niedziela, 22 stycznia 2017

Pranie w niedzielę, czyli kara boska na bieżąco!



Cezary pisze...

Tak mówiła moja śp. mama, kiedy robiłem rzeczy niedopuszczalne w dzień święty według przyjętych przez nią kanonów religijnych. A ja odpowiadałem; jak robota nie wychodzi w niedzielę, to w poniedziałek również. No cóż, młody, gniewny i świat przede mną był wtedy. Ale zapamiętałem to karcące powiedzenie do dnia dzisiejszego. Nie wiem czy miała satysfakcję z nieudanych robótek, ale zawsze nie omieszkała skwitować ich powyższym powiedzeniem. 
               Dwa lata temu rozleciała się nam czteroletnia po gwarancji pralka renomowanej firmy dająca gwarancję na dłuższe przetrwanie. Rozebrałem to uznane cudo do nagości. Sam szkielet nie wyglądał powabnie, był jakiś kościsty z wieloma dziurkami. Przypominał naszą stodołę bez ścian i bez dachu, z tą różnicą, że stodoła trzeszczała, a szkielet pralki stał spokojnie i pewnie pilnie obserwował moje dalsze poczynania. Moja ekspercka mina spowodowała, że jemu mina zrzedła. Jak widać udawać potrafię.

            Dosłownie rozleciał się bęben pralki, a w zasadzie krzyżak podtrzymujący go. Na to słowo jestem uczulony od 1410 roku i do dzisiaj nie lubię pająków z tej rodziny. Dobrze, że Pajęczyca z opowieści Olgi należy do grupy wędrowców. Obdzwoniłem wszystkie sklepy z częściami zamiennymi i tak kompletny bęben oraz uszczelka miały kosztować ponad 800 PLN. Oczywiście piszę o nierozbieralnym podzespole, jakże by inaczej. Cezaremu ręce sięgnęły po siekierę… No nie, musi być jakieś wyjście. Przeleciałem fora internetowe i okazało się, że nie jestem osamotniony z moim problemem. Co druga pralka od sprzedania miała ten sam feler. To chyba odwet za rozgromienie krzyżaków! Kurka wódka – zakląłem siarczyście, jak zwykł czynić prezes Kozłowski w „Świecie wg Kiepskich”. Nie dając za wygraną wyprodukowałem sążnisty email do producenta. Szczegółowo opisałem stan rzeczy, nadmieniając, że taka konstrukcja jest zagrożeniem dla życia. Przecież bęben mógł wylecieć przy wirowaniu i rozwalić nie tylko ściany, ale także żywy inwentarz, bo koty lubiły patrzeć na turbulencje w okienku, że nie wspomnę o gospodarzach. 

             O dziwo, po trzech dniach otrzymałem suchą(czytaj odwirowaną) odpowiedź. Producent zdecydował się pokryć koszty materiałowe, a ja mam zapłacić 217 PLN za wizytę eksperta i poskładanie pralki do kupy. Jakoś ta suma była do przełknięcia. Niestety, byliśmy bez niezbędnika przez ponad dwa zimowe miesiące. A na pewno sami wiecie, jakim koszmarem jest ręczne pranie szczególnie grubych ubrań, pościeli czy koców? My z Olgą dowiedzieliśmy się ile wysiłku potrzeba aby wycisnąć je na cztery ręce. A kolejną męką było targanie tego kapiącego jeszcze ciężkiego tłumoka prania na strych, gdzie przez trzy tygodnie twardniało na mrozie bezskutecznie czekając na wyschnięcie. A tymczasem pralka stała niema, nieruchoma i kompletnie bezużyteczna. Po wielekroć próbowaliśmy skontaktować się z producentem. Bezskutecznie! A to fachowiec przebywał akurat na urlopie, a to właśnie zachorował i najgorsze, że ginęła im moja poczta email. Telefoniczna interwencja także okazywała się bezskuteczna. Szef był nieosiągalny, aż pewnego dnia stał się cud i nieopatrznie sam odebrał telefon. Wtedy okazało się, że moja poczta trafiała jakimś cudem do wirtualnego kosza. Ofertę szkolenia pracowników w zakresie obsługi programów przełknął bełkocząc przy tym; ja, ja. Pewnie chciał powiedzieć, ale jaja, a tak wyszły jego powiązania z krzyżakami.
W umówionym terminie zjawił się fachowiec. Przywitałem go elegancko tytułując mecenasem. Popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Jaki ja tam mecenas… powiedział. No, ja jestem od śrubek. Skontrowałem; ale wygląda pan na, co najmniej mecenasa. (Mecenasem nazywam fachury spod bożej łaski. Niech poczują swoją wyższość przynajmniej przed rozpoczęciem roboty.)
 Po paru godzinach wszystko było cacy. Pralka pracowała bez zarzutu. Nowa pupa w starych majtach.

   I tak było aż do dzisiaj. Olga chyba w roztargnieniu postanowiła zrobić niedzielne pranie. Zataiła przede mną fakt popsucia się pralki, aż do momentu, kiedy zapytałem; kochanie, jak tam pranie? Nie, że boi się mnie. Obawia się mojej frustracji w sytuacjach, kiedy rzeczy martwe odmawiają posłuszeństwa bo z założenia miały służyć do końca przynajmniej moich dni.
    Od poprzedniej awarii nie używamy proszku do prania, ale jakichś tam kapsułek. Niestety, to proszek spowodował korozję krzyżaków. Nigdy nie wiemy, kiedy zemsta nas dosięgnie. Okazuje się, że nawet po stuleciach. Żelaźni i twardogłowi nie odpuszczą, kołatało mi się w głowie, co ma miejsce i dzisiaj. Że też ten proszek piorąco-korodujący nie był znany przed 1410 rokiem. Krzyżacy sami by się zezłomowali jeszcze przed bitwą.
                Okiem fachowca obejrzałem kapryśną pralkę, mając nadzieję, że przestraszy się i zacznie robić, nawet pod siebie. A co? Niech wie z kim ma do czynienia. Mając na uwadze dzień lub więcej pracy niemrawo zabrałem się do odchudzania pralki z elementów zewnętrznych. A w środku cudeńka, mówię Wam. Rureczki, kabelki, obciążniki, wtyczki i brakowało tam tylko mysiego gniazdka, bo te gryzonie bardzo nas lubią. Po wyjęciu wtyczki z gniazdka zabrałem się za resetowanie połączeń. Próba i nic. Drapanie po głowie nie na wiele się zdało, więc zapaliłem. W takich sytuacjach jeden na bieżąco jest, jak najbardziej wskazany. Paląc łapczywie zakrztusiłem się i chyba pomogło. Pralka tylko pomrukuje, a wody w niej pełno. No dobra, sprawdzimy odpływ przy kolanku pod zlewem. Zatkany, panie Cezary, kompletnie zatkany, co i mnie po trochu zatkało. Wyczyściłem, nawyciągałem coś w rodzaju smaru i pełen optymizmu krzyknąłem do Olgi  włączaj, przezornie wkładając rurę odpływową do kranu.   Zapracowało, sukces! Tylko, że cała szafka została zalana przez niezabezpieczony wlot…
Da się, nawet w niedzielę!

   Olga nie posiadała się z radości. Kobieca wiara w „fachowca” naprawdę dodaje skrzydeł.  Moja miła nigdy nie nazwała mnie mecenasem a wręcz przeciwnie - na naszym drugim blogu "Nitki losu„ w piątej części opowieści pajęczycy pochwaliła się nawet kilkoma moimi osiągnięciami w dziedzinie domowych napraw. No i dzisiaj ta pralka…A ktoś powiedział, że zimą niewiele jest roboty w gospodarstwie!:-)

35 komentarzy:

  1. świetnie napisane ;), A opowieści o pralce w sam raz nadają się do historii napraw naszego miksera, który to był w owej naprawie... 8 razy za każdym razem albo go nam odsyłano nie działający albo odbieraliśmy działający a w domu już nie działał... co do czasu trwałości, dzisiaj produkuje się urządzenia z tzw. zaplanowana nieprzydatnością, bo producenci nie maja interesu produkować przedmiotów wiecznie działających, bo nie zarabialiby na tym... :), a że kosztować w związku z tym powinny trzy razy mniej to inna sprawa, ale kogo to obchodzi ;)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz wiele racji odnośnie „sztuczek” stosowanych przez producentów niemalże wszystkiego. Czytałem relację Polaka, który brał udział w konstrukcji alternatora dla samochodu renomowanej firmy. Założeniem było, że ma pracować przez 150 tyś. kilometrów. Ze względów produkcyjnych i montażowych konstruuje się wielozadaniowe podzespoły, a awaria jednej części niesie za sobą konieczność wymiany kosztownej całości. Jednak, jak widać na przykładzie mojej pralki można dogadać się z producentem, nawet po okresie gwarancyjnym. Nie jest to trudne, potrzeba trochę cierpliwości. Samych serdeczności.

      Usuń
  2. temat "bez prali" jest mi znany :-)
    Ostatnio kupiliśmy używaną za całe 300zł. Działa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne. Osobiście lubię szperać w „starociach” i brać szansę za 1/10 ceny nowego produktu. Kiedyś kupiłem zelmerowską maszynkę do mięsa jedną złotówkę. Koszt naprawy zamknął się w pięciu złotych po wymianie kondensatora przeciw zakłóceniowego. Nowej, czeskiej nie używamy, bo nie pracuje prawidłowo. Ładnie wygląda na półce. Gratulacje z okazji trafionego zakupu!

      Usuń
  3. Strach się bać, dosłownie, kupując cokolwiek. 800 zł!!! Śmiech na sali ...
    Cóż, gratuluję Ci, Cezary udanej naprawy, krzyżaki pod Grunwaldem musiały uznać wyższość oręża polskiego, tak tu, co tam jeden krzyżak - skapitulował pod Twoim Twoim orężem :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, to typowa polityka w dzisiejszych czasach. Koszt naprawy zbliżony do ceny nowego produktu. Co robi większość? Idzie i kupuje kolejne badziewie. Nie dziwota, że złomu elektryczno-elektronicznego jest coraz więcej i naprawdę nie wiadomo, co z nim zrobić. Pewnie w niedługim czasie ktoś wybuduje z niego dom, co okaże się hitem na skalę światową, ba! Tymczasem, z krzyżakami można wygrać na bieżąco z podniesioną przyłbicą.

      Usuń
  4. A ja sie przyznaje bez bicia - czesto mi sie zdarza prac w niedziele...
    W sumie to nie ja piore tylko pralka ;)
    Przygody pralkowe tez przerabialam ale dawno, dawno temu :)
    Otoz zakupilam pralke wedrowniczke, ktora piorac wedrowala sobie dopoki jej kabel na to pozwolil ;)
    I zaden fachowiec nie dal z nia rady - wedrowala i juz ;)
    Pozdrawiam Cie Cezary - dzielny fachowcu gospodarski :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też… poza tym przyzwyczaiłem się robienia w weekend żyjąc na antypodach. Tam prawie wszyscy w tym czasie myją auta, pracują w przydomowych ogródkach i robią generalne porządki w domu i wokół. W tygodniu praca i naprawdę nie ma kiedy. Kiedyś usłyszałem takie zdanie; Cezary możesz pracować w niedzielę, ale nie stukaj za głośno. Coś w tym jest, lecz milczeniem pominę rozkład tej wypowiedzi na czynniki pierwsze. A sprawie wędrującej pralki… to powinnaś najpierw zadzwonić do mnie po darmowe wskazówki, jak zatrzymać wędrowca. Staram się, jak mogę. Czasem wychodzi, a czasem nie. To taki ze mnie fachowiec z konieczności, bardziej niż z zamiłowania. Samych serdeczności, Orszulko.

      Usuń
  5. Nie ma to jak byly te stare polskie automaty! Dzialaly po sto lat i byly nie do zdarcia, a jak cos sie popsulo, to nawet ja umialabym zreperowac. Te dzisiejsze pralki maja zywotnosc do po-gwarancji, nie dluzej.
    No i dzielny jestes oraz utalentowany! Taki monsz to prawdziwy skarb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdradzę tajemnicę! Przepadam za starociami, tym wszystkim, co jest duże i ciężkie. Dotyczyło to również komputerów. Potrzeba było dwóch chłopów, by je przestawić. I do tego musiały bardzo głośno pracować. Rzecz gustu, bardziej niż rzeczywistej potrzeby. Mówisz, że taki monsz to prawdziwy skarb. Jasne, to Olga wykopała mnie spod gruzów, sprawdziła przydatność i użyteczność, datę ważności i powiedziała; nadajesz się na obecnego monsza. Wpadłem wybawcy w ramiona i tak trzymam do teraz. Te „talenta” wynikają z bieżących potrzeb i tylko tyle i aż tyle. Nigdy nie wiemy, co będzie jutro, bo nie ośmielam się sięgać myślami do kolejnego dnia.

      Usuń
  6. u nas mówi się:
    " niedzielna praca w gówno się obraca"....

    ale to bardziej dosadnie po prostu

    :))))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. link do pajączka nie zadziałał :)

      Usuń
    2. Coś jest w regionalnych powiedzeniach. Mądrość dnia codziennego przekłada się filozofię życia. Choć dosadnie wolę obracać coś zupełnie innego… taki ze mnie podkarpacki chłop. A link już działa, przepraszamy serdecznie.

      Usuń
  7. Wyrazy uznania, widać niedzielna "klątwa" nie zadziałała. Na szczęście mam pralkę, jeszcze ze starego sortu i jakoś działa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedzielna klątwa rzeczywiście nie zadziałała. Ludzie to skomplikowany organizm tym bardziej, że na własne życzenie zaplątujemy się w sidła zastawione przez samych siebie i tym częściej przez ludzi, którzy nie powinni mieć wpływu na nasze losy. Działającą pralkę pogłaskaj ode mnie i powiedz; masz tak trzymać.

      Usuń
  8. Czyta się jak powieść sensacyjną. W takich sytuacjach rozumiem dlaczego Bóg stworzył mężczyznę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nareszcie zrozumiałem! Bóg stworzył mężczyznę by pisał powieści sensacyjne w takich sytuacjach. Ale jaki ze mnie mężczyzna, który; sprząta, gotuje, ściera kurze i paraduje w fartuszku od ranka do zmierzchu. Czasem krzyknę na psa, kota złapię za ogon, albo pójdę na grzyby, by było, co zjeść. Z męskich robót ino szycie i cerowanie mi pozostało. Ale żeby powieść sensacyjna? Jestem ukontentowany. Chyba rzucę te „męskie” robótki i wezmę się za pisanie. :):):)

      Usuń
  9. Witaj Cezary fajnie budujesz napięcie a tu już wiadomo co.Pozdrawiam Was mocno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oficjalnie donoszę, że napięcie już w normie, bo nikogo nie rozerwało, jak widać. A jego gwałtowny spadek powoduje wybudzenie. Zwiastun końca, bo ileż można pisać o pralce z krzyżakiem, historia dokładnie zrelacjonowała wydarzenia z 1410 roku :)

      Usuń
  10. To i tak dobrze się stało, że ten fachowiec w końcu przybył i usterkę naprawił. A z tą niedzielą... to zależy kto i w co wierzy.Niektórzy wierzą, że jak czarny kot przebiegnie drogę, to nie warto tędy jechać. Mój znajomy powiedziałby na to : gusła i zabobony ! Ech, życie !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwracam szczególnie uwagę na czarne koty na drodze. Wysiadam i krzyczę; pudziesz ty, a on pudzie, albo i nie. Czasami czekam na drodze godzinami, bo kocisko akuratnie nie rozumie ludzkiej mowy. Jak nie pudzie, to zawracam. Przejechanie czarnego kota to coś bardziej haniebnego, niż rozjechanie baby czy chłopa podług stosowanej przez niektórych neoteorii. Z rozmowy z fachowcem wywnioskowałem, że jest jedynym żywicielem wielodzietnej rodziny. Nie bardzo chciało mu się jechać do nas 40km, ale ponoć mecenasowa go pogoniła. To tak w skrócie. :):):)

      Usuń
  11. Oj, oj, i ja przerabialam zycie bez pralki przez ponad rok i chociaz w moim grajdolku klimat nieco przyjazniejszy, dzisiaj wolalabym nie jesc, a pralke zakupic :). Jakies dwa miesiace temu pozbylam sie mojej staruszki (po 27 latach wiernej sluzby) i juz po 2 tygodniach musialam reklamowac to nowe cholerstwo, elekronika nafaszerowane, grrrrrr. Az mi skóra cierpnie, jak pomysle, co bedzie, jak sie gwarancja skonczy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co poniektóre chłopy mają powiedzieć? Życie bez kobity, to też, jak życie bez pralki. A może trzeba było 27 letnią staruszkę reanimować? Idąc przedstawionym tokiem myślenia, to zamknę parkę i przestanę jeść. Nie dość, że w okresie zimowym wszystkie Cezarowe ciuchy kurczą się nadmiernie, to jeszcze bolą nogi od ciągłego kursowania do kuchni i z powrotem, a i kursy do wygódki są w liczbie anormalne. Sklep, w którym kupujemy sralipapier odmówił sprzedaży, bo podejrzewają nas o uboczny ineteres, a nawet o wywózkę za granicę.
      Moja śp. mama mówiła, jak kupujesz pralkę(tudzież inne pomocniki) to nie kupuj choinki. Każde świecidełko, pokrętło czy w końcu zwykły przycisk jest przyczynkiem do nabijania przepastnych kieszeni mecenasów. I proszę, nie myśl o końcu gwarancji, a już od teraz zacznij odkładać na nowe badziewie.

      Usuń
    2. Juz myslalam o oszczedzania na nowa, grrrrrr... Staruszki nie dalo sie reanimowac, bo juz czesci do nich niet :(. Niestety, teraz wszystko jest juz napakowane elektronika. Wyraznie jestem juz niedzisiejsza, bo nie cierpie, jak np. samochód do mnie gada, a i naprawic tego nowoczesnego badziewia sie nie daje, jesli nie masz pod reka speca os elektroniki :(((.

      Usuń
    3. Oszczędzanie to drążenie bieżącej kasy, a żyć się chce teraz. Nie jestem pesymistą, ale nie wiem ile jest dni przede mną. A może to już jutro. Poza tym z chudego portfela są chudziejsze oszczędności. Biedny ten Cezary! Wrrr… Naszym potencjalnym spadkobiercom i tak zawsze będzie mało! Budowanie rodzinnego dobrobytu zatraciło swój pierwotny sens, bo odnosi się do pojedynczych procentów. Niedzisiejszość dotyka wszystkich, także tych, co dopiero wchodzą w życie. Producenci samochodów(i nie tylko) wprowadzają księżycowe rozwiązania, by sprzedawało się. Kamerka z przodu, kamerka z tyłu, wbudowany radar włączający samo hamowanie czy w końcu auta samo jeżdżące i parkujące. W tym sensie jestem niedzisiejszy. Chcę mieć absolutny wpływ i kontrolę nad tym wszystkim, co robię. O ile da się, oczywiście. W świecie(korporacyjnym) zawłaszczającym NAS krok po kroku nie ma miejsca na myślenie, a przecież to nie boli.

      Usuń
  12. Hi !!przypomina mi pana od naprawy tv jeszcze w PL TV-pdmawialo posluszenstwa przed SWIETAM (TO BYLA NORMA) i pojawial sie ON -geniusz wymana lampy nr...i przy tym madrala ze ho,ho
    KASOWAL ,WYCHODZIL I Tv -SNIEZYLO ,PRYCHALO ITD
    moja babcia mowila ze niedzielna praca w .....sie obracano i moral taki ze co ?pozdrawiam p.Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lampowe telewizory były dobre na osiem miesięcy w roku, rekompensowały kiepski odbiór dodatkowym grzaniem. Rozruszały mózg ciągłym myśleniem, będzie odbierał czy sralipapier będzie w użyciu. Pamiętam, jak jeździłem do Diory(chyba) po uszkodzone podzespoły tv za marne pieniądze. I rzeczywiście towar był marny, bo składanie i uruchomianie tv zabierało z miesiąc. Najbardziej lubiłem wyciągać rozgrzane do czerwoności lamy z podstawek, by w kolejności dotykać wyziębniętych części ciała, chociaż będąc młodym i podobno pięknym nie było to koniecznością. To nie to, co dzisiaj. Przestałem siedzieć przed tv, te nowe jakoś nie grzeją.
      Że też powiedzenia kształtują nasz byt! Dzisiaj to chyba byt kształtuje naszą świadomość konsumencką, uległą reklamom i presji oraz zabawkowości rzeczy przeznaczonych do użytku codziennego. Czekam na nowy typ pralki w kształcie bączka, czyli będzie pranie w salonie. p. Cezary pozdrawia. Acha i jeszcze ściska łapki.

      Usuń
  13. Balam sie czytac, bo u nas zawsze pranie w niedziele:) Tyle tylko, ze to nie my pierzemy, a Wspanialy odwozi do pralni i z powrotem uprane i poskladane wraca dostawca. Szkoda, ze nie prosto na polki w szafach, ale i tak jest to wygoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wierzę, bałaś się czytać! Po stokroć gwiazd na nieboskłonie nie wierzę, nawet tych z kosmicznego kurzu. Kobieta, która roznosi w gwiezdny pył każdą przeszkodę, każde przeciwności losu, szlachtuje przeciwników z zimną krwią, nie może bać się pisania jakiegoś tam Cezarego. Ale, ale, dzień święty trzeba święcić, jak uznaje się go za święty. Lubię, jak piszesz o swojej pralce Wspaniały, no może o części procesu pralniowego i trochę mu współczuję. To pewnie Wspaniały używa wspaniałego zaklęcia i pranie samo wskakuje na półki, co? Żyć nie umierać! Też chcę mieć Wspaniałego, tylko, że… no właśnie, kropka. Kiedyś, jeszcze tam przez krótki okres korzystałem z pralniczego przybytku, aż w końcu zbiesiłem się ciągłymi jazdami. Chyba będę musiał pogadać ze Wspaniałym, a on niech pogada ze mną na temat fartuszka w kuchni. W końcu facet ma inne cele w życiu, stworzony do… i tu wykropkuję słowa ze względu na miłe Panie, które nie będą bały się przeczytać pisania Cezarego.

      Usuń
    2. Haha, no dobra, nie balam sie, ale troche jednak sie powstrzymywalam :)
      Tak u mnie Wspanialy segreguje pranie, bo on ma jakies inne przepisy segregowania niz ja, wiec skoro sie upieral i przerzucal te moje szmatki z kupki na kupke, to uznalam, ze jak wie lepiej niech robi. Nie bede mu wchodzic w droge.
      Wspanialy odwozi z prostej przyczyny, ze zanabyl samochod na normalna skrzynie biegow, ja takiego nie prowadze, bo jestem kierowca amerykanskim wiec tylko automatic:))
      Tym sposobem mam kierowce a ja jestem pasazerem, ale za to nie marudze jako pasazer:))
      Pranie dostarczone z powrotem poslancem, Wspanialy znow sortuje na jego i moje w tym osobno koszulki, spodnie... itp.
      A ja potem ukladam w szafach, bo jednak z tym ukladaniem na polkach to jemu nie wychodzi tak dobrze jak mnie.
      No coz Ci moge powiedziec?
      Po dwoch nieudanych malzenstwach wreszcie wyszlam za maz za "zone" i teraz wiem dlaczego mezczyzni tak kochaja swoje zony:)))
      Co ja rowniez czynie w stosunku do Wspanialego:)

      Usuń
    3. No dobra! Powstrzymywanie się jest odmianą bania się w bardziej przyswajalnej formie. Czytając o układach odnośnie prania i segregowania uśmiechałem się. Życzliwie! Bo pójście na ustępstwa w takiej sytuacji wymaga wiele zrozumienia dla partnerskich potrzeb!(?) I odmawiania sobie przyjemności segregowania. Najeździłem się samochodami z automatyczną skrzynią biegów i w końcu zrozumiałem, że to jazda bez przyjemności, bez możliwości rzeczywistej kontroli nad prowadzeniem się. Trzymając rękę na dźwigni czuję się, jak pilot, który leci, jak chce. Poziomo, w górę w dół bez trzymanki, a nawet istnieje możliwość wykonania korkociągów czy pikowania prosto w obiekt. Dlatego pasażerów zabieram tylko na poziome loty! Stabilność lotu gwarancją bezpieczeństwa.
      Przerabiasz już trzeciego męża? Ja dobrowolnie nie mam szans, czyli wybór ostateczny. Olga precyzyjnie wypełnia obowiązki małżeńskie i na dodatek wspaniale zarządza naszym gospodarstwem domowym, traktując mnie na równi z inwentarzem żywym, jeszcze.
      A wiesz, że napisałem list, który do dnia dzisiejszego jest w roboczych? Po części po angielsku, bo początkowo miał to być wpis pod ostatnim postem u Ciebie. Powoli zapominam ten język, a jaką mam przyjemność, kiedy daję radę sklecić jedno proste zdanie. List zaczynał się od słów; „Ja Cezary…”. Ciągle liczę, że coś się stanie i list sam zniknie bez mojej interwencji.
      I na koniec. Kobiece podejście do instytucji małżeństwa jest trudne do zrozumienia dla mężczyzny, ale nie niemożliwe.

      Usuń
  14. Cezary pięknie napisane a ja wielkie zaufanie mam do mojego mężczyzny tak jak Olga do Ciebie. :) Mówię patrząc z uwielbieniem w oczach: "och wszystko potrafisz naprawić, dasz radę, to pestka dla Ciebie, no proszę cudownie, wspaniale" itd itp :)) I tak jest mówiąc poważnie. Ostatnio drzwi na działce skrzypiały, czasem wręcz warczały, strasząc ptaki w karmnikach. Drzwi są z marketu duże ciężkie, mają bolce przeciwwłamaniowe, właśnie przy próbie włamania wykrzywione zostały. Smarowanie nie pomogło, i teraz zobacz taki obrazek: siedzę z sunią na kanapie, ogień trzaska w kominku przy szeroko otwartych drzwiach, za drzwiami mróz i śnieg i teraz właśnie teraz, odbyła się walka z drzwiami. :) Narzędzi nie wymienię, bo na pewno byłbyś zachwycony, ich różnorodnością, dopasowanie trwało długo a drzwi ciągle warczały i skrzypiały, aż nagle po odkręceniu i ponownym przykręceniu przesunięciu dosunięciu i puknięciu - przestały. Mąż popatrzył na nie zwycięsko a ja z uwielbieniem na niego. :)) Takie chłopy to skarby, powiem nawet coś ostatnio coraz rzadziej spotykane.
    PS - Do prania używam orzechów piorących najczęściej. :)
    Nieustająco Was serdecznie pozdrawiam i ściskam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyzwyczajony jestem do skrzypienia w coraz to w innych częściach osobistej konstrukcji. Ostatnio pojawiły się u mnie zgrzyty pod kopułą i stosowanie oleum nie przynosi ulgi. Smarownie nie pomogło i w tym przypadku. Ciekaw jestem czy przy użyciu różnorodnych narzędzi(których już zazdroszczę) szanownego małżonka, czy jak Pantera pisze monsza dałoby się coś zdziałać? Bo czym różnią się zawiasy działkowych drzwi od zawiasów Cezarego? Ano tym, że moje nie są przeciw włamaniowe. Po Twoim komentarzu Olga zaczęła narzekać na skrzypienie drzwi na ganek. No to wkopałaś mnie. Jednak… w naszym obejściu jest to znak dla czworonogów, że zaistniała możliwość opuszczenia domowych pieleszy i stawienie czoła zawiejom i śnieżycom, a przy okazji odwiedzenie niezliczonej ilości wygódek. Lawirowanie pomiędzy nimi to prawdziwa sztuka i przyszło nam czekać do wiosny, bo większość ukryła się pod śniegiem… ze wstydu.
      Gratuluję małżonkowi! Kobieta potrafi; zaufanie, miłość i wiara kluczem do rozwiązywania problemów w tym codziennych. Słyszysz skrzypienie?
      I my uściskujemy Was serdecznie, a nawet nieustająco. :):):)

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk fajka film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty las lato legenda lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieśni pieśń piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spontaniczność spotkanie stado strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost