niedziela, 1 października 2017

Radości i smutki na pół - kalinowa opowieść jesienna…




   „Kalinowe noce, kalinowe dni, kalinowe serce, które weźmiesz mi…”Jakiś czas temu zbierając w mym ogrodzie owoce kalin na sok nuciłam sobie starą piosenkę Kaliny Jędrusik.  Sok ten dobry jest na bóle gardła i przeziębienia. Kora natomiast łagodzi bóle miesiączkowe i hamuje krwawienia. Rozrósł nam się przepięknie kalinowy krzew, owocami dorodnymi tej jesieni obrodził. Grzechem byłoby ich zatem nie wykorzystać, tym bardziej, iż poza czarnym bzem ten rok poskąpił nam wielu innych owoców. Jednak aby należycie wykorzystać kalinę należy ją pierwej przemrozić. Dopiero w takim stanie pozbywa się ona nieprzyjemnej goryczki. Pakując w woreczki foliowe te pąsowe koraliki i ładując je do zamrażarki przypomniałam sobie jeden z odcinków serialu „Jan Serce”. Główny bohater rozpaczliwie poszukiwał w nim krzewu kaliny, usłyszał bowiem od kogoś, że to jedyne remedium na chorobę jego matki. Szukał też od dawna ukochanej dziewczyny Mgiełki a w końcu odkrył, że jest ona pielęgniarką na tym samym oddziale szpitalnym, gdzie leżała właśnie jego matka. Wreszcie znalazł kalinowy, cudowny krzew i wytęsknioną Mgiełkę, która na dodatek dziwnym zbiegiem okoliczności miała na imię Kalina. I wszystko dobrze się skończyło. Zdrowie wróciło, zapanowała miłość i szczęście. W życiu jednak nie zawsze tak bywa. Życie to nie serial ani bajka i choć bardzo się chce, to nie znajduje się cudownego leku na to, co nieuniknione, na starość, ból i przemijanie…A myśląc o tym wspominam nasze wrześniowe odwiedziny u tutejszych przyjaciół…


   Wojtek i Eulalia zza lasu żyją w zgodnym, małżeńskim stadle już wiele, wiele lat. Wpadamy do nich kilka razy do roku a i oni wizytują nas niekiedy w Jaworowie. Chciałabym napisać, że zmieniają się tylko zewnętrznie, gdyż wiek robi swoje, natomiast ich dusze nadal są pełne blasku i siły żywotnej. Ale nie, jednak nie…Owo przemijanie a zwłaszcza związane z nim cierpienia nieustannie rzeźbią wnętrza każdego człowieka. A zmiany owe dostrzec można tym bardziej, im rzadziej się kogoś spotyka. Po kilku miesiącach od ostatniego naszego widzenia zauważam z troską, że Eulalia i Wojtek poszarzali jakoś, przycichli a nawet zmaleli. Widoczne w ich sylwetkach przygarbienie, jakiś rodzaj znużenia i utrudzenia, specyficzna mgła łagodnej rezygnacji ma swoje odbicie także w oczach naszych przyjaciół a zapewne dostrzec je można i w naszych spojrzeniach. Wszak czas każdego z nas przepuszcza przez swoją maszynkę. W tematach rozmów coraz więcej jest narzekania na stan zdrowia, lęku przed przyszłością, bezradnością w zetknięciu z twardą codziennością, w której trzeba sobie jakoś radzić choć i sił coraz mniej do tego i ochoty...
   Zajadamy razem kupione przez nas w pobliskiej piekarni chrupiące ciasteczka. Popijamy je gorącą, mocną kawą. Próbujemy wspaniałej ćwikły z chrzanem dopiero co przez Eulalię przygotowanej. Siedzimy w ciepłej, pachnącej suszonymi grzybami kuchni i nie chce się nam stamtąd wychodzić.  Czujemy się w towarzystwie tych ludzi swobodnie i spokojnie. Możemy mówić ze sobą o wszystkim, nie cenzurując w żaden sposób swych wypowiedzi, nie lękając się fałszywego osądu albo popełnienia jakichś niezręczności. Możemy też milczeć i ciszę przetykać tylko pełnymi porozumienia westchnieniami. Zapatrzamy się w przekwitające za oknem róże, w pąsowiejące na krzewach kaliny, w las pełen pohukiwań jeleni, w mgły ścielące się ponad horyzontem. Nieraz ta wspólna cisza lekka jest, słodka i czuła, jak wspomnienia smaku waty cukrowej z dzieciństwa a nieraz ciężka i uporczywa, jakby była potworem zawłaszczającym struchlałe serca…Ale po kilku chwilach, zazwyczaj, znowu pada jakiś dowcip, coś się komuś z nas zabawnego przypomina i niedawne milczenie odpływa w dal. Iskierki uśmiechu, rubasznego żartu, czy wesołego wspomnienia rozładowują atmosferę. Wojtek i Eulalia potrafią śmiać się długo i zaraźliwie, mimo iż dręczy ich chorobliwy kaszel oraz igiełki bólu umiejscowione w najbardziej newralgicznych częściach ich schorowanych organizmów. Tak się to wszystko przeplata, tak sobie wzajem coś o życiu dopowiada…


   Nieco pokrzepieni spotkaniem z przyjaciółmi zza lasu a jednocześnie zmartwieni ich pogarszającym się stanem zdrowia ruszamy dalej…W planie mamy bowiem odwiedziny pół roku temu owdowiałej  naszej przyjaciółki, Stefci. Wieziemy jej kilkudziesięciokilogramowy worek paszy dla kur. Poruszająca się z trudem po rekonstrukcji stawu biodrowego i znękana arytmią serca oraz reumatyzmem ponad siedemdziesięcioletnia Stefcia nie dość, że samodzielnie obrabia swoje poletko i warzywnik, nie dość, że zajmuje się psem, kotem - przybłędą i stadkiem kur, to jeszcze wzięła niedawno pod opiekę drób poszkodowanego w ciężkim wypadku, samotnego sąsiada. Tenże od kilku tygodni w łóżku już leży, nogi mając po przygnieceniu traktorem połamane. Małomówny a często i zmierzły nie ma nikogo, kto by chciał do niego zajrzeć. Tylko Stefcia poczuwa się do obowiązku. No bo jakże to samotnego sąsiada w biedzie zostawić? Przecież  i on kilka razy jej pomógł po śmierci męża. A to pole zbronował, a to ziemniaki wykopał a to ogromnego buka z paryi dla niej wyciągnął. A że nieprzyjemny w obyciu? I cóż z tego?! Małoż to do czynienia miała z podobnym osobnikiem? Wszak jej mąż także do aniołów nie należał. Ciężki żywot miała z nim Stefcia. Jednak jej zdaniem obecna samotność jest o niebo od tamtego małżeńskiego piekiełka dotkliwsza…Dlatego kobiecina drepcze codziennie do unieruchomionego na łożu boleści sąsiada. O zdrowie zapyta. Chwilę przy nim posiedzi. Jakąś zupę doniesie, smalcem swojskim się podzieli, czy konfiturami z malin poczęstuje. I co najważniejsze, drób jego liczny nakarmi. I po to właśnie był jej konieczny ów przywieziony przez nas worek paszy. Mieszkająca na dnie głębokiej doliny Stefcia, dla siebie samej stara obywać się byle czym bo też niewielką ma rencinę i potrzeby na starość coraz mniejsze. Nie sposób jednak żywiny czymś przynajmniej raz dziennie nie nakarmić. Tym bardziej, że ponoć ostra zima idzie a wszelkie stworzenia boże czując to mocno jedzą teraz dwa razy więcej niż wprzódy…

   Zastajemy Stefcię krzątającą się po kuchni w towarzystwie swej młodszej siostry, mieszkanki miasta wojewódzkiego, co to na kilka dni w odwiedziny do niej wpadła. Obie dwoją się i troją przy kuchni. Wieszają na nitkach pokrojone w grube plasterki prawdziwki, kończą gotowanie rosołu i kompotu z rabarbaru, wałkują ciasto na makaron, dokładają drewienek do ognia, częstują herbatą, o wieści z naszego gospodarstwa dopytują…I choć słowa te i czynności zdają się całkiem zwyczajne dostrzegam jednak w ich spojrzeniach jakąś dziwną nerwowość, wyczuwam drzazgę, która spokoju nie daje. I rozumiem już, iż całe to intensywne działanie jest tylko przykrywką dla okrutnego smoka, co tylko się czai by z głębi poranionej duszy wychynąć.

   Wreszcie Stefcia przysiadła przy mnie na wysłużonej, kuchennej kanapie i ciężkie westchnienie wyrwało się raptem z jej piersi. A zaraz potem szloch, co długo powstrzymywany wybuchł ze zwielokrotnioną siłą i omalże jak wycie zabrzmiał. Siostra Stefci przycupnęła na maleńkim taboreciku przy piecu, jej ramiona ogarnął dygot a broda mocno zaczęła drżeć…

- Stefciu, Stefciu kochana! Co się dzieje? – pytam przepełniona lękiem i współczuciem. Spoglądam w stronę Cezarego, który zwykle tak pełen żartów zamilkł teraz zmieszany i bezradny. Nie widzieliśmy jeszcze naszej przyjaciółki w podobnym stanie. Wszak nawet żałoba po śmierci męża, choć pełna była smutku, samotności i bolesnego rozpamiętywania nie wywoływała u niej takich jak obecny paroksyzmów rozpaczy.
- Syneczek mój kochany wczoraj umarł… - wyjąkała kobiecina i ukrywszy twarz w dłoniach załkała rozpaczliwie.
- On od dawna na raka już chorował. Źle się już czuł na pogrzebie ojca, ale była jakaś nadzieja, Stefcia się tej nadziei za wszelką cenę trzymała i mówić o swoim zmartwieniu dlatego nikomu nie chciała, bo przecież kiedyś już jednego syna straciła. A teraz…Teraz już nie ma się czego trzymać – wychrypiała Wiesia, jej siostra i głośno wysiąkała nos a potem wstała i bez wcześniejszej werwy przemieszała bulgoczący apetycznie rosół.
   Tuliłam Stefcię i słowa nie umiałam wykrztusić. Jak tu znaleźć słowa pocieszenia w takiej chwili? Jak powiedzieć coś, co nie zabrzmi głupio i banalnie? Znikąd nadziei…Nie istnieje przecież żadna magiczna, żywa woda. I owoce kaliny też nie pomogą…Nie ma nic prócz okrutnych, nieodwołalnych faktów…  Coś tam w końcu zaczęłam szeptać, że rozumiem dobrze, co ona czuje, bo przecież sama też przed rokiem doznałam ogromnej utraty, że czas złagodzi  w końcu ten ból…Tak szeptałam, ale myślałam przy tym z goryczą, iż mijający czas wcale nie zesłał pocieszenia. Niewiele w mojej duszy zelżało. A zdaje się, iż tęsknota nawet przybrała na sile.  I ta bezradność, że już nigdy nie usłyszę ukochanego głosu, nie poczuję ciepłego dotyku i niepowtarzalnego, maminego zapachu…
   Stefcia oparła się mocno o mnie. Ja oparłam się o nią. Tkwiłyśmy tak splecione wspólnym przeżywaniem, jednocześnie bardzo sobie bliskie, ale i dalekie. Bo mimo wszystko każdy jest samotny w swym smutku, choćby był on bliźniaczo do cudzych smutków podobny. I każdy musi sobie jakoś sam dać sobie z nim radę, pozwolić mu się do końca wybrzmieć, choć czasem dobrze jest się wypłakać przy kimś bliskim, bólem swoim podzielić, lustro w czyichś oczach znajdując…

- A ja to bym chętnie tego waszego smakowitego rosołu spróbował, bom głodny niczym niedźwiedź na wiosnę! – ozwał się nagle sztucznie ożywionym głosem Cezary a ze zgromadzonych w pokoju kobiet jakby w jednej chwili opadł jakiś zły czar. Wiesia poderwała się z taboretu i szczodrze suszonego lubczyku do zupy dosypała. Stefcia pokuśtykała do sieni po cedzak do odcedzenia makaronu. A ja spojrzałam z wdzięcznością na męża…


 -  I tak to właśnie jest… - wzdychałam kilka dni potem gotując w sokowniku owoce kaliny i przelewając cierpliwie z niego sok do garnka stojącego na zlewie.
 -  Na szczęście zwyczajna materia życia zwycięża, przeważa, dalej się mimo wszystko plecie, choć wciąż coś się bezpowrotnie pruje i coraz więcej oczek brakuje w jej prostym wzorze…Smak życia to ten pyszny, choć podlany łzami swojski rosół z makaronem. To ten słodko-gorzki sok kalinowy. To uśmiech nawet wtedy, gdy w środku mocno coś boli. To przyjaciele, którzy są na każdą biedę i na każdą radość. To prawda o najzwyklejszej codzienności, z którą każdy musi się zmierzyć po swojemu i ocalić w niej dla siebie jakiś najdrobniejszy choćby sens

   Nagle moje rozmyślania przy sokowniku przerwał dzwonek telefonu. Dzwoniła Stefcia z pytaniem jak zrobić sok z kaliny, bo bardzo jej ona w tym roku obrodziła a pamięta, że kiedyś dałam jej butelkę owego karminowego specyfiku i ogromnie jej on wówczas na kaszel pomógł. Zimą wszak takie domowe specyfiki bardzo się na wsi przydają. Zaskoczona niezwykłym zbiegiem okoliczności, czy też przejawem czarodziejskiej wręcz telepatii dotyczącej kaliny, ucieszona, że mogę się swą wiedzą podzielić,  z radością podałam jej przepis. Nie rozmawiałyśmy długo, ale wystarczyło by zauważyć, że Stefcia jest znacznie spokojniejsza niż ostatnio. Opowiadała o sąsiedzie, który już znacznie lepiej się czuje. Pytała o sprawy codzienne i błahe…Takie, które swoją zwyczajnością najlepiej ratują ducha przez bólem i rozpaczą, przed pytaniami o sens
   Skończyłyśmy rozmowę a w mej duszy pojawiła się jakaś ulga, jakiś leciutki uśmiech zagościł na ustach. Tracąca powoli swój intensywnie czerwony kolor kalina pyrkotała monotonnie w sokowniku a jej walerianowy zapach ogarniał cały dom i zsyłał mi marzenie o długim, mocnym śnie. Tymczasem w ogrodzie, obsiadłszy kwitnące wspaniale fioletowe marcinki, roje kolorowych motyli ciesząc się życiem korzystały z ostatnich dni babiego lata...





…I jeszcze a propos tego sensu. Prowadzimy z mężem tego bloga od pięciu lat. Widać na nim jak zmienia się nasze życie, jak zmieniamy się my sami. Nieraz słowa płyną tu jak wartki potok. Chce się nam dzielić z Wami naszymi radościami i smutkami. Chce się nam płynąc w te internetowe głębie i szukać zwierciadła w Waszych oczach. A nieraz nurt zamiera, coś się zacina, chowamy się przed światem, oddajemy się zwykłemu życiu, sens pisania gdzieś umyka, czas nie chce być poganiany…

   Spoglądam na kartki z mojego ściennego kalendarza. Jaka myśl przewodnia  widnieje tam dzisiaj?
„Podzielone cierpienie w ogóle jest połową cierpienia, podzielona zaś radość jest radością podwójną” – Max Scheler.


  No tak…Po to ma się przyjaciół oraz bliskich aby dzielić się z nimi tym, co dla nas najważniejsze. Radością i troską, uśmiechem i łzą. Dzielić też wspólnie nieuniknioność przemijania i oswajać ją prozą oraz poezją codzienności…

    Serdecznie dziękujemy, że byliście z nami przez te pięć lat!♥

   I na koniec jeszcze przepiękna, znaleziona na YT piosenka o kalinie, która rosła w lesie, nad potokiem. Śpiewała mi ją kiedyś Mama. I ja ją sobie czasem w czasie naszych wędrówek nucę. Poniżej można tę pieśń usłyszeć w melodyjno-kresowym wykonaniu Marii Krupowies, folklorystki i  pieśniarki zwanej na Litwie "doktorką dusz".


44 komentarze:

  1. A ja nawet nie wiedziałam, że one są jadalne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano są - poza sokiem można np. zrobić sobie kalinowy przecier. Bardzo aksamitny i oryginalny w smaku...

      Usuń
  2. Czlowiek jest zwierzeciem stadnym, czy tego chcemy, czy nie. Dzielimy sie zatem wszystkim, radosciami, smutkami, przytulamy sie, kiedy wali sie swiat.
    Ale duzo jest takich Stefci, skrytych, zamknietych, przezywajacych wlasne dramaty jedynie w duszy, nigdy nie skarzacych sie na swoj los. My tu na blogach wyrzucamy z siebie wszystkie drobnostki, ktore nas uwieraja, uskarzajacych sie na rzeczy niewazne. Bo czym sa te nasze bolaczki w obliczu prawdziwych ludzkich tragedii, utraty calej rodziny, szwankujacego zdrowia i tej rozrywajacej samotnosci na starosc. Ale jeszcze sil i checi wystarcza, zeby niesc pomoc bardziej potrzebujacym, zamiast zasklepic sie w sobie, przezywac wciaz i od nowa ogrom wlasnego cierpienia.
    Wzruszajacy post, Olenko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzielenie się radościami i smutkami chyba ma sens.Wszyscy przecież przeżywamy czy też będziemy przeżywać podobne rzeczy...Dobrze, jest jesli jest sie z kim dzielić. Dobrze, jesli to przynosi choć odrobinę ulgi. Bo jesli człowiek nie wierzy w mozliwosc tej ulgi albo nie chce swoimi problemami obarczać innych, którym dosć przecież własnych cierpień - milczy...
      I pomaganie innym ma sens, bo zdaj się, iż tyle tu na ziemi znaczymy, ile dobra potrafimy dać innym...

      Usuń
  3. Oleńko i my z mężem czujemy te zmiany czasami bardzo dotkliwie i choć zakładam codziennie szpilki, maluję paznokcie, dobieram biżuterię, to nostalgia dopada mnie mimo tego!
    Twój dzisiejszy tekst to prawdziwe rekolekcje, powinni je czytać ludzie, którym się wciąż wydaje, że są niezniszczalni.Serce krwawi gdy napotyka tyle nieszczęścia i biedy, a zarazem serce się raduje, że są tacy wspaniali prości ludzie jak Wasi znajomi, którym dobroć przecieka przez serce niczym kalinowy sok przez palce. I, że Wy z Cezarym jesteście...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Basiu. Usiłujemy jakos przywyczaic sie do nieuniknionych zmian,oswajać je a nawet polubić, ale nie zawsze to wychodzi...
      Bardzo doceniamy to, że spotkaliśmy tutaj tak dobrych, przyjaznych i szczerych ludzi, że zasłużylismy na ich zaufanie, że razem możemy przeżywać nasze dobre i złe chwile...
      Ciepłe pozdrowienia ślę Ci Basiu o bardzo chłodnym choć słonecznym poranku!*

      Usuń
    2. U nas też chłodny, wyjechałam z domu po 6, więc jeszcze nie wiem czy dalie przetrwały!

      Usuń
    3. U nas w dolinach pojawiły sie już przymrozki. Pewnie wszystkie kwitnące rośliny będą teraz szybko marnieć, niestety. Za to symfonia barw liści na drzewach jest coraz wspanialsza!

      Usuń
  4. Zycie plynie nieustannie i dzis nigdy nie jest takie samo jak wczoraj a jutro zawsze nieznane. Dobrze, ze macie takich serdecznych przyjaciol i dbacie o siebie nawzajem w potrzebach.
    Gratulacje serdeczne z okazji pieciu lat pisania i oczywiscie z oczekiwaniem na nastepne, nastepne i nastepne... lata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zycie wciąz stawia przed człowiekiem nowe wyzwania. Codziennie zdaje sie egzamin z człowieczeństwa. Przeżywa się mocno swłasne i cudze troski. Jest w tym dużo bólu, ale chyba ten ból wspólnego przezywania lepszy jest niż samotnosć...
      Serdeczne dzieki za gratulacje i życzenia, Marylko!*

      Usuń
  5. Tak duzo na tym swiecie jest ludzkich dramatow. Zycie na wsi zawsze jest trudniejsze, szczegolnie dla ludzi starszych, a jak dochodza choroby tym bardziej. Kocham nature i wiem ze wlasnie zycie na wsi najbardziej by mi odpowiadalo, ale moje choroby, ciagle wizyty lekarskie zupelnie zniszczyly mi marzenia i plany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Teresko. Życie na wsi rzeczywiscie wymaga od człowieka duzo siły fizycznej i zdrowia. Póki człowiek młody i sprawny może wszystko, ale starosć czy choroby nieuniknione są przecież i jesli nie ma kto pomóc, to bywa bardzo cięzko. No i do ośrodków zdrowia zazwyczaj daleko. To nie to, co w mieście, że wszystko jest za rogiem...

      Usuń
  6. Takie jest życie, dla jednych łatwiejsze, dla innych trudne, smutne, samotne, na starość bywa okrutne, nie ma co pytać o sens, tylko żyć tak, żeby się dało przeżyć i pomagać sobie wzajemnie.
    Autorem wiersza jest Teofil Lenartowicz, muzykę skomponował A. Komorowski. Kiedyś, w dzieciństwie, umiałam go na pamięć, a piosenkę też znałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Ewo - to ważne by umieć życ tak, by dało się przeżyć i pomagać sobie wzajemnie. Jednak pytania o sens są takie ludzkie, takie najważniejsze i narzucajace się, nieraz trudno przed nimi uciec...
      Dziękuję za informację o autorach słów i muzyki do wierza o kalinie. Nie wiedziałam tego.

      Usuń
  7. Olu, pozdrawiam Cię serdecznie i nawet jak nie komentuję, to wiesz, że jestem blisko Was. Jesteście ważni dla Waszych przyjaciół, zrozumienie i obecność jest dla nich pociechą największą z możliwych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci Łucjo za ciepłe słowa i za tę bliskosć, którą czuję. Myslę, że i Ty czujesz coś podobnego z naszej strony...Ściskamy Cię mocno!*

      Usuń
  8. Słodko-gorzka opowieść... ale jaka prawdziwa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie składa się z niezliczonej ilosci takich opowieści. Każdy niesie swoją prawdę a ta prawda znajduje odbicie w oczach bliźnich, tych, którzy przeżywają podobnie...

      Usuń
    2. Kiedyś zapytano mądrego człowieka:"Ile jest rodzajów przyjazni"? 'Cztery"-powiedział:są przyjaciele,ktorzy sa jak jedzenie;potrzebujesz ich kazdego dnia.Są przyjaciele,którzy są jak lekarstwo,szukasz ich,kiedy zle się czujesz.Sa przyjaciele,którzy sa jak choroba:szukają cie sami.Ale sa też tacy jak powietrze:nie widzisz ich,ale zawsze są przy tobie.W kroplach dni powszednich potrzebujemy zrozumienia,bliskości,przytulenia.W obliczu śmierci nigdy nie odnajduje słow pocieszenia.Każde zabrzmiało by jak banał.Wolę dotknąć przytulić,czuć oddech....dać ciepło zrozumienia.W ciszy także nie jesteśmy sami,jeśli mamy tę ciszę z kim dzielić.A i rozładowanie atmosfery smutku..."sztucznie ożywionym głosem"jest mistrzostwem.Niektórzy męszczyżni to potrafia.Taki przy mnie trwa."Coż za usposobienie ma ta kobieta,ze jeśli sie o coś nie zamartwia,to ja trapia jakies urojone grzechy"On tego wszystkiego strażnikiem,i na 'ziemię"sprowadza.Miec wokół siebie przyjacoł,to skarb nad skarby.W dzisiejszych czasach to rzadkość,czasami a nawet coraz częściej, zastanawiam się czy jest możliwa.Tak często zawodzą nas ludzie ,ktorych tym zaszczytnym mianem obdarowalismy.Tak więc szukamy tej KALINY ! czasem odnajdujemy,ale nie tak i nie wtedy kiedy tego pragniemy.Czasami chcemy zbyt szybko ,zbyt mocno.....zaburzamy spokój i tajemnice,niedopowiedzenia."Jest na tym świece jeden zawod,jedno jedyne powołanie-byc dobrym dla drugiego człowieka"nawet jesli nie jest się jego przyjacielem!Zawsze z Wami pod wspólnym niebem Basia
      ps"Pismo i sztuka"to jedyni świadkowie czasu" Badzie tymi "Swiadkami"przez kolejne piękne rocznice.Dziękuję za radość,wzruszenia,za to że jesteście.


      Usuń
    3. Bardzo trafne są te wypowiedzi mądrego człowieka o przyjaźni, dziękuję Ci za nie Basiu i dziękuję, że trwasz przy nas "Pod tym samym niebem".
      Tak, jest wiele jest rodzajów przyjaźni. Nieraz nawet jedna przekształca sie w drugą. Mysle, iż przyjaźń aby była głęboka i prawdziwa wymaga czasu, sprawdzenia sie w róznych okolicznościach, wytrwałosci, delikatnosci ale i umiejętności mówienia prawdy prosto w oczy i nie obrażania sie za to. Przyjaźń powinna być jak wieloletnia, odporna na mrozy i susze roślina. Przyjaźń to nie zakochanie czy fascynacja, która potrafi szybko przyjść, ale równie też szybko zniknąć, jakby jej nigdy nie było. Uczę sie tego przez całe zycie i pewnie nadal będę sie uczyć, tak samo jak poznawać będę samą siebie i dziwić sie nieraz własnym reakcjom, które wypływają podszeptów intuicji, z blizn pozostałych po wcześniejzych doświadczeniach, z ostrożności aby nie ranic i nie być zranioną, a czasem po prostu ze zmęczenia nadmiarem trudnych spraw i emocji, pośród których płynie niekiedy moja łódka...
      Tak, niektórzy mężczyźni potrafią rozładowywać atmosferę. Nieważne czy robia to świadomie czy intuicyjnie - wazne, że dzięki ich choćby minimalnemu przestawieniu sterów, nasze pełne trudne emocji łodki przestają przynajmniej na chwilę tak strasznie huśtać się na oceanie zycia.
      Basiu, pozdrawiam Cie z ciepłym usmiechem spod nieba, gdzie wciaz spośród chmur przebija się błekit!*

      Usuń
  9. Przeczytałam właśnie jeden z najpiękniejszych, najbardziej poruszających me serce tekstów. Wasz blog jest dla mnie ważny. Jest skarbnicą wiedzy na temat życia. Prowadzą go osoby tak wspaniałe, które wiele przeszły, które walczą o szczęście, które doceniają, które pomagają bezinteresownie innym. Mnie pomagacie. Chce byście o tym wiedzieli. Przeczytałam i jeszcze bardziej doceniłam stan obecny. Moi bliscy są ze mną. Czas leci, jak oszalały, wiele się zmieni, to nieuniknione. Cieszę się chwilą obecną. Poruszyliście mnie całkowicie. Gdybyście napisali książkę, kupiłabym ją. Wiem, że byłaby wspaniała. Bóg pokierował mnie tu i jestem za to ogromnie wdzięczna. Uczę się od Was. Jesteście wspaniałymi ludźmi do naśladowania. Przesyłam Wam najszczerszą miłość i dziękuje, że jesteście!!!! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I cóz moge odpisać na tak entuzjastyczny dla nas i dla naszego bloga komentarz? Moge tylko Ci tylko Agnieszko gorąco podziękować, ciesząc się, iż nasze pisanie trafia do Twojego serca, że znajduje tak silny oddźwięk, wzruszajac się, że ktoś mysli o nas tak ciepło i nie wstydzi sie tego napisać. Tak dobrze jest wiedzieć, że ludzie po tamtej stronie ekranu komputera czują podobnie....
      Dla mnie bardzo ważne jest w pisaniu aby wyrażać w nim myśli, emocje i uczucia, które wypływają z głebi duszy, które są ważne w danej chwili, które są prawdziwe i szczere. Ważne jest też by być wiernym samym sobie, iśc swoja drogą i wierzyc swojemu sercu. No i dzielić się doświadczeniami nie wstydząc sie swoich słabości ani upadków, bo przecież każdy człowiek ma do nich prawo. Trzeba się podnieść i iść dalej, mimo wszystko, wyciągajac z tego jakąś naukę dla siebie...
      Agnieszko, oboje pozdrawiamy Cie bardzo serdecznie, przesyłajac życzliwe myśli spod naszego nieba!*

      Usuń
  10. Tak pieknie to napisane ze az nie wiem co ja mam teraz napisac.Ale post sklania mnie do zadumy i przemyslen jakie wartosci w zyciu sa najwazniejsze i tu zgodze sie z Toba Olu ze prawdziwi przyjaciele sa nam bardzo potrzebni.Gratuluje 5 lat blogowania i zycze wielu jeszcze wpisow ns blogu.Pozdrawiam serdecznie:):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest właśnie dla mnie ważne, aby to co piszę skłaniało czytelników do zadumy, przemysleń, do zajrzenia we własne serce. Między ludźmi jest przecież tyle bliskości i obcości, które wciaz zamieniaja sie miejscami. I wciaz człowiek bładzi nieomal po omacku próbujac trafic do czyjegos serca...
      Serdecznie dziekuję Ci Kasiu za gratulacje i życzliwą obecnosc na tym blogu!*

      Usuń
  11. z prawdziwą przyjemnością przysiadłam i przeczytałąm...
    dzielisz się darem ciekawego opisywania codzienności...
    A ja dziś w sceptycznym nastroju:
    uśmiechałam się do starszej odemnie Pani, a Ta z grubej rury ironicznie: Pani się uśmiecha... ze mnie czy do mnie. Sprawiła mi przykrość, bo niedawno znajomy xs pytał: ile osób się do Ciebie uśmiecha? czy my Polacy się uśmiechamy....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle miło mi Alis, że przysiadasz na ławeczce pod tym samym niebem, że tutejsze pisanei trafia Ci do serca!*
      A co do tej pani, która tak nieprzyjemnie zareagowała, na zawarte w Twoim usmiechu przesłanie, to pewnie miała zły dzien, ablo też na jej reakcje wpłyneło jakies wcześniejsze, przykre doswiadczenie, które nauczyło ja ostrożnosci i podejrzliwosci w stosunku do bliźnich. Zazwyczaj ktos mocno w środku poraniony zasklepia sie w sobie i wysuwa kolce. Tak na wszelki wypadek...
      A czy wobec tego mamy bać sie usmiechać do bliźnich? Myśle, ze nie, bo w końcu trafi sie na kogos, kto ten uśmiech odwzajemni!:-)*

      Usuń
  12. To, ze w takich momentach ktos por prostu jest, to chyba najcenniejsze, czego mozemy od zycia oczekiwac.
    Nastepnych wielu pieciu lat ... :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Moniko. Czasem po prostu samo bycie przy kimś jest najwazniejsze. A wszelkie słowa są zbędne albo dziwnie kalekie.W życiu ta bliskosc innych ludzi i płynące od nich ciepło i zrozumienie są najważniejszą wartoscią...
      Dziękuję, że odwiedzasz to samo niebo, Moniko. Oboje pozdrawiamy Cie serdecznie!*

      Usuń
  13. Wołosatki śpiewały piosenkę, która może być podkładem muzycznym do tego posta:
    Sennym tykaniem zegara, mijania nadchodzi pora,
    czasu zamkniętego w słowie nie sposób cofnąć wstecz.
    Promieniem zawisło na ścianie ostatnie spojrzenie przed nocą,
    powraca szept jak modlitwa, odległy o długość dnia.

    To czas mglistych poranków,
    to dni rozstań przy wtórze deszczu.
    Chwytając babie lato dłońmi,
    zatrzymać pragniesz czas.

    Słoneczne dni zastępują, słotne, melancholijne,
    częste rozmowy przy stole dotyczą deszczowych spraw.
    Pamięć o lecie została tylko na fotografiach,
    wspomnień nie sposób wymazać, zwłaszcza gdy pada deszcz.

    Ja bym chciała podzielić się radością, że nareszcie oba pieski zdrowe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Wołosatki pięknie tą piosenką wyrażaja atmosferę, ducha jesieni, dziękuuę Ci za nią...A ja znalazłam inny ich utwór, też jesienny a i górski przy tym.

      "Po Beskidzie błądzi jesień, wypłakuje deszczu łzy, na zgarbionych plecach niesie worek siwej mgły. Pastelowe cienie kładzie zdobiąc rozczochrany las, nocą rwie w brzemiennym sadzie grona słodkich gwiazd, złotych gwiazd... Jesienią góry są najszczersze, żurawim kluczem otwierają drzwi. Jesienią smutne piszę wiersze, smutne piosenki śpiewam ci. Po Beskidzie błądzą ludzie, karę konie w chmurach rżą. Święci pańscy zamiast w niebie po kapliczkach śpią. Kowal w kuźni klepie biedę, czarci wydeptują trakt. W pustej cerkwi co niedzielę rzewnie śpiewa wiatr, pobożny wiatr."
      Tak mi sie skojarzyło, bo byliśmy w niedzielę na niezbyt dalekiej, pogórzańskiej wycieczce połączonej z grzybobraniem i przemierzaliśmy trochę inne, niż tutejsze lasy.Pięknie pachniało tam powietrze a poszycie pełne było igiełek sosnowych i jodłowych. Rozciągały siestamtad wspaniałe panoramy na Pogórze Przemyskie i Dynowskie. I tyle juz cudnych, jesiennych barw było w tych leśnych pejzażach...
      Cieszę sie Iwonko, że oba Wasze pieski juz zdrowe. Nareszcie lżej Wam na sercu, nareszcie jesień pokazuje Wam swoje przyjaźniejsze oblicze!*

      Usuń
    2. W mojej wyobraźni ciągle wędrujesz w tych zwiewnych szatach tanecznym krokiem w takt melodii Marradiego, niezależnie czy po miękkiej trawie, czy po sosnowych igiełkach, czy po ostrych kamieniach. Chciałabym wiedzieć, kto namalował ten obraz Oleńki...

      Usuń
    3. To wyobrażenie mojej duszy wędrującej, i Twojej Iwonko też. Dusza przyjazną duszą w eteryczne, piekne szaty ubrana, w delikatne mgły i barwy otulona, wolna i lekka jak wiatr...

      Usuń
  14. Oj Olu, pzreczytalam. zadumalam sie i...i...no i nie wiem co napisac, chyba tylko ...takie jest zycie...
    LAdna historia, ludzka, dobra do głębi, szlachetni ludzie, ktorym nie szczedzi sie ani radosci ani smutkow, ktorzy jednak zachowuja swoja piekna osobowosc. A Ty obserwujesz i potrafisz to wzruszajaco zamknac w slowach.
    Sciskam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ilekroć piszę na blogu o tak trudnych sprawach, jak starosć, ból, śmierć i przemijanie za każdym razem zastanawiam się, czy powinnam...Bo na blogi ludzie przychodzą głównie po wytchnienie od codzienności, po promień słońca, po uśmiech i odpoczynek od trosk a tymczasem ja tutaj dośc często wychodzę z tymi sprawami pewnie zbyt cięzkiego kalibru...Piszę tak jednak, bo interesuje mnie człowiek w całej jego pełni, w całej marności i wielkości i nie chcę pomijać ważnych aspektów jego zycia a blogi są jego częścią i pewnie dlatego nie potrafię narzucic sobie samej jakiejś lekkiej, łatwo strawnej konwencji...
      I ja ściskam Cię serdecznie, Grażynko, dziękując za ciepłe słowa.

      Usuń
    2. No i masz racje...po prostu stawiasz czola zyciu w calym jego a roznym wymiarze...ja sie musze przyznac, ze uciekam od tych trudniejszych spraw, jestem troche taka, co to glowe w piasek!

      Usuń
    3. Ja też czasem chowam, Grażynko. Nie zawsze przecież ma się siłę, ochotę i odwagę na zmierzenie ze swoimi wewnętrznymi smokami.

      Usuń
  15. U mnie dżem kalinowy zagościł w tym roku, bo czarny bez sikory zjadły. Nastawiliśmy też ze Ślubnym wino kalinowe i czekamy, co z tego wyniknie. Na razie bulgocze i buzuje.
    Na śmierć nigdy nie jesteśmy przygotowani, a bólu po śmierci dziecka nawet wyobrazić sobie nie potrafię, choć oglądałam go przez wiele lat- wychowała mnie babcia wiecznie w żałobie po mojej mamie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kalinowy dżem i ja czasem robię, mam go jeszcze troche z zeszłego roku. A do mojego wina bzowego dodałam też troche soku z kaliny. Też jestem ciekawa, co z tego wyniknie. Ale dobrze jest czasem poeksperymentować.Życie tak krótkie, że nie ma co ograniczać sie tylko do tego,co znane i wypróbowane.
      A śmierć...zagadka, ból, wyzwanie, tajemnica, nieuniknioność, lęk a czasem pewnie ulga, gdy już człowiek cierpi tak strasznie, że życie mu brzydnie. Tak, Aniu - cięzko sie na to przygotować a tym bardziej pogodzić, zwłaszcza z odejściem najbliższych. Strasznie to trudny temat a jednoczesnie jak bardzo ludzki, wszystkich nas przecież dotyczący...

      Usuń
  16. Eulalia i Wojtek - suszone grzyby, ćwikła z chrzanem, kawa i ciasteczka - jakbym tam była!
    Stefcia - rosół i ciasto na makaron, kuchenna kanapa, szloch i tragedia - i ja tam jestem i przytulam i szeptam.
    Piszesz Olu jakbyś malowała, widzi się i czuje.
    A to nieprawda, że ludzie wchodzą na bloga po wytchnienie, uśmiech i odpoczynek. Wchodzą po prawdę.
    Czasem zawstydzam się, że mój blog taki lekki, łatwy i przyjemny, bo dopiero goszcząc u Was znajduję materiał do przemyśleń i zamyśleń. I też pragnę i czekam na książkę, kupiłabym ją dla siebie, rodziny i przyjaciół. Serdeczności jesienne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że napisałaś Krystynko o tej prawdzie, bo i dla mnie jest ona najważniejsza. A można ją rozpoznać sercem i intuicją. Prawda, chyba tylko prawda budzi silny odzew. A poza tym ma ona rózne oblicza, tak jak rózne nastroje panują w naszej duszy i rózne potrzeby uzewnętrzniania tychże nastrojów. Dlatego prawdą przepojony jest dla mnie i Twój blog, Krystynko. Pisałam Ci niedawno, że odnajduję na nim cenne dla mnie uczucia i emocje. Twoja chatta nie jest pocztówkowym, bezosobowym i nudnym przez to miejscem, ale chatką mądrej kobiety, umeblowaną ciepłem, serdecznością, spokojem, dużą wiedzą o życu i dobrem.
      Dziękuję Ci Krystynko za życzliwe słowa i w imieniu nas obojga pozdrawiam gorąco.

      Usuń
    2. Wzruszyłaś mnie Olu, myślisz o mnie lepiej niż ja sama. Dziękuję w imieniu swoim i chatki.

      Usuń
    3. Jestem podobna do Ciebie, Krystynko. Też mam problem z samooceną. Ale za to nie mam problemu z dostrzeżeniem dobra i blasku w bliźnich. I gdy to dostrzegam chcę o tym mówić, pisać, szeptać, Wyrażać szczerze swoje odczucia.
      Krystynko, i Ciebie i chattkę Twoją kochaną ciepłym usmiechem otulam!:-)*

      Usuń
  17. Dawno tu nie byłam :) Ściskam Was mocno! :*

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost