii) a aspekt zdrowotny jest tym, który najmocniej do ludzi przemawia. Coraz więcej osób zaczyna uważać na to, co je i zastanawiać się co im służy a co nie. W zamożnych, europejskich krajach, takze i w naszym wzrósł poziom wiedzy na temat zdrowego odżywiania. Wiadomo już prawie wszystkim, że zjadanie czerwonego, zwłaszcza tłustego mięsa przyczynia sie do zmian miażdżycowych w arteriach, do nadciśnienia i problemów z prawidłowym funkcjonowaniem serca. No i te chemikalia, antybiotyki, podejrzane dodatki stosowane w procesie produkcji wędlin - wszystko to wywiera zły wpływ na zdrowie ludzi.
      Niby wszystko to wiemy, a jednak spozycie mięsa wzrasta...Może to taki efekt powetowania sobie czasów niedoborów, gdy w sklepach wisiały tylko nagie haki a mięso sprzedawano na kartki? Teraz wszystko jest, każdego stać, dlaczegóz wiec miałby sobie odmawiać rozkoszy podniebienia? Inna sprawa, że te rozkosze, są bardziej kwestią sielskich wspomnień niz rzeczywistych smaków.Kiedys mięso smakowało inaczej, lepiej, jak i zresztą wiele innych rzeczy. Dzisiaj chemia wciska sie wszędzie. I zgroza człowieka ogarnia, gdy czyta na opakowaniach zestaw tych wszystkich "E" dodanych do najbardziej nawet podstawowych produktów...
      Na koniec powtórzę za Tobą - "Tylko od nas samych zależy, co z tym zrobimy..."

      Usuń
  12. Dzisiaj było w wiadomościach, że krówkę uciekinierkę wykupił starosta nyski. I poszukiwania dalej trwają :( oby zakończyły się szczęśliwie, bo przy takiej pogodzie ....
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Mirko, i ja widziałam to w wiadomościach. Mam nadzieję, że dzielnej krówce nic złego sie nie stało i nie stanie, że cała ta historia znajdzie szczęsliwe zakończenie.
      I ja pozdrawiam!:-)

      Usuń
  13. Zawsze mi się chce płakać, jak słyszę o okropnościach i cierpieniach, jakie ludzie wyrządzają zwierzętom. Tzn. nie mam nic przeciwko zabijaniu ich na mięso, ale niech to robią w jak najbardziej bezbolesny i szybki sposób, tak aby zwierzę się nie męczyło. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I mnie chce sie płakać, gdy czytam o krzywdzie zwierząt albo widzę to na własne oczy a nie mogę w żaden sposób polepszyć ich losu...
      I ja pozdrawiam Cię, Karolinko!

      Usuń
  14. Może to naiwność i hipokryzja ale ja staram się nie myśleć o cierpieniach zwierząt, bo przecież i o cierpieniach głodujących ludzi trzebaby myśleć, o dzieciach z wielkimi brzuszkami na cieniutkich nóżkach, o wojnach bratobójczych i religijnych - ludzkość nieudana jest. Ale żyć trzeba, nie mamy wyboru i żeby dać sobie z tym radę przytulamy i rozpieszczamy swoje dzieci i zwierzęta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak zgadzam się Krystynko, żeludzkość jest nieudana.Ni to anioły, ni to diabły. Zapatrzeni w szczytne ideały a głusi i ślepi cudze cierpienie...Nienawidzący i nierozumiejący siebie wzajemnie. Niezmienni od wieków, wywołujący wojny, gwałty,bunty, rewolucje a nie próbujący zmienić podstawowych kwestii, zupełnie na nie znieczuleni...Dziwny jest ten świat, ale nie ma lepszego i własnie w takim musimy życ i robić na własnym poletku cokolwiek by ten bezmiar nieszczęścia i cierpienia choc troche zmniejszyć. To kropla w morzu, ale zawsze coś...

      Usuń
  15. Ja po prostu zaczęłam od siebie i swojej rodziny. Nie kupujemy jajek z 3 (musimy kupować, bo nasze 2 kury niosą jedno jajo dziennie : )) . Jemy bardzo mało mięsa, drobiu właściwie w ogóle, ze względu na hormony.
    Rozmawiam też ze znajomymi o tym, by zwracali uwagę na to co kupują i jak najmniej przyczyniali się tym do torturowania zwierząt. Np.kupując tanie mięso w supermarkecie płacimy po pierwsze bezdusznemu właścicielowi fabryki mięcha, po drugie marżę zostawiamy w równie bezdusznym, nieprzyjaznym niczemu dużym sklepie.
    Dobrze, że piszesz takie teksty. Brawo Olu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Łucjo - trzeba zacząć od siebie. Takie drobne zmiany mogą przerodzic sie w większe, gdy wiecej ludzi przejmie inny styl życia. To sie może wydawać czymś niewielkim wobec skali problemu, ale przecież kropla drąży skałę...

      Usuń
  16. Trzeba być świadomym, nie odwracać głowy, zamykać oczu , trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, tylko wtedy mogą zaistnieć zmiany na lepsze w nas samych , a może i trochę dalsze. Od trzech lat jesteśmy z mężem na diecie wegetariańskiej, nie spożywamy też przetworów mlecznych, jest to właśnie skutkiem tego , że zobaczyliśmy w pełni los zwierząt hodowlanych. Polecam książkę ZJADANIE ZWIERZĄT Jonathan Safran Foer.Ta książka to apel o świadomość i odpowiedzialność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego też napisałam powyższy tekst, by uświadomić cos samej sobie, by nie zamykać oczu. Ta wiedza boli, ale nie wolno jej spychać w niebyt. Poszukam sobie polecanej przez Ciebie ksiązki. Dziękuję za Twoją wypowiedź, Ziggy.

      Usuń
  17. ja należę do mieszczuchów, którzy przeprowadzili się na wieś. I niestety widze tu całą masę cierpienia zwierząt. Począwszy od psów na łańcuchach, poprzez kotki, które co chwila maja małe, co nikt ich nie chce. Moja sąsiadka topi je bez mrugnięcia okiem. Ma tez krowę, która jest tylko po to, żeby ona,sąsiadka jej dzieci i wnuki mogły pić mleko. Wszyscy sa grubi i chorzy, bo to nie dla nich napój. Krowa nie wie co to słońce i wiatr, nie wie co to trawa pod kopytami. Cale biedne życie stoi na łańcuchu w stajni, a kiedy już przyjdzie na świat jej cielaczek, za chwilę go jej zabierają a ona ryczy całymi dniami. To bardzo ciemna strona wsi. Ja juz od dawna, bo od 1994 roku nie jem mięsa. Wystarczył mi jeden krótki reportaz z rzeźni. Ale dopiero po przyjeździe tutaj przestałam jeść jakiekolwiek produkty zwierzęce i czuje się z tym świetnie. Ale nie o to mi chodzi. To głównie dlatego, że nie chcę przykładać ręki do cierpienia zwierząt.Chociaż tyle moge zrobić. W sumie trend idzie w tym kierunku na świecie i jakąś nadzieję, że człowiek sie opamięta, można mieć.
    Serdeczności i dziękuję za ten tekst

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też jestem mieszczuchem, który już prawie osiem lat temu osiadł na wsi.I też mam masę spostrzeżeń i porównań. Biedne te krowy, świnie, króliki i kozy...Na szczęście nie wszystkie, są i te które maja dobrych gospodarzy, które mają w miare szczęśliwe zycie.
      Boję sie oglądać takich reportaży z rzeźni. Wiem, że strasznie bym to przeżyła i domyslam się, co bym tam zobaczyła. Przerażają mnie i szokują same dźwięki z rzeźni dobiegające. Na widok tego, co tam się dzieje nie mam siły ani odwagi...
      Wegetarianizm jest mi duchowo coraz bliższy, ale jeszcze sie na niego nie zdecydowałam. Myslę o tym wszystkim dużo.
      Serdeczności, Agnieszko!

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost